Dzisiaj o tegorocznych płytach przegapionych przeze mnie z różnych powodów.

Hania Rani „Esja”
(2019; Gondwana Records)
Wróciłem do tej płyty po niedawnej publikacji wideo do utworu „Sun”. Chciałem o „Esji” napisać już wcześniej, ale informowali o niej wszyscy, raz po raz rozpływając się w zachwytach. Pomyślałem więc, że szkoda się powtarzać, gdzie indziej przeczytacie przecież to samo. Od tamtego czasu moje myślenie się nie zmieniło, więc ujmę w kilku słowach to, co inni: że minimalizm, że głębia, że delikatność, że zmysł kompozycyjny, że brak słabych momentów, że wkrada się trochę schematu, ale zagrane zostaje to tak dobrze, że trudno przejść obojętnie. Dla jednych tak zwane muzyczne flaki z olejem (bo jak to tak bez energii, bez gitarowych riffów?), a dla mnie samoświadomość muzyczna i bezsprzeczne władanie nad instrumentem i dźwiękami stukania, szelestu, a nawet ciszy. Nic dziwnego, że ta płyta ukazała się w zagranicznej wytwórni. W Polsce mógłby wydać ją chyba jedynie Astigmatic Records.

Wojciech Lichtański Questions „Iga”
(2019; Audio Cave)
Wykonawcy – nie tylko jazzowi, ale w ich przypadku najłatwiej ten podział zauważyć – dzielą się na dwie grupy: tych, którzy komponują wedle utartego schematu przeplatania tematu partiami solowymi i takich, którzy proponują trochę inną formę grania. „Iga” jest przykładem na to, że Wojciechowi Lichtańskiemu (jako liderowi zespołu, ale przede wszystkim autorowi ośmiu z dziewięciu utworów zawartych na płycie) bliżej jest do drugiej grupy. W świetle tego, co o albumie przed jego premierą mówił sam saksofonista (kawałki są odpowiedzią na pytania, jakie stawiał sobie artysta na przestrzeni ostatnich lat), nie dziwić powinien fakt, że kolejne numery przypominają bardziej muzyczne gawędy i snujące się powolnie historie niż typowe jazzowe kawałki. Jeśli chodzi o prezentowane melodie, które w dużej mierze zaliczyć trzeba do tych spokojniejszych, autorzy nie bali się serwować słuchaczom smaczków, jak akordeon chylący się nieco ku folklorowi lub grającą momentami jakby w zupełnie innej czasoprzestrzeni perkusji.

Sleaford Mods „Eton Alive”
(2019; Extreme Eating)
Tutaj przyznaję się bez bicia: przegapiłem ten materiał na amen. Ukazał się końcem lutego, ja słuchałem go pierwszy raz w czerwcu. Angielski duet po swojemu traktuje współczesne realia bez taryfy ulgowej. I tutaj, jak recenzencka praktyka głosi, powinienem wymienić wszystkie cele ataków pojawiające się w tekstach Jasona Williamsona, ale krócej będzie chyba napisać, komu i/lub czemu się nie obrywa. Punkowa tradycja jest bardzo wyczuwalna, chociaż całości przyświeca już raczej post-punkowa rewolta – muzycznie naznaczona elektroniką tworzoną na automacie perkusyjnym, który przywołuje czasy chociażby formacji Beastie Boys. Płyta wypełniona społecznymi tekstami naszpikowanymi obawami o przyszłość (głównie pobrexitowej Wielkiej Brytanii, której obraz jest swoistą metaforą zachodniego świata w XXI wieku) oraz żalem w stosunku do różnych grup mających wpływ na cały ten kram.

Emil Blef „Przesunięcia”
(2019; Alkopoligamia)
Autor jednego z moich ulubionych albumów (bez jakiegokolwiek podziału) po dość długiej przerwie sięgnął po mikrofon i nagrał nowy materiał. „Przesunięcia” to jedna z niewielu płyt (myślę, że mógłbym ich wymienić maksymalnie trzy), jakie na przestrzeni ostatnich, powiedzmy, dziesięciu lat, zrobiły na mnie wrażenie w kwestii tekstów i ewentualnego przejścia na poziom utożsamiania się z nimi. I nawet jeśli historie opowiadane przez Emila Blefa swoje źródło mają w życiu samego rapera, to przedstawione zostały tak, że jako odbiorca jestem w stanie brać je za swoje lub fragmentami dopasować do tego, co siedzi głęboko we mnie. Dekada przerwy to dużo, dlatego nikogo nie powinno dziwić, że emcee czuje niepewność („Frontman”), zdając sobie przy tym sprawę, że wyjściem może być tylko odcięcie się od przeszłości i rozpoczęcie wszystkiego od zera („Rodney Mullen”). I robi to: Blef żegna się z oldschoolem, stawiając na nowsze brzmienie. Fonai serwuje zatem podkłady, których elektronika jest wspólnym mianownikiem, a brzmienie zdaje się wpisywać w aktualne muzyczne trendy na hip-hopowej scenie. Lekką irracjonalnością naznaczony jest fakt, że osoba, co do której bez cienia wątpliwości możemy użyć określenia weteran (do tego z przerwą w rapowym CV), nagrała płytę odpowiadającą nowoczesnym trendom i wnoszącą lekki powiew świeżości na krajową scenę. Tylko kto powiedział, że hip-hop jest w pełni racjonalny? Co ciekawe zawieszenie działalności muzycznej nie wpłynęło radykalnie na pogorszenie rapowych umiejętności Blefa. Wprawdzie warszawiak nigdy nie był super technicznym graczem, ale odnoszę wrażenie, że połowa duetu Flexxip lepiej czuje się na współczesnych bitach niż podkładach z „Mam taką twarz…”. Problem w tym, że momentami przez nowego Emila przebija się jeszcze charakterystyczne flow z z wcześniejszych lat, które nie pasuje do produkcji Fonaia. Sam materiał całościowo również nie wywołuje aż tak dużej chęci ponownego odtworzenia. „Przesunięcia” nudzą się po prostu szybciej i myślę, że to jest ich największym mankamentem.

Cage The Elephant „Social Cues”
(2019; RCA Records)
W obozie Cage The Elephant bez zmian. W dalszym ciągu nagrywają szeroko pojętego alternatywnego rocka, gdzie garażowa nonszalancja i niedoskonałość w trakcie tworzenia są ważniejsze od pozostałych czynników. Tegoroczny materiał „Social Cues” wydaje się jednak trochę słabszy od poprzednich. Odnoszę wrażenie, że muzycy nie mieli za bardzo pomysłu na to, co i jak nagrać (a jeśli taki był właśnie zamysł, to chyba jeszcze gorzej!). Miotanie się – to pierwsze określenie, jakie przychodzi mi na myśl po wielokrotnym wysłuchaniu tych trzynastu piosenek. Tutaj trochę industrialnego rocka, tam szczypta britpopu, za chwilę piosenka utrzymana w dubowej stylistyce. Aż trudno uwierzyć, że wszystkie numery pochodzą mniej więcej z jednego okresu. Żeby jednak nie było, że tylko marudzę, to na sporego plusa zasługują teksty – gorzkie w swej wymowie, ale takich przecież słucha się najlepiej, prawda?

Kuba Więcek Trio „Multitasking”
(2019; Polskie Nagrania Muza)
Płyta pozornie niedbała kompozycyjnie, która zyskuje z każdym kolejnym odtworzeniem. Tak przynajmniej sytuacja wygląda u mnie. Gdybym zdecydował się napisać coś o „Multitaskingu” dwa-trzy miesiące temu, trójka byłaby pewnie najwyższą z możliwych ocen, jakie mógłbym wtedy wystawić. Dzisiaj śmieję się z tego, jednocześnie karcąc siebie w duchu za takie podejście. Jeśli miałbym wskazać najlepszy moment albumu, po dłuższym zastanowieniu postawiłbym na pierwszy numer zatytułowany „SUGARboost”. Charyzmatyczna kompozycja, której rytmika powala na kolana (pójdę o krok dalej: pod tym względem to jeden z najlepszych utworów, jaki słyszałem w bieżącym roku), a przyśpieszanie tempa i „wciskanie” pomiędzy kolejne fragmenty solowych partii lidera za każdym razem wywołują coś, co nazwać można „efektem wow!”. Chociaż jak weźmiemy pod uwagę „Jazz Robots” i współpracę Więcka z Maseckim, to wcześniejszej tezie można przeciwstawić „jakieś ale”, które wedle ludowej mądrości zawsze się pojawia. (MAK / zdjęcie w nagłówku: Hania Rani, źródło: facebook.com/haniaranimusic)
*** *** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.