Zbrodniarz i jego oczy.

Gary Gilmore (foto: independent.co.uk)
Czytelnicy uważnie śledzący to, co publikuję na blogu, wiedzą już, że hobbystycznie zgłębiam historię zabójców oraz wszelkiej maści zwyrodnialców i złoczyńców. To żadne zboczenie (mam taką nadzieję!), ale zainteresowanie mające na celu poznanie czegoś nowego, czegoś, co nie zawsze znajduje miejsce w codziennych dziennikach lub popularnych programach telewizyjnych. Czasami, korzystając z okazji, przemycam takie treści także tutaj w cyklu Gold Song. I tak przypominałem już m.in. historię nowojorskiego gangstera Joe’ego Gello, Jerzego Paramonowa, lekarki Lindy H. oraz rasistowskich ataków w Marion z 1930 roku. Dzisiaj kolejna porcja zbrodni, która stała się inspiracją do stworzenia muzyki.
Czwartego grudnia 1940 roku w Teksasie urodził się Faye Robert Coffman. To znaczy tak przynajmniej został ochrzczony, ale jego matka Bessie Gilmore, mormonka z Utah, po opuszczeniu Teksasu zmieniła jego imię na Gary Mark Gilmore. Chłopczyk, kiedy już dorósł, pod takim nazwiskiem zapisał się w historii Stanów Zjednoczonych oraz… tamtejszych policyjnych kartotekach.
Gilmore był zabójcą, podwójnym. Jakkolwiek dziwnie to zabrzmi: nic wielkiego. Wielu przed nim, jak i wielu po nim dokonywało podobnych czynów. W czym więc jego wyjątkowość? Za swoje zbrodnie (zabójstwo pracownika stacji benzynowej w mieście Orem i właściciela hotelu Bena Bushnella w Provo; oba czyny popełnione zostały ma terenie stanu Utah) mężczyzna skazany został na karę śmierci. W Stanach Zjednoczonych to również nic nadzwyczajnego – za najcięższe występki przeciwko tamtejszemu prawu, sędziowie ogłaszają taki właśnie wyrok. Sprawa Gilmore’a wciąż nie wydaje się wam wyjątkowa. Rozumiem to, ale jednocześnie uprzedzam – to tylko pozory.
Pluton egzekucyjny (Gary Gilmore zginął przez rozstrzelanie) wykonując wyrok ławy przysięgłych ogłoszony 7 października 1976 roku w sądzie w Provo (proces trwał dwa dni), zgodnie z prawem i w jego myśl zabił skazanego pierwszy raz od czterech lat. Wszystko przez zarządzenie Sądu Najwyższego Stanów Zjednoczonych, który w 1972 roku orzekł, że kara śmierci jest niezgodna z treścią amerykańskiej konstytucją. Przepis ten uchylony został dopiero w lipcu 1976 roku, a Gilmore okazał się pierwszym straconym przestępcą po wejściu w życie tego przepisu.
Wyrok wykonano 17 stycznia 1977 roku w więzieniu w Draper (stan Utah). W chwili śmierci Gilmore miał trzydzieści sześć lat.
Embed from Getty ImagesMoment rozstrzelania oraz sama historia zabójcy przeszły do historii, stając się nawet inspiracją dla popkultury. Słowa „Let’s do it!” wypowiedziane przez Gilmore’a na chwilę przed przeniesieniem się na tamtej świt, były ponoć inspiracją dla Dana Wiedena, twórcy sloganu reklamowego firmy Nike – „Just Do It”. Postać Amerykanina odżyła również pod koniec lat siedemdziesiątych w brytyjskim punk rocku. Wszystko to za sprawą zespołu The Adverts i piosenki „Gary Gilmore’s Eyes”.
Utwór opowiada historię człowieka, który po udanej operacji oczu orientuje się, że patrzy na świat oczami Gary’ego Gilmore’a. Pewnie uważacie, że to fikcja? Muszę was zmartwić – tak było naprawdę. Przed śmiercią przestępca w akcie tzw. ostatniej woli zażyczył sobie, aby część jego organów przekazać do szpitali i uniwersytetów medycznych i wykorzystać je w celach badawczo-naukowych oraz w przeszczepach. Traf chciał, że już kilka godzin później dwie potrzebujące osoby otrzymały jego rogówkę, dzięki czemu ich wzrok został uratowany. Nie wiem tylko, czy ich reakcja była taka sama, jak ta przedstawiona w utworze grupy The Adverts. (MAK)
*** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.
Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Twitterze.