Jeszcze jedno spojrzenie w przeszłość.

Seba Kaapstad „Konke”
(2020; Mello Music Group)
Co prawda Republika Południowej Afryki kojarzy się dzisiaj głównie z nowym, ponoć groźnym szczepem koronawirusa, ale mimo wszystko zaryzykuję. W listopadzie ubiegłego roku ukazała się druga płyta zespołu Seba Kaapstad. Południowoafrykańska grupa, której przewodzą wokalistka Zoe Modiga i wokalista Ndumiso Manana, zaproponowała słuchaczom mieszankę spokojnych dźwięków z pogranicza soulu, jazzu, r&b i alternatywnego rapu. Pulsujący bas, intymna perkusja, melancholijne smyczki, ciepłe dźwięki instrumentów klawiszowych w dużych ilościach. Gościnny udział gwiazd – piosenkarki Georgii A. Muldrow i rapera Oddisee’ego – na dokładkę.

DJ Kay Slay „Living Legend”
(2020, StreetSweepers Ent.)
Żywa legenda amerykańskiego hip-hopu, DJ Kay Slay zaprezentował materiał, który nazwałbym kwintesencją rapu. Dla jednych materiał producencki, dla innych mixtape. Nazewnictwo w zasadzie można odpuścić; chodzi o to, że Keith Grayson oparła się modzie na współczesne brzmienia i trendy, dając słuchaczom old school w niemal czystej postaci zarówno jeśli chodzi o muzykę, dobór gości, jak i formę. Osiem utworów, na których krzyżują się talenty takich postaci, jak Queen Latifah, Bun B, Raekwon czy AZ, a także A$AP Ferg, Big K.R.I.T. i zapomniany nieco w ostatnim czasie Papoose, który przecież ponad dekadę temu zgłaszał akces do korony ma podziemnej nowojorskiej scenie. To nie są żadne innowacje, nikt nie zmienia tutaj rapu, nie wprowadza go na kolejny poziom. Materiał traktować należu raczej jako swego rodzaju przypomnienie, że starsze roczniki wciąż mają coś do zaoferowania, a wszechobecny trap wcale nie musi być niezastąpiony.

Daniel Szlajnda „Komorebi”
(2020, U Know Me Records)
Może jeszcze kilka lat temu powiedzenie „Daniel Drumz gra funk” byłoby na miejscu, ale dzisiaj należy traktować je jak coś w stylu „dawno i nieprawda”. Jeśli występowanie pod pseudonimem lub prawdziwym nazwiskiem faktycznie wiąże się z czymś, co zwykliśmy nazywać drugim ja i artystycznym alter-ego, to w przypadku tego artysty trzeba stwierdzić, że ma to sens. Jako Daniel Drumz robił zupełnie inne rzeczy niż w okresie podpisywania się ksywką DJ Taśmy, a dzisiaj, kiedy płytę „Komorebi” sygnuje prawdziwym nazwiskiem, okazuje się, że volta jest jeszcze większa. Chociaż słuchacz, którzy śledzi poczynania urodzonego w Stalowej Woli producenta nieco uważniej, wie, że ewolucja muzyczna w jego wypadku nie jest niczym nowym, świeżym. Szlajnda miesza na ubiegłorocznej płycie niezwykle sensualną muzykę elektroniczną z odgłosami natury (padającego deszczu, śpiewu ptaków) i afrykańskich instrumentów, które nie znajdują się w obrębie zainteresowań każdego didżeja. Spajające to wszystko syntezatory i poddawany modulacji dźwięk prowadzi nasze myśli bliżej japońskiej sceny i tamtejszemu miejskiemu pulsowi. Warto. (MAK; zdjęcie w nagłówku: Daniel Szlajnda, foto: instagram.com/danieldrumz)
*** *** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.