Podsumowanie 2019 roku: zagraniczne płyty (20-11)

Zestawienie najlepszych zagranicznych płyt, jakie ukazały się w 2019 roku. Oto miejsca od 20. do 11.

20. Tawiah „Starts Again” (First Word Records)
Trudno brytyjską wokalistkę nazywać debiutantką, jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że przed premierą tej płyty miała na swoim koncie już trzy epki. Niemniej „Starts Again” faktycznie jest jej pierwszym studyjnym albumem. Absolwentka słynnej BRIT School zaprezentowała dziesięć utworów, jak przystało na przedstawicielkę społeczności emigracyjnej z multikulturowego Londynu, przepełnionych afrykańskimi wpływami (nagrania terenowe z Ghany, ale także utwór „One Moment”) wymieszanymi ze współczesnym r&b. Radzenie sobie z rzeczywistością, zmagania z innością, które związane są nie tylko z próbą odnalezienia się w innej kulturze, ale również z ograniczającą tożsamością religijną, to z kolei tematyka kolejnych piosenek. [Bandcamp]

19. Yuna „Rouge” (Verve Pop)
Kiedy wykonawca porzuca inne gatunki na rzecz popu, może się wydawać, że to decyzja oznaczająca artystyczny koniec lub pójście na łatwiznę (co w sumie równa się z artystycznym końcem). Yuna zaprzeczyła tej tezie. Płyta „Rouge” to pop najwyższych lotów z przemyślaną produkcją, ciekawymi aranżami, odpowiednią proporcją utworów balladowych do tych proponujących nieco większą dawkę energii. Trochę cukierkowych dźwięków, jak na przykład w „Teenage Heartbreak”, również ma miejsce, ale ich dawka jest tak mała, że nie może być mowy o ewentualnych mdłościach. [Spotify]

18. Składanka „Jambú e Os Míticos Sons Da Amazônia” (Analog Africa)
Każdy zakątek świata ma własny folklor, którego częścią składową jest również muzyka. U nas występują na przykład góralskie przyśpiewki, w Brazylii tę rolę pełnią piosenki wykonywane przez mieszkańców amazońskiej dżungli. „Jambú e Os Míticos Sons Da Amazônia” jest składanką prezentującą przekrój dźwięków charakterystycznych dla kultury stanu Pará z głównym portowym miastem Belém. Egzotyczne, tajemnicze, nieznane, ale niezwykle szybko przyswajane i czerpiące pełnymi garściami z melodii wywodzących się z Karaibów, ale także dorzeczy Amazonki i innych regionów kraju kawy – tak najkrócej można określić dźwięki serwowane przez szereg, nie bójmy się tego głośno wyznać, nieznanych dla większości z nas wykonawców. Łatwość zaakceptowania takiej mieszanki, a tym samym szybka aprobata co do zawartości składanki, wynika z gatunkowego doboru: tropicany, afro beatu, elementów bossa novy i afro funku, czyli stylistyk, które zdążyły przebić się na europejskim rynku i zyskać popularność wśród tutejszych słuchaczy. Lato niby za nami, ale tropikalne dźwięki sprawdzają się przecież zawsze. [Spotify]

17. Tinariwen „Amadjar” (Anti-Records)
Niby wiesz, czego się spodziewać, ale zawsze słuchasz z przejęciem i dziwisz się, że kolejny raz mogą cię zaskoczyć. Tak jest za każdym razem, kiedy malijscy muzycy z formacji Tinariwen prezentują nowy album. „Amadjar” niby nie różni się od tego, z czym spotkaliśmy się na wcześniejszych płytach grupy, a jednak poziom nagrań ponownie wbija w fotel. Korelacje pomiędzy pustynią a melodiami nie są tutaj oczywiście przypadkowe (nazwa zespołu w języku tamaszek to właśnie pustynia). Najsłynniejsi saharyjscy muzycy z sobie znaną tylko gracją łączą brzmienie z obrazami północnoafrykańskiego środowiska. Impresjonistyczne wręcz wrażenia oddawane są nie tylko za pomocą instrumentarium łączącego tradycję (djembe, mandolina, charango) ze współczesnością i nowoczesnością (maszyny loopujące, gitary elektryczne) oraz też wokalu (solowego lub grupowe), w którym tembr głosu przywołuje religijną transowość łamaną przez bluesowe rejestry. [Bandcamp]

16. Flying Lotus „Flamagra” (Warp Records)
Nowa płyta Lotusa to kolejna potężna dawka odwołań do hip-hopu, muzyki jazzowej, funku i żonglerka elektroniką, która w zasadzie powinna się nam już dawno znudzić, bo taki miks jest od kilku lat niemalże na porządku dziennym. Ale jak można określać mianem nudnych takie perełki, jak duszne i trip-hopowe „Land Of Honey” z Solange, bujające, oparte na klasycznym pomyśle czerpiącym z funku „Burning Down The House” (George Clinton, mimo prawie osiemdziesięciu lat, wciąż ma w sobie ogień) lub „Takashi”, gdzie najważniejszym elementem muzycznej układanki jest perkusista Ronald Bruner Jr., którego gra wprowadza utwór na zupełnie inny, nieosiągalny wręcz poziom? [Spotify]

15. The Cinematic Orchestra „To Believe” (Ninja Tune)
Trochę nie rozumiem narzekania na nową płytę The Cinematic Orchestra. Faktycznie, nie jest to jakość „Ma Fleur”, ale, ludzie, dajcie spokój – przecież poziom nagrań na „To Believe” jest na pułapie, o którym reszta sceny może pomarzyć. Smyczki w numerze otwierającym zwalają z nóg, „A Caged Bird/Imitations Of Life” z gościnnym udziałem Roots Manuvy czaruje fakturą syntezatorów, a następujący za chwilę kawałek „Lessons” ukazuje tę bardziej filmową twarz Jasona Swinscoe’a. Ale i tak najlepsze umieszczone zostaje dokładnie w połowie tracklisty, czyli pod numerem czwartym, gdzie magicznym głosem w „Wait for Now/Leave The World” czaruje Tawiah – jedna z ciekawszych brytyjskich wokalistek, której płyta pojawiła się w tym zestawieniu na pozycji dwudziestej. [Spotify]

14. Jitwam. „Honeycomb” (Tartelet Records)
Urodzony w Indiach muzyk potwierdza swoją formę, kolejną płytą podnosząc nawet poziom znany z poprzednich wydawnictw. „Honeycomb” nie jest co prawda niczym rewolucyjny, ale pokazuje, w jaki sposób, przy dobrym rozeznaniu tematu i opanowaniu pewnych producenckich chwytów, nagrać materiał, który nie trąci schematem, odwołuje się do starej szkoły, wnosząc jednocześnie nieco świeżości na scenę przesiąkniętą w ostatnich latach oklepaną elektroniką. Neo-soul, hip-hop, funk, trochę stylistyki jazzy. Wszystko podane w bardzo smacznej formie, bez przeciążeń perkusyjnej stopy, której przeciwstawione są zwiewne instrumenty dęte i lekki wolak. [Bandcamp]

13. Taina Asili „Resiliencia” (wydanie własne)
Jeśli tęsknicie za płytami, na których wykonawcy jawnie angażują się w sprawy społeczne i polityczne, robiąc to jednocześnie z klasą, stanowczo i używając przy tym argumentów zarówno rzeczowych, jak i artystycznych, to trzeci longplay w dorobku Tainy Asili powinien przypaść wam do gustu. Związana rodzinnie z Portoryko, ale rezydująca w Nowym Jorku aktywistka i obrończyni praw kobiet proponuje album wypełniony treściami poważnymi, których muzyczna strona jest energetyczną i skłaniającą raczej do tańca mieszanką brzmień latynoskich („Decir Que No” oraz następny na trackliście numer „La Alegria” z wpływami hip-hopu), rocka („Beauty Manifested” gdzie obok gitary ważnym elementem są też instrumenty dęte), ska („Who I Am”), reggae („Even If” – frywolny muzycznie, ale traktujący o temacie zgoła cięższym, jakim jest pozycja ofiar przemocy) oraz lekkiej nutki orientalizmu („Beyond The Stars”). Anglo- i hiszpańskojęzyczne piosenki skupiają się na miejscu kobiet (ale nie tylko – wydźwięk tych piosenek może być przecież uniwersalny i w roli ofiar postawiony może zostać każdy) we współczesnym świecie, a także walce o wartości, które pod niemal każdą szerokością geograficzną są dzisiaj coraz częściej spychane są na drugi plan i zastępowane nienawiścią. [Bandcamp]

12. Daymé Arocena „Sonocardiogram” (Brownswood Recordings)
Kubanka kolejny raz zabiera nas w międzykontynentalną podróż, mieszając swoją rodzimą kulturę z wpływami tradycji afrykańskich Jorubów. Po początku płyty wysnuć można nawet teorię, jakoby wokalistce bliżej było do Czarnego Lądu, ponieważ album rozpoczyna błogosławieństwo odwołujące się do trzech afrykańskich bogiń, których imionami zatytułowane zostają kolejne piosenki („Oya”, „Oshun”, „Yemaya”). Proporcja pomiędzy oboma źródłami zachowana zostaje dzięki warstwie muzycznej, w której z kolei raz po raz dominują zacięcia kubańskie – na czele z rumbą oraz charakterystycznym dla Hawany jazzem (szczególnie druga część materiału). [Spotify]

11. Common „Let Love” (Loma Vista)
Pisząc (lub mówiąc) o tej płycie Commona, trzeba wziąć pod uwagę trzy rzeczy. Po pierwsze, „Be” wciąż pozostaje jego najlepszym materiałem studyjnym (i nawet nie próbujcie się spierać, poziom tamtych nagrań jest argumentem nie do podważenia). Po drugie, na poprzednim krążku, czyli wydanym w 2016 roku „Black America Again”, chicagowski raper był mocno zaangażowany społecznie, co przełożyło się na energię i emocje, jakie dało się odczuć w rzucanych przez niego wersach. Teraz ta werwa się gdzieś zagubiła, ale pamiętać musimy, że „Let Love” jest też zestawem utworów, których muzyczny format jest zgoła odmienny, więc i temperamentny Common mógł zostać zastąpiony przez tego bardziej lirycznego. I finalnie, chociaż tematy, jakie porusza na nowej płycie raper, były przez niego wałkowane już wiele razy, ponownie chce się tego słuchać. Oczywiście spora w tym zasługa muzyki, która powinna być podawana jako słownikowy przykład hasła „właściwa proporcja rapu, jazzowych sampli i funkowego basu”, ale także sam gospodarz dokłada do tego niemałą cegiełkę. Common rapujący o miłości, jako broń przeciwko negatywnej wizji świata, jest postacią, której potrzebujemy bardziej, niż się nam wydaje. [Spotify]

Podsumowanie 2019 roku:
zagraniczne płyty 10-1
zagraniczne płyty 20-11
zagraniczne płyty 30-21
zagraniczne płyty 40-31
zagraniczne płyty 50-41
najlepsze utwory
najlepsze książki
polskie płyty 10-1
polskie płyty 20-11
polskie płyty 30-21
polskie płyty 40-31
polskie płyty 50-41

*** *** *** *** ***

Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.