Znowu jakieś covery grają.

Lionel Loueke „HH”
(2020; Edition Records)
Lionel Loueke wziął na warsztat kompozycje swojego mentora Herbie Hancocka (rozszyfrowanie tytułu płyty), potwierdzając przy tym swoją pozycję i bycie jednym z najciekawszych afroamerykańskich instrumentalistów i jazzowych artystów, którzy nie skończyli jeszcze pięćdziesiątego roku życia. Bo o ile twórczość Hancocka z okresu od lat sześćdziesiątych do początku lat osiemdziesiątych, po którą zdecydował się sięgnąć autor „HH”, jest nacechowana muzyczną woltą (twórca przeszedł od post- i hard-bopu do grania opartego na soulowo-funkowych wpływach z elementami elektroniki), o tyle kompozycje ukazane wedle pomysłu Loueke’a nabierają większej eteryczności, sensualności i gitarowego, lekko bluesowego feelingu. Niewątpliwie odświeża to formułę kilku evergreenów pokroju „Watermelon Man”. Najbliżej oryginalnej energii, której źródeł upatrywać należy w funku, jest „Actual Proof”. Jednak nawet w nim muzyk stara się dotrzeć do sedna przy pomocy innych środku wyrazu, stawiając na przykład na afrykańskie inspiracje. Podobnie rzecz ma się w przypadku zamykającego płytę utworu „One Finger Snap”, który o dziwo w wersji nowszej brzmi bardziej w stylu Hancocka – z elektronicznymi eksperymentami zamiast gładkiej, lekkiej melodii.

Składanka „Angelheaded Hipster: The Songs of Marc Bolan & T. Rex” (2020; BMG)
Dwa tygodnie temu polecałem rocznicową składankę poświęconą zespołowi Black Sabbath. Dzisiaj kilka słów o podobnej płycie – tym razem skupiającej się na dokonaniach zespołu T. Rex, którego liderem i wokalistą był Marc Bolan. Koncepcja przy tworzeniu obu albumach okazała się taka sama: współcześni artyści wykonują utworu z repertuary gwiazdy sprzed lat. Z piosenkami glam rockowej gwiazdy, często ikonicznymi wykonaniami typu „Children Of The Revolution”, zmierzyli się przeróżni artyści: od wokalistek kojarzonych raczej ze sceną popową (Kesha, Peaches), przez muzyczne ikony (Joan Jett, Nick Cave i Elton John), aż po postaci cenione w węższych kręgach lub przez sympatyków konkretnych muzycznych gatunków (Lucinda Williams, Marc Almond, Sean Lennon czy BØRNS, który „Dawn Storm” nagrał w klimacie idealnie pasującym do stylistyki Rufusa Wainwrighta). Efekty? Zaskakująco dobre. Daleki jestem od bezkrytycznego podejścia, jednak przyznać trzeba, że składanka nie nudzi się, a pomysły na muzyczne realizacje poszczególnych piosenek stawiają dobrze znane utwory Bolana w zupełnie innym położeniu, pozwalając spojrzeć na nie z perspektywy, której być może nieco brakowało. Ciekawe jest to, że sporo numerów przybrało dostojny charakter, odchodząc od pompatycznych, glam rockowych wykonań.

Cannonball „Kule biją EP”
(2020; wydanie własne)
Druga epka zespołu Cannonball (pierwsza polskojęzyczna) to mieszanka hard rockowych i heavy metalowych brzmień dla koneserów. Fraza, która niby zachęca, ale z drugiej strony granie na oklepanych patentach, które znane są od bardzo (bardzo) dawna, nie przynosi chwały. Owszem, postmodernizm, czerpanie ze źródeł, historia zataczająca koło – niby zawsze jest jakieś wytłumaczenie, ale serio – ile można? Wspomniane gatunki zostały już przeorane niemalże do ostatniego kamienia (ostatniej nuty?) i naprawdę trudno jest wykrzesać z nich coś, co mogłoby zaskoczyć. Tak samo jest w przypadku materiału zebranego na „Kule biją”. Epka jest pełna energii, muzycznie ma to tak zwane ręce i nogi, słucha się tego też w miarę dobrze. To niewątpliwe atuty płyty, ale problem w tym, że przy dłuższym obcowaniu zadowolenie zaczyna znikać z twarzy, a słuchacz zaczyna sobie uświadamiać, że „Zimny wiatr” brzmi coraz bardziej jak miałka próba romansu z popowymi listami przebojów, a „Gdy padnie strzał” zbyt mocno kopiuje patenty rockowych quasi-operowych ballad. Fani takich brzmień zapieją z zachwytu, ale nic więcej. (MAK; zdjęcie w nagłówku: Lionel Loueke, foto: bandcamp.com)
*** *** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.