Gold Song #476: „Outlaw John Dillinger”

Tradycja amerykańskiej folkowej ballady upodobała sobie tematykę bliską codzienności, ale jednocześnie taką, o której chciałoby się śpiewać jak najmniej: mroczne morderstwa i gloryfikację złych ludzi, outsiderów.

Label singla zawierającego utwory „Outlaw John Dillinger” i „Crime Does Not Pay” (foto: discogs.com)

Stali czytelnicy doskonale wiedzą, że – o ile to możliwe – w cyklu Gold Song staram się łączyć muzykę ze… zbrodnią. To żadna aberracja, raczej zainteresowanie kryminalnymi kwestiami przeszłości. Efektem tych działań jest kilka wpisów poświęconych mordercom i degeneratom, którzy zdążyli zyskać popularność ogólnoświatową, ale i lokalną (linki do dotychczasowych tekstów objętych tą tematyką umieszczam na końcu). Dzisiaj kolejny przykład takich powiązań.

Wielki Kryzys gospodarczy, jaki w USA oficjalnie zapoczątkował tzw. czarny czwartek na nowojorskiej giełdzie (24 października 1929 roku), przyczynił się do dewastacji tamtejszego rynku pracy (według niektórych danych legalne zatrudnienie straciła jedna trzecia pracowników), co znacznie przyczyniło się do spadku produkcji przemysłowej (w najgorszym okresie nawet o pięćdziesiąt procent w stosunku do wyników sprzed kryzysu), a więc jednego z filarów tamtejszej gospodarki. Trudne czasy sprawiły, że stojąca w obliczu coraz większej biedy ludność Stanów Zjednoczonych zaczęła szukać odpowiedzi na uniwersalne i w dalszym ciągu otwarte pytanie „Jak żyć?”. Kiedy rząd oraz wszelkiej maści lokalni i stanowi politycy przestali być dla społeczeństwa oparciem, tak zwany prosty i szary Smith zaczął szukać wzorców gdzie indziej. Najbardziej imponowali ci, którzy w czasach kryzysu żyli na wysokim poziomie, na przykład gangsterzy.

John Dillinger był jednym z nich. Był jak wspomniany wcześniej przeciętniak Smith i szarak Johnson. Próbował sobie radzić, ale rynek pracy dotknięty gospodarczym załamaniem nie był łaskawy także dla niego. Urodzony w 1903 roku w stanie Indiana przedstawiciel klasy średniej szybko zrozumiał, że życie nie jest bezstresowe (podobnie jak wychowanie w wersji jego ojca). Musiał o siebie zadbać, a że prawo pięści było mu najbliższe i najłatwiejsze do wyegzekwowania, wybierał zlanie kogoś, aby samemu zlanym nie zostać. Nie był jednak obibokiem. Pracował, chociażby w warsztacie, jednak nie obca była mu też dobra zabawa, więc często to, co zarobił, wydawał na tak zwane nocne życie. Rodziny także nie udało mu się założyć (z partnerką rozwiódł się po pięciu latach – tuż przed wybuchem Wielkiego Kryzysu). Brak pracy i trudna sytuacja ponownie sprowadziła młodego człowieka na drogę kradzieży (ponownie, ponieważ dwa lata przed ślubem ukradł samochód i aby uniknąć kary, zaciągnął się do wojska). Złapany, stanął przed sądem, gdzie usłyszał wyrok: dziesięć do dwudziestu lat pozbawienia wolności za napaść, pobicie, kradzież i współdziałanie w celu popełnienia przestępstwa. W Indiana State Prison spędził nieco ponad osiem lat. Czas za katami oszlifował ten kryminalny diament. Prawdziwa historia Dillingera-gangstera zaczęła się właśnie wtedy.

Do więzienia John Dillinger wracał jeszcze kilka razy, ale zawsze z niego uciekał, co tylko pomogło w owianiu jego życia mityczną mgłą domysłów i spekulacji. W latach 1933-1934 stał się ikoną amerykańskiego półświatka, a liczne napady na banki, udane rabunki i brak skrupułów w stosunku do policji z miesiąca na miesiąc podnosiły jego notowania. Przestępca stał się numerem jeden na wielu listach, w tym najbardziej poszukiwanych łotrów w Ameryce, ale także osób, które fascynowały opinię publiczną i obywateli pogrążonego w kryzysie kraju. Gangster swoim postępowaniem ewidentnie kpił sobie z władz i organów ścigania, raz po raz udowadniając im swoją wyższość i wytykając głupotę tym, którzy próbowali go złapać. Wydawało się, że jest zawsze o krok przed nimi. I nawet jeśli dowodzonej przez niego grupie przydarzały się wpadki, jak ta z Arizony, kiedy w styczniu 1934 roku pożar hotelu doprowadził do rozpoznania i złapania jego dwóch kompanów, którzy akurat wynajmowali w budynku pokój, to Dillingerowi zawsze udawało się zbiec, ukryć, przeczekać i ponownie powrócić w chwale. Do czasu.

Ana Cumpănaș
(foto: Associated Press,
Wikimedia Commons)

Gangster wpadł przez… prostytutkę (chociaż wtedy kobieta, która wydała policji Dillingera, nie byłą już zwykłą panią do towarzystwa, ale burdelmamą, czyli właścicielką jednego z domów publicznych w Chicago). Mająca austro-węgierskie korzenie Ana Cumpănaș, znana także jako Anna Sage lub „Dama w czerwieni”, była znajomą kochanki Johna, Polly Hamilton. Dlaczego to zrobiła? Teorii jest kilka: zazdrość, strach przed oprychem, który chciał czerpać korzyści z prowadzonego przez nią interesu, groźba ze strony policji. Oficjalnie przyjmuje się, że prawdziwa jest ta ostatnia: chicagowscy mundurowi, działając we współpracy z urzędem imigracyjnym, zagrozili nieposiadającej amerykańskiego obywatelstwa Rumunce, że deportują ją z USA, skazując wcześniej na tak zwane niemoralne prowadzenie, co raz na zawsze przekreśliłoby szansę na powrót do kraju Wuja Sama. Cumpănaș przystała na warunki i wskazała miejsce pobytu Dillingera, przyczyniając się do jego śmierci 22 lipca 1934 roku, która nastąpiła w wyniku trzykrotnego postrzelenia przestępcy przez agentów federalnych przed kinem Biograph Theater w Chicago (nawiasem mówiąc, rząd Stanów zjednoczonych oszukał kobietę i już w 1935 roku oficjalnie rozpoczął procedury deportacyjne, w przeciągu niespełna dwunastu miesięcy doprowadzając do powrotu Any do Rumunii, gdzie ta pozostała już do końca życia).

Frank Luther (foto: discogs.com)

John Dillinger był na tyle wyrazistą postacią, że jeszcze za życia inspirował opinię publiczną. Dziennikarze prześcigali się w wymyślaniu niestworzonych historii na jego temat, dbając zarówno o sprzedaż gazet, jak i PR samego gangstera oraz jego popularność wśród czytelników. Oprych stał się też bohaterem ulicznych piosenek, ale po śmierci postacią tą zainteresowali się artyści z tzw. mainstreamu. Prawdopodobnie pierwszym muzykiem, który nagrał utwór o zastrzelonym Dillingerze, był Frank Luther – piosenkarz z nurtu folk i country, który sławę zdobył na przełomie lat 20. i 30., dzięki serii singli, które pomimo kryzysu sprzedawały się w ogromnych liczbach. Do najpopularniejszych piosenek wokalisty posługującego się również pseudonimem Bud Billings, należały m.in. nagrane wspólnie z Carsonem Robisonem „Left My Gal in the Mountains”, „Goin’ Back to Texas” i „The Utah Trail”. Utwór o banicie Johnie Dillingerze zarejestrowano w Nowym Jorku już cztery dni po jego śmierci, czyli 26 lipca 1934 roku, a wydano na nośniku w październiku tego samego roku. Co interesujące, nie był to numer chwalący postawę reprezentowaną przez gangstera, ale pokazujący, że wybór łatwej drogi nie popłaca, a złego człowieka nie warto stawiać młodym ludziom jako wzór do naśladowania.

Pełną historię życia gangstera, w którego w filmie „Public Enemies” z 2009 roku wcielił się Johnny Depp, przeczytacie tutaj. (MAK; zdjęcie w nagłówku przedstawia Johna Dillingera i pochodzi z archiwów FBI, fbi.gov)

Pozostałe wpisy z cyklu Gold Song, w których przypominałem utwory oparte na zbrodni lub przywołujące postaci słynnych gangsterów i morderców:
* Jane’s Addiction „Ted, Just Admit It…”
* The Adverts „Gary Gilmore’s Eyes”
* Bob Dylan „Joey”
* Vavamuffin „Paramonov”
* The Cuts „Linda”
* Billie Holiday „Strange Fruit”

*** *** *** *** ***

Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.