Wersji ścieżek dźwiękowych do filmu „Metropolis” jest dużo. Każda z nich, o ile nie została jakoś drastycznie zepsuta, jest cennym wkładem w odczytanie klasycznego tytułu europejskiej kinematografii. Jaki pomysł miał na nią polski artysta?

Okładka płyty „Metropolis” (foto: materiały prasowe)
Odwiedzając ten blog częściej, doskonale wiesz, że jeśli coś mi nie pasuje, to piszę o tym bez ogródek, nie bacząc, czy komuś będzie to rękę. Nie byłem (i wciąż nie mogę powiedzieć, żebym był) fanem zespołu Raggafaya. Nie chodzi o tak zwany przekaz prezentowanych utworów, ale muzyczną formę, jaką przybrały. Czasami masz takich wykonawców, którzy ci nie leżą i nic z tym nie zrobisz. Zupełnie inaczej traktuję solową karierę Les Farooosha, czyli basisty koszalińskiej grupy, który artystyczną działalność kontynuuje pod prawdziwym nazwiskiem – Maciej Trembowiecki. Ta muzyczna formuła dała gitarzyście możliwość pokazania także innych talentów. Poznaliśmy Trembowieckiego jako multiinstrumentalistę, który nie boi się eksperymentu i ryzyka, bo jak inaczej niż lekkim hazardem nazwać nagrywanie nowych melodii do kultowych filmów niemych?
„Metropolis” to druga płyta artysty z nurtu kinowego po wydanej końcem ubiegłego roku na nośniku fizycznym ścieżce dźwiękowej do filmu „Nosferatu”. Tym razem zatem nie horror, a produkcja science fiction, ale kaliber podobny. Pojawia się jednak element wspólny: „Metropolis”, jak obraz o wampirze, także jest czymś, co ochoczo, ale i bez zbytniej przesady, zwykliśmy nazywać klasyką gatunku.
Z filmem „Metropolis” jest taka zagwozdka, że chociaż wyprodukowany został w drugiej połowie lat dwudziestych (przecierając tym samy szlak późniejszym twórcom kina futurystycznego), wiele zastosowanych w nim rozwiązań i pomysłów okazało się nie tyle innowacyjne, co wyprzedzające czasy i późniejszych naśladowców (czy też inspiratorów, jak mówią o sobie reżyserzy i scenarzyści drugiej połowy XX wieku i czasów współczesnych). Identycznie jest z muzyką, która do dzisiaj stanowi niemalże nieskończone źródło natchnienia – również dla Polaków, czego przykładem projekt „Metropolis” sprzed dwóch lat, w którym spajając ze sobą dźwięk, kino i operę udział wzięli między innymi Władysław Komendarek i Agnieszka Makówka (solistka Teatru Wielkiego w Łodzi).
Nie wiem czy jest w tej chwili sens streszczać film Fritza Langa, ale o dwóch kwestiach muszę wspomnieć, ponieważ mają one według mnie wpływ na muzykę. Po pierwsze, świat zaprezentowany w przedstawionej historii jest dualistyczny – dzielony przez dwie teoretycznie niezależne i odseparowane od siebie grupy ludzi, których istnienie jest jednak potrzebne do wzajemnej egzystencji. Po wtóre, ukazany na ekranie futuryzm nierozerwalnie łączy się z technologiami i maszynami. Tyle, więcej spoilerował nie będę. Jak przełożyło się to na działania Trembowieckiego?
Przede wszystkim powiedzieć trzeba o jednym: muzyk obrał trudniejszą drogę, decydując się na zrealizowanie ścieżki dźwiękowej z myślą o najdłuższej wersji filmu (a jest ich kilka). Stąd dwupłytowość prezentowanego albumu (odpowiednio: piętnaście i dwanaście ścieżek na krążkach). To, na co należy zwrócić uwagę, to dominacja brzmienia opartego na wszelkiej maści syntezatorach, których barwa niemal automatycznie przywołuje na myśl świat robotów i pracujących non stop maszyn. Otwierająca album uwertura jawi się jako kompozycja bardzo majestatyczna (niczym filmowe miasto bogatej grupy), bijąca swą pompatycznością i modernistycznymi figurami (nawiązanie do monumentalnych budowli, jakie zobaczymy na ekranie), podkreślająca jednocześnie futurystyczną atmosferę. Podobny (chociaż już nie o takim natężeniu) klimat przyjmuje track „The Babel Tower”. Ciekawie prezentuje się również „The Well-mannered Giant”, gdzie ciężka muzyka elektroniczna przeplata się z tajemniczym i złowieszczym głosem oraz mrocznymi, rytmicznymi uderzeniami (artysta powraca do tego pomysłu, ale bez wykorzystania wokali, na drugim krążku w utworze „The Gathering”). Zupełnym przeciwieństwem wydaje się z kolei lekki, wręcz frywolny numer „The Babylonian Dance and Visions of Death”, w którym otrzymujemy mieszankę muzyki orientalnej, słowiańskiej i latynoskiej. Kilka smaczków pojawia się też na drugim krążku. Myślę przede wszystkim o utworach „The Revolution Stars” (wykorzystanie wyrazistej i nadającej nośności linii basu zestawionej z gitarowymi przesterami, perkusją oraz syntezatorami), „Moloch” (wpływy kultury bliskowschodniej) i „The Great Showdown”, gdzie pojawia się bodaj najlepsza w tym zestawie melodii zabawa rytmem.
KONKURS: WYGRAJ PŁYTĘ „METROPOLIS”
Wersji ścieżek dźwiękowych do filmu „Metropolis” jest dużo. Niektóre są dłuższe, inne okrojone (co nierozerwalnie wiąże się z trwaniem samego dzieła Langa); jedne odwzorowują muzykę zaprezentowaną w 1927 roku, drugie traktują ją tylko jako punkt wyjścia. Każda z nich, o ile nie została jakoś drastycznie zepsuta, jest cennym wkładem w odczytanie klasycznego tytułu europejskiej kinematografii. Jednoznaczna próba ich gradacji i przyznawania medali w indywidualnych rankingach mija się z celem. Dlatego nie mam zamiaru pisać, czy Polak kogoś na tej wyimaginowanej liście prześcignął lub nie. „Metropolis” w jego wykonaniu to przede wszystkim solidna dawka melodii opartych na syntezatorach (momentami nieco teatralnych i podniosłych przeplatanych ambientowymi, lekko transowymi i industrialnymi fragmentami), pokazująca autorskie spojrzenie na film i jego przesłanie. Co równie istotne, materiał ten, podobnie jak płyta z muzyką do filmu „Nosferatu”, czekał na fizyczne wydanie kilka lat. Biorąc to pod uwagę, powinniśmy liczyć się z tym, że koszaliński artysta może trzymać w szufladzie jeszcze niejeden interesujący zestaw melodii. Czego w sumie i sobie, i wam życzę. (MAK; zdjęcie w nagłówku: Maciej Trembowiecki, fot. Karol Wysmyk, raggafaya.pl)
![]()
Maciej Trembowiecki „Metropolis” |
|
*** *** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.