Z perspektywy fana, czyli relacja mało obiektywna.

Grafika promująca koncert (foto: materiały prasowe)
Irena Santor to żywa ikona polskiej muzyki. Wokalistka, która jako jedna z niewielu na żywo brzmi tak, jak na płytach. Warsztat, technika, talent i autentyczność – wszystko to sprawia, że trudno nie darzyć jej szacunkiem. Dlatego też informację o tym koncercie przyjąłem z dużą radością. I nic z tego, że trzy lata temu miałem okazję usłyszeć panią Santor na żywo – takich wydarzeń się po prostu nie odpuszcza.
Koncerty – ten poniedziałkowy i z 2015 roku – różniło w zasadzie niewiele. Artystka pojawiła się na scenie Auli Wyższego Seminarium Duchowne W Tarnowie w towarzystwie tych samych muzyków (Mariusza Dubrawskiego – fortepian, Wojciecha Rucińskiego – kontrabas, Grzegorza Poliszaka – perkusja), zaprezentowała podobny repertuar, sam występ dzieląc na dwie części, które nazwać można „wykładem z historii krajowej muzyki rozrywkowej” oraz „osobistym wyznaniem okresu współczesnego”. Santor sięgnęła więc do polskiego śpiewnika muzyki rozrywkowej (swoją drogą: czy my, Polacy, posiadamy odpowiednik tego, co w Stanach Zjednoczonych nazywa się Great American Songbook?), wydobywając z niego przedwojenne i międzywojenne perełki autorstwa chociażby Juliana Tuwima (wykonywane w przeszłości przez artystów wybitnych z Hanką Ordonówną i Mieczysławem Foggiem na czele), następnie stawiając na piosenkę okresu powojennego, której tematem często bywała odradzająca się stolica, wspominając związek z zespołem Mazowsze oraz rozpoczęcie kariery solowej. Wokalistka naprzemiennie śpiewała i przybliżała dzieje polskiej muzyki widziane z jej perspektywy, raz po raz puszczając przy tym oko do publiczności. Doskonały przykład stanowił zaprezentowany już na otwarcie, nieco zapomniany, ale jakże aktualny utwór „Ja śpiewam piosenki” z wersami „Śpiewałam piosenki, / brzmiały ich dźwięki / ludziom na pocieszenie. / Słuchali w radości / możni i prości, / w sercach swych czując drżenie”, które powinny przyświecać przecież każdej osobie związanej z estradą. Santor, jak sama przyznała, pomimo upływu lat, w dalszym ciągu czerpie radość z przebywania na scenie i wywoływania na twarzach publiczności uśmiechu z zadowolenia. Jednocześnie jest świadoma tego, że użycie czasu przeszłego jest w jej przypadku coraz bardziej na miejscu.
Wątki przemijania i zbliżania się do nieuchronnego końca, przy stanowczym braku zgody na taki przebieg zdarzeń, były z kolei kwintesencją drugiej części wieczoru. Poprzez swoje ostatnie płyty („Kręci mnie ten świat”, 2010; „Zamyślenia”, 2014; „Punkt widzenia”, 2014), Irena Santor dobitnie pokazuje, że nie ma zamiaru poddawać się presji czasu i dzielnie stawia czoła przeciwnościom losu. „Starość to nie jest wiek”, „Wiara, nadzieja, miłość” i „Szanowny panie Balzak” wykonywane przez artystkę, której głos momentami drżał (i nie było to wibrato, nad którym zachwycaliby się krytycy), a niejedna zmarszczka pokryła już skroń, nie były w żadnym wypadku parodią czy wołaniem o pomoc. Były manifestem niezależności, siły i zadowolenia z życia, które ma się za sobą i które pozostało jeszcze do wykorzystania. Były w końcu nauką – dla rówieśników wokalistki, ale także osób o wiele młodszych – że zbytnie skupianie się na metryce nie jest rzeczą, która wyjdzie nam na dobre. I że ciągle przepraszać „za wieczną niedojrzałość i za zbytnią poufałość” również nie trzeba. W zamian powinniśmy czerpać radość z tego, co daje nam los i wykorzystywać wszystkie możliwości. Lekcja, której ze względu na brak znajomości życia, nie udzieliłby żaden tzw. trener osobisty.
Warto dodać, że wydarzenie miało charakter charytatywny i poprzedzone zostało licytacją kilku obrazów i grafik. Dochód ze sprzedaży dzieł sztuki oraz biletów-cegiełek zasili konto tarnowskiej fundacji Kromka Chleba i przeznaczony został na budowę hospicjum Via Spei. (MAK)
*** *** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.
Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Twitterze.