Recenzja: Aleksandra Kurzak, Aleksander Laskowski „Si, Amore”

„Jak trzeba było iść do fotografa i zrobić zdjęcie, to był płacz, bo się tremowała” (s.72). Dzisiaj występuje w najsłynniejszych operach świata i jest stawiana w jednym rzędzie z legendarną Marią Callas, która… zmarła w tym samym roku, w którym Aleksandra Kurzak pojawiła się na świecie.

Aleksandra Kurzak (foto: Górajka Foto Studio dla PWM)

Tak szczerze: ile wiecie na temat opery? Ja przyznaję się bez bicia: niewiele. Znam podstawowe pojęcia, takie jak libretto, aria czy uwertura, widziałem (z odtworzenia) trzy-cztery sztuki. Specjalistą nie jestem. Po książkę „Si, Amore” sięgnąłem jednak z trzech powodów: lubię czytać o życiu artystów, chętnie poszerzam wiadomości na tematy mi odległe i cały czas szukam argumentów przemawiających za formułą tak zwanego wywiadu-rzeki, który jest dla mnie biedniejszym kuzynem klasycznej biografii.

Prezentowany tytuł to zapis rozmów ze światowej sławy sopranistką Aleksandrą Kurzak, jakie na przestrzeni około roku przeprowadził dziennikarz i znawca opery Aleksander Laskowski. Książka ukazała się w 2015 roku, a materiał z myślą o niej zbierany był w okresie tuż przed i w trakcie przerwy, jaką śpiewaczka była zmuszona zrobić sobie od występów scenicznych z powodu ciąży.

„Si, Amore” czyta się bardzo szybko. Nie chodzi o to, że wywiad w książce zajmuje okołu dwustu stron (wydanie uzupełniają wstęp Petera Mario Katona oraz wykaz artystycznego dorobku bohaterki), co nie jest przecież wartością nie do przejścia, ale o treść rozmowy. Smaczki – to one powodują u czytelnika zwiększenie poziomu ciekawości co do zawartości kolejnych kartek. Aleksandra Kurzak opowiada dużo i interesująco: o sobie z przeszłości i aktualnych wydarzeniach, życiu na scenie, relacjach z rodzicami („Ja mamę zawsze podziwiałam, ale nigdy nie szukałam inspiracji”, s. 132), którzy też związani byli z operą, pierwszych rolach, ciągłych podróżach i uczuciu do francuskiego tenora włoskiego pochodzenia Roberto Alagny (to właśnie od frazy, jaką sopranistka każdorazowo witała ukochanego, odbierając od niego telefon w trakcie rozmów z Laskowskich, wziął się tytuł książki). Śpiewaczka nie szczędzi anegdot, które dla laików i osób o operze wiedzących niewiele, są nie tyle czymś nowym, co po prostu atrakcyjnym. Chociażby fragment o przesądach panujących w środowisku („Nie wolno też przez scenę przejść w okryciu wierzchnim. Nie wiem dlaczego. W Hamburgu za złamanie tej zasady dostałam kiedyś straszną burę. We Włoszech nie wolno wejść do teatru ubranym na fioletowo – to bardzo silny przesąd”, s. 137). Obok historyjek mrożących krew w żyłach (występ w Chinach, kiedy po koncercie nie chciano oddać jej paszportu, a organizator zamiast na lotnisko wywiózł artystkę i jej partnera za miasto, pozostawiając parę w szczerym polu, s. 99-100) pojawiają się wspomnienia z dzieciństwa przywoływane wspólnie z Jolantą Żmurko, matką bohaterki, a także noszące znamiona Disneyowskich bajek opowieści o tym, jak marzenia się spełniają („Pamiętam, jak oglądałam z mamą w telewizji Rewelację miesiąca i powiedziałam – Mama, jak ja bym chciała pojechać do Metropolitan. Zobaczysz, ja tam kiedyś zaśpiewam. […] I pierwszą sceną, na której wystąpiłam gościnnie, była właśnie Metropolitan Opera w Nowym Jorku”, s. 37).

Okładka książki „Si, Amore” (foto: materiały prasowe)

Wywiad pokazuje również artystkę jako osobę, która nie boi się mówić o swoich wadach i słabościach (na przykład do słodyczy). Kurzak w rozmowie zdradza poglądy na tematy, które mogą wydawać się drażliwe. Śpiewaczka jednoznacznie wyraża niechęć do twierdzenia, że to reżyser spektaklu operowego jest najważniejszy. Sprzeciwia się też spychaniu na dalszy plan technicznych pracowników teatrów. To oni, według artystki, stanowią o klimacie takich instytucji („W teatrze, w operze najważniejsi są dla mnie ludzie, którzy te miejsca tworzą. To są inspicjenci. To są pracownicy techniczni. Oni kształtują atmosferę wewnątrz teatru […]. Bo to atmosfera sprawia, że chcesz do danego teatru wracać”, s. 37-38). Sporo miejsca poświęcone zostaje kwestii przemian, jakie dotykają operę. Sopranistka jest nie tyle świadkiem tych przeobrażeń, ale – jak na gwiazdę światowego formatu przystało – czynnie w nich uczestniczy. Kurzak, prowokowana trochę przez dziennikarza, bez ogródek wypowiada się o odejściu od staroświeckiego postrzegania opery przy jednoczesnym szacunku dla korzeni i zaprzestaniu niepotrzebnego przebudowywania dawnych librett ku uciesze współczesnych odbiorców („Uważam, że najpiękniejsze przedstawienia operowe to takie, w których czuć nowoczesną grę aktorską, pogodzoną z kostiumem, z epoką, z charakterem danego czasu i charakterem muzyki. I wbrew temu, co powszechnie się uważa, nie wyklucza to nowoczesności. A oper uwspółcześnionych na przekór rozumowi nienawidzę!”, s. 121-122).

Aż trudno uwierzyć, że w książce pojawiają się również fragmenty trącące absurdem – takim negatywnym, kiedy człowiek chwyta się za głowę lub z niedowierzaniem czyta je ponownie, aby sprawdzić, czy wszystko właściwie zrozumiał. Kurzak z pełną powagą zdradza na przykład, że „ogląda[m] też mecze piłki nożnej, jak gra polska drużyna, bo to patriotyczny obowiązek!” (s. 149). Wybaczcie, ale większej głupoty wymyślić już nie było można. Co w takim razie powiedzieć o osobach, które nie przepadają za futbolem i nie mają zamiaru oglądać dwudziestu dwóch panów biegających za piłką? Nie spełniają patriotycznego obowiązku, ergo nie są patriotami? Na szczęście tego typu wywody stanowią margines całości.

Aleksandra Kurzak nie lubi grać drugich skrzypiec: głównie na scenie (o czym zresztą wspomina), ale jak się okazało – również w wywiadzie. Śpiewaczce nie wystarcza fakt, ze cała uwaga jest skupiona na niej, a zadawane pytania mają na celu pokazanie czytelnikom jej osoby. Sopranistka, jak typowa zodiakalna Lwica, musiała postawić na swoim, momentami przejmując inicjatywę i kontrolę nad rozmową (str. 29-30, 128), zamieniając się tym samym rolami z Laskowskim, który w jednej chwili – pewnie nawet nie całkiem świadomy tego, co się dzieje – tracił panowanie nad sytuacją, stając się stroną przepytywaną, która musiała tłumaczyć się chociażby z tego, dlaczego bardziej ceni sobie Bacha od Mozarta.

I pomyśleć, że to wszystko mogło zostać przedstawione w formie biografii, której tekst opierałby się na przeprowadzonych rozmowach, a trzecioosobowa narracja – wcześniej zaaprobowana przez Kurzak – przy odpowiedniej redakcji dawałaby o wiele więcej możliwości jeszcze lepszego przedstawienia historii przytoczonych przez śpiewaczkę. Wydaje mi się, że dziennikarze podejmujący się długoterminowych projektów, których finałem ma być publikacja książki o popularnej osobie, coraz częściej boją się wcielać w biografów lub quasi-pisarzy i zbyt stanowczo podchodzą do stawiania reporterskiej pracy nad literacką lekkością. Szkoda, ponieważ przeważnie tracą na tym głównie ci, których życie w owych książkach jest prezentowane. (MAK)

Aleksandra Kurzak, Aleksander Laskowski „Si, Amore”
(2015, Polskie Wydawnictwo Muzyczne)

*** *** *** *** ***

Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.