Zestawienie najlepszych zagranicznych płyt, jakie ukazały się w 2019 roku. Oto miejsca od 50. do 41.
50. Awon „Soulapowa” (Don’t Sleep Records)
Jeśli w waszych duszach wciąż gra „Nostalgia” duetu Marco Polo i Masta Ace, szybko dojdziecie do porozumienia również z tym albumem. Awon nie jest może najbardziej popularnym reprezentantem Nowym Jorku, ale z pewnością płynie w nim tamtejsza hip-hopowa krew, co z kolei przekłada się na artystyczną działalność na tak zwanym dobrym poziomie. „Soulapowa” to podróż po duszy rapera, tej jego delikatnej i dobrej stronie, która codziennie mierzyć musi się z twardą i szorstką codziennością. Awon doskonale radzi sobie na delikatnie melodyjnych bitach, gdzie stopa i werbel przywołują staroszkolne wspomnienia z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych. [Bandcamp]
|
49. Gili Yalo „Made in Amharica” (Dead Sea Recordings)
Pomimo mocno tanecznych inklinacji (brzmienie oparte na mieszance muzyki soulowej i funku ze słyszalnymi odwołaniami do dźwięków charakterystycznych dla kultur etiopskiej i żydowskiej) nowa płyta autorstwa Giliego Yalo porusza tematykę poważną i zmuszającą do myślenia i ruszenia głową, ale w ten metaforyczny sposób. Wokalista w swoich piosenkach sięga po problem inności, światowego kryzysu, którego ofiarami są uchodźcy oraz dyskryminacji przybyszów. Yalo angażuje się w to nie bez przyczyny – sam był etiopskim uciekinierem poszukującym schronienia w Izraelu. Negatywnym źródłem zmian są dla artysty, jak nie trudno się domyślić, Stany Zjednoczone. [Bandcamp]
|
48. Anderson .Paak „Ventura” (12 Tone)
Dużo osób twierdzi, że Anderson .Paak tą płytą wrócił na właściwe tory po nieco słabszym „Oxnard”. Cóż, nie zgadzam się z tą tezą. Poprzedni album był materiałem, do którego musiałem się przekonywać, ale kiedy zaprzyjaźniłem się z nim na dobre, trudno było mi go wyrzucić z odtwarzacza. Tymczasem album „Ventura”, chociaż ładny muzycznie (ach, ten klimat retro), jest mimo wszystko nieco odtwórczy i przewidywalny. [Spotify]
|
47. Tyler, The Creator „IGOR” (A Boy is a Gun)
„Ale świetna płyta!” – myślałem chwilę po premierze i pierwszym odsłuchu. Jeśli rok kończyłby się w czerwcu, album pojawiłby się pewnie w pierwszej dziesiątce. Jednak kolejne odtworzenia sprawiały, że materiał coraz bardziej się ogrywał i stawał przeźroczysty (mam nadzieję, że wiecie, o co mi chodzi). Miks muzyki elektronicznej, jazzowych inspiracji i rapowanych zwrotek szybko zaczął mnie męczyć. Dawało znać przede wszystkim artystyczne puszenie się Tylera, który momentami przesadzał z przekładaniem formy nad treścią. Liczba gości, która początkowo robiła wrażenie, później także stanowiła problem (za dużo, za różnorodnie, za mało spójnie). Ale (bo zwykle jest jakieś „ale”) po odstawieniu krążka i kilkutygodniowym odpoczynku, dałem mu ponownie szansę. I wiecie co – nie jest to może tak genialny materiał, jak wydawało się to na początku, niemniej ciągle na tyle ciekawy, żeby z czystym sumieniem wymienić go na tej liście. [Spotify]
|
46. Cecily „Awakening Pt. 1” (Harmonious Grits)
Przyjemna propozycja od waszyngtońskiej wokalistki oscylująca na pograniczu spokojnego r&b oraz jazzu. Słychać tutaj również sporo nawiązań – głównie aranżacyjnych – do złotych czasów muzyki soul, gdzie wokal współgrał z sekcją dętą oraz mini orkiestrowym składem (przykładem wspaniały utwór „No Room For Fear”). Epka to zbiór czterech piosenek, których przesłanie jest jednoznaczne: skupienie się na sobie i docenienie własnego ja, własnego życia. To żaden przejaw egocentryzmu, raczej dojście do porozumienia ze światem i próba szukania akceptacji dla działań własnych. [Spotify]
|
45. Flamingo Pier „Flamingo Pier EP” (Soundway Records)
Płyta na chandrę, do posłuchania w samotności (jeśli wstydzisz się gibać wśród innych) lub w tłumie pląsających. Mieszanka stylistyki boogie, afro house’u i muzyki disco, której nie sposób odmówić przebojowości, egzotycznego vibe’u i energii bijącej po uszach z każdego taktu. Do tańczenia (lub zatańczenia się niemalże na śmierć). [Bandcamp]
|
44. Miley Cyrus „She Is Coming EP” (RCA Records)
Tak, tęskniłem za wulgarną Miley, która odbiega od reprezentowanych kiedyś disneyowskich standardów. Bo czy Hannah Montana pozwoliłaby sobie na wersy „Wake up in the middle of a breakdown / Have sex on the table with the takeout” lub narkotyczne wyznanie w stylu piosenki „D.R.E.A.M.”? Tą epką wokalistka odpowiada również na krytykę, jaka spadła na nią po premierze romansującego z hip-hopem albumu „Bangerz” (utwór „Unholy”), a także jest kontynuacją współpracy z Markiem Ronsonem odpowiedzialnego za współprodukcję zamykającego płytę utworu „The Most” – kipiącego emocjami, ale także najbardziej melodyjnego i popowego elementu tej muzycznej układanki. [Spotify]
|
43. Liz Brasher „Painted Image” (Fat Possum Records)
Przeprowadzka do Memphis sprawiła, że Liz Brasher swój debiutancki album zdecydowała się nagrać w stylistyce będącej wynikiem wymieszania retro soulu, country, bluesa i rocka. Wspólnym mianownikiem dla wszystkich jedenastu utworów, jakie znalazły się na płycie, jest gitara elektryczna, która w zależności od konkretnej piosenki wspierana jest przez inny zestaw instrumentów, z których jeden lub dwa zaczynają dominować, nadając tytułowi indywidualnego brzmieniowego smaku. I tak, otwierający wszystko „Blood Of The Lamb” mieni się dźwiękami dęciaków, podobnie „Hand To The Plow”, które w przeciwieństwie do wcześniej wspomnianego numeru oscyluje wokół preriowo-folkowego zestawu nutowego. Korzennie kowbojski klimat – tyle że bez udziału trąbek – powtarza się jeszcze w „Living Water”, gdzie słyszalne są również naleciałości muzyki gospel. „Body Of Mine” wzbogaca gra na elektrycznym klawiszu, a „Moon Baby” prezentuje się jako wzorcowa współpraca strun z perkusją. „Cold Baby” z kolei jest rzewną balladą na pograniczu bluesa i country z mocno rozbudowanym instrumentarium. [Bandcamp]
|
42. Madonna „Madame X” (Interscope)
Madonna wreszcie przestała gonić za muzyczną modą. Co prawda dobór gości może temu przeczyć (Quavo, Swae Lee, Maluma), ale muzyczna forma umieszczonych na płycie piosenek już jak najbardziej potwierdza to zdanie. Na „Madame X” nie ma przebojów na miarę największych hitów w dorobku piosenkarki, chociaż przy tworzeniu kolejnych numerów, takie przynajmniej odnoszę wrażenie, sama artystka i producenci inspirowali się tym, co Ciccone nagrywała w przeszłości. Pobrzmiewają tutaj echa latynoskich źródeł, popowej elektroniki z „Ray of Light”, stylistyki disco z początków kariery, a nawet flirtu z rapem, jaki pojawił się kiedyś na „MDNA”. Natomiast jeśli przyjrzeć się warstwie tekstowej (mam na myśli przede wszystkim utwory „I Rise”, „Dark Ballet”, „Future”, God Control”), zaangażowaniu, poruszanym tematom i zaciętości, z jaką robi to sama Madonna, na myśl przychodzi przede wszystkim „American Life”, czyli album, który doceniony został dopiero po czasie. Ta płyta, podobnie jak tytułowa postać, która prezentowana była przed premierą płyty w krótkich spotach umieszczanych w mediach społecznościowych, jest niczym kameleon – potrafi się zmieniać i dostosowywać do muzycznych wymagań słuchaczy. [Spotify]
|
41. Debby Friday „Death Drive” (Deathbomb Arc)
Zacieranie granic pomiędzy gatunkami i stylami to dla Debby Friday chleb powszedni. Na „Death Drive” pojawią się więc elementy punk rocka i grubo ciosanego techno rodem z lat dziewięćdziesiątych. Do tego industrialna elektronika, noise oraz wpływy współczesnego rapu. Masą spajającą tę różnorodność są mrok i niepokój. Artystka wywołuje takie uczucia dzięki dźwiękowemu brudowi, produkcji stawiającej na trzaski zamiast czyste melodie oraz zniekształconym krzykom, które przepuszczone przez efekty syntezatorów wydają się jeszcze bardziej chorobliwie zdeformowane. [Bandcamp]
|