Dzisiaj odcinek poświęcony książkom.

Jacek Baliński, Bartek Strowski „To nie jest hip-hop. Rozmowy III”
(2020. No Dayz Off)
Trzecia część książki, która przez jednego z autorów bez ogródek została nazwana najważniejszą w historii rodzimego hip-hopu. Fizycznie – najcieńsza z dotychczasowych publikacji (piętnaście zamiast dwudziestu wywiadów). Nie licząc koloru okładki i umieszczenia zdjęć rozmówców z okresu dzieciństwa oraz prezentujących aktualny wygląd, to jedyna zmiana, jaka zaszła w stosunku do wcześniejszych tomów. Same rozmowy, myślę, podobnie jak miało to miejsce w przypadku części pierwszej i drugiej, są na tyle ciekawe i profesjonalnie przeprowadzone, że powinny zaspokoić każdego czytelnika. Oczywiście należy brać pod uwagę, że osoba z większą wiedzą na temat rodzimego rynku muzycznego – ze szczególnym uwzględnieniem sceny rapowej – może znać część z prezentowanych faktów, jednak mimo wszystko nawet dla niej lektura nie powinna być nudna. Spotkałem się kiedyś z opinią, że autorzy mogą kontynuować swoją serię w zasadzie jeszcze przez długie lata. Uważam, że tak się nie da. Prędzej czy później skończy się lista osób, z którymi nie tyle warto, co można przeprowadzić dobry wywiad. Nie jest bowiem tajemnicą, że w polskim rapie „siedzi” sporo ludzi, ale czy z każdym można porozmawiać na poziomie? Dlatego niezwykle ważne jest to, aby do kolejnych tomów dobierać osoby mające naprawdę coś do powiedzenia. Na ten moment Baliński i Strowski z zadania selekcjonowania trzykrotnie wywiązali się wzorowo. Czy przyszłość będzie równie obiecująca?

Katarzyna Nosowska „Powrót z Bambuko”
(2020, Wielka Litera)
Druga książka w dorobku wokalistki – od razu należy zaznaczyć lepsza od debiutu, tylko to jeszcze nie jest żaden komplement (naprawdę trudno było napisać dwa gnioty z rzędu; ta sztuka udaje się tylko nielicznym). Nosowska zmieniła narrację, a co za tym idzie perspektywę z „ty powinnaś/(nie) musisz” na „ja powinnam/(nie) muszę”. Autorka wylewa trochę goryczy po niekoniecznie przychylnych reakcjach na „A ja żem jej powiedziała…”, zrzucając to na karb tego, że ludzie lubią wymuszać na innych swoją rację i niekoniecznie zawsze obiektywnie oceniają rzeczywistość (s. 79). Pręży się przy tym na domorosłą panią psycholog, poruszając na przykład, wydający się błahy dla wielu, problem uczulenia na hybrydowe paznokcie, zwraca uwagę na wątek wspólnoty i bycia rozumianą (s. 12), sięga czasami po frazesy ocierające się o grafomanię (s. 157; „Mężczyzna w średni wieku albo ma rodzinę i odniósł sukces, albo ma rodzinę i sukcesu nie odniósł” to sentencja godna „pamiętaj, nie zapomnij”) lub wyrażenia dobrze znane z kariery muzycznej („koncentracyjne parapety”, s. 45). Jednak kiedy czytelnik uświadamia sobie, że ta cała otoczka pani dającej złote rady jest po to, aby wyrzucić z siebie przykrości z dzieciństwa, zaczyna podchodzić do „Powrotu z Bambuko” z większą pobłażliwością. Ta książka, a w zasadzie proces twórczy, przelanie myśli na papier, a w fazie finałowej podzielenie się nimi ze światem, to nic innego jak terapia. Nosowska wyrzuca z siebie złe wspomnienia, szczecińskie traumy, rodzinne niepowodzenia, błędy, jakie pokutowały przez wiele kolejnych lat. To spisanie ich i zamknięcie w oprawie, ale tym razem już poza jej głową, skutkuje uwolnieniem się, być może nawet oczyszczeniem na miarę antycznego katharsis. Nie można jednak zapomnieć o jednym: w żadnym wypadku nie jest to pozycja obowiązkowa, taka, której nie można przegapić. Przy dłuższej lekturze kolejne rozdziały zlewają się w jeden, nie różnią się od siebie w zasadzie niczym. „Że koncept, że trzymanie się jednej linii, że wspólny mianownik” – powiecie. Dla mnie to niestety tylko powtarzalność i schematyczność. Wręcz do bólu. Ale dobrze, że chociaż Nosowska uwolniła się od swoich lęków.

Piotr Szmidt „Dwa psy przeżyły”
(2020, Wielka Litera)
Nie mamy do czynienia z debiutem literackim zapierającym dech w piersiach (chociaż fani Szmidta-rapera pewnie i tak będą zachwyceni). Autor prowadzi senną narrację, ale to wydaje się akurat zamierzone. Spokój, momentami wręcz nuda stają się znakiem rozpoznawczym tej prozy. Człowiek po kilku stronach doskonale orientuje się, że fajerwerków nie będzie, a jeśli już się pojawią, to raczej w formie pojedynczej frazy, kąśliwej uwagi lub – a co tam, zaszalejmy! – całej sceny. Te przerywniki są dobre, bo ożywiają nieco fabułę, ale jednocześnie nie budzą (rozbudzają?) apetytu na więcej. Zacząć przygodę literacką od rozważań o samobójstwie to też żadna rewolucja. Robiło tak wielu i wielu wyszło to znacznie zgrabniej niż Szmidtowi. Zwykło się mawiać, że postaci literackie najlepiej budować w oparciu o swoje życie, ewentualnie bliskich. Sprawdza się to w przypadku „Dwóch psów…”. Główny bohater nosi w sobie trochę cech rapowego „ja” Tego Typa Mesa, dodatkowo działa w branży muzycznej, czyli wzorce czerpane były ewidentnie ze świata znanemu autorowi. Niewątpliwie ułatwiło to sprawę przy tworzeniu przestrzeni dla tła całej historii oraz wewnętrznych rozterek Waltera. Ruch ten pozwolił też Szmidtowi na stąpanie po bezpiecznym gruncie – nawet jeśli coś mogło być dla niego nieznane, jako dla prozaika, pomagało odwołanie do współczesnego show biznesu i podwórka celebrytów. Z przebłyskami, ale bez błysku. (MAK)
*** *** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.