Dajcie się ponieść – różnym – emocjom.

Doda „Dorota”
(2019; Agora)
Zostawmy na boku kwestie życia prywatnego (no dobrze, tylko jedna wzmianka: ta płyta jest dedykowana babci wokalistki), to, jak i z kim żyje Doda, kogo lubi, a za kim nie przepada. Nie bierzmy się za pisanie (lub mówienie) o jej piosenkach przez pryzmat tego wszystkiego, co dzieje się obok muzyki. Zatem tylko o muzyce: „Dorota” to płyta słaba, a jej autorka wciąż nie potrafi zrozumieć, że powinna odpuścić. Owszem, nie fałszuje jak Mandaryna, ale co to zmienia? Jej butność i pewność siebie doprowadziła do kolejnej muzycznej tragedii. Jej wersje znanych i lubianych (?) przebojów – polsko- oraz anglojęzycznych – są zwyczajnie kiepskie. Chociaż nie – nie kiepskie, są fatalne. Orkiestrowe aranżacje wcale nie dodały pompatyczności (a jeśli już to zrobiły, to zwyczajnie przesadzono z tym o kilka poziomów), a aranże niektórych piosenek (chociażby przeboju grupy Maanam „Krakowski spleen” lub zamykającego album „Ale jestem” z repertuaru Anny Marii Jopek) przyprawiają wręcz o dreszcz niechęci. Piosenkarka apeluje o zaprzestanie używania języka nienawiści, ale czym innym jest dewastacja wziętych na warsztat kawałków, jak nie policzkiem wymierzonym w twarz fanów i miłośników muzyki pop na względnie dobrym poziomie? Kuriozum tego wszystkiego, co zaprezentowane na „Dorocie”, osiąga zenit mniej więcej w połowie płyty, kiedy Rabczewska sili się, by podołać w utworze „Gram o wszystko”. I wiecie co, ja życzyłbym i sobie, i wszystkim, którym zależy na dobru polskiej muzyki, aby Doda tym albumem naprawdę zagrała o pełną pulę, o swoje dalsze być albo nie być na polskiej scenie, a życie zweryfikowało jej plany na przyszłość. Są to jednak tylko moje pobożne życzenia, które i tak nie znajdą odbicia w zwierciadle rzeczywistości. PS Jedyna słuchawka znajduje się po tym tekstem tylko dlatego, że nie mam ikony połowy ćwiartki.

Jakub Lemiszewski „Podróż Na Wschód – Część I”
(2019; Enjoy Life)
Żeby zrozumieć ten materiał, musielibyśmy albo poznać skryte myśli autora, albo przeczytać „dziennik z długiej podróży przez Polskę, Czechy, Ukrainę i Rosję”, który wedle Lemiszewskiego posłużył jako inspiracja dla powstania tej muzyki. Bez odkrycia tych tajemnic wiemy tylko część – i to na dodatek tak niewielką, że wręcz wielkości atomu. Bo cóż można napisać o pięciu kompozycjach zawartych na płycie „Podróż Na Wschód – Część I”? Że słychać w nich echa grupy Kraftwerk? Że pociągowa rytmika wysuwa się na pierwszy plan, a sama muzyka jest wręcz idealnym przykładem stylistyki chiptune, która doskonale pasowałaby do gier na kultowe konsole z lat osiemdziesiątych i pierwszej połowy kolejnej dekady? Że całość (z wyjątkiem dwóch zamykających album remiksów) swoim brzmieniem składa swoisty hołd małomiasteczkowej wizji południowej Polski – z jej wszystkimi folkowymi, tradycyjnymi i cepeliowskimi klimatami (patrz szczególnie utwór numer trzy zatytułowany „Podróż na Wschód (Kraków-Przemyśl)”)? Owszem, można tak napisać (co zresztą właśnie uczyniłem), ale to i tak będzie tylko część prawdy o tym zaskakującym, momentami trudnym w odbiorze, ale jakże intrygującym materiale. Jeśli lubicie muzykę, która wymaga od słuchaczy czegoś więcej niż bezkrytycznego przyjęcia, nie powinniście przegapić tego krążka.

Maciej Trembowiecki ”Nosferatu”
(2018; GraMuzyka Nagrania)
Basista grupy Raggafaya zaprezentował materiał zupełnie odmienny od tego, z czym kojarzymy jego macierzystą formację. „Nosferatu” jest próbą stworzenia muzyki do kultowego horroru o tym samym tytule, który premierę miał w latach dwudziestych XX wieku. Materiał, który zaprezentowany – zarówno w formie występu live, jak i playlisty zamieszczonej w internecie – został już kilka lat temu, końcem 2018 roku ukazał się w tzw. wydaniu fizycznym. Poprawiać, reinterpretować lub proponować nową formę w zamian za klasykę gatunku to ruch noszący znamiona zarówno odważnego, jak i ryzykownego. Zagrania hazardowe i postawienie wszystkiego na jedną kartę przynoszą czasami pozytywne efekty. Maciej Trembowiecki postanowił powiedzieć sprawdzam i dobrze na tym wyszedł. Jego wersja ścieżki dźwiękowej do filmu Friedricha W. Murnaua scala w sobie wizję oryginalną oraz współczesne podejście do tematu. Dwanaście kompozycji rozciąga się pomiędzy muzyką elektroniczną, typowymi, nieco rozmytymi filmowymi melodiami, a także energicznym i mocnym akcentem z pogranicza muzyki rockowej i metalu. Plus sporo charakterystycznych, horrorowych wstawek dla podkręcenia atmosfery kina grozy z domieszką nostalgii za wizją zachodnioeuropejskiego ekspresjonizmu. (MAK)
*** *** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.