Czasami bywa tak, że w lipcu słuchasz płyt z marca, kwietnia i maja.

Sztokholm „Bliżej EP”
(2018; wydanie własne)
Czteroosobowy Sztokholm zdążył już zaznaczyć swoją obecność na krajowej scenie muzycznej. Słuchacze śledzący polską muzykę spoza anten największych komercyjnych rozgłośni radiowych poznali już dwie wcześniejsze epki zespołu i być może mieli okazję obcować z muzyką toruńsko-bydgoskiego projektu na żywo na którymś z plenerowych festiwali odbywających się w letnim okresie. W marcu grupa zaprezentowała nowy materiał – kolejną epkę zatytułowaną „Bliżej”. Sztokholm ewidentnie upodobał sobie takie krótkie formy, ale też nie ma się czemu dziwić. Historia – zarówno ta dalsza, jak i najnowsza – pokazuje, że nieprzekraczająca trzydziestu minut płyta kolokwialnie im „siedzi”. Tegoroczny krążek to pięć numerów utrzymanych w klimacie przestrzennej elektroniki z domieszką nienachlanego popu z polskojęzycznymi tekstami. Być może otwierający wszystko numer „Lekki chłód” nie powala na kolana (irytuje przede wszystkim refren), tak reszta materiału pozwala już na mówienie pozytywnych rzeczy. Przede wszystkim pochwały należą się za „Szum” (najdłuższy utwór, jednak nie objętość czasowa jest tutaj ujmująca, ale fakt, że całość stanowi niezwykle sensualna elektronika) oraz „Pośrodku lata” (oniryczny podkład wsparty gładkim i delikatnym wokalem, z finalnym mocniejszym muzycznym akcentem).

Afrojax „Nikt nie słucha tekstów”
(2018; Wytwórnia Krajowa)
Najmniej harkorowa (o ile można w tym przypadku użyć takiego określenia) na płaszczyźnie lirycznej płyta w solowym dorobku Afrojaxa (chociaż witający nas tekst o ejakulacji na złamaną żuchwę może wprowadzać w błąd), jednocześnie najbardziej – dość wyświechtane stwierdzenie, ale dobrze pasujące do tego, co dane było mi usłyszeć – dojrzała ze wszystkiego, co sygnowane było do tej pory ksywką rapera. Prawda, nikt nie słucha tekstów. W erze, kiedy brzmienie liczy się w muzyce jeszcze bardziej niż piętnaście-dwadzieścia lat temu, a – szczególnie w hip-hopie – warstwa tekstowa zostaje spłycona do kilkudziesięciu niemalże wyszczekiwanych sylab, nie wspominając już o zerowej zwartości tzw. przekazu, płyta, jaką zaprezentował niedawno Afro, jest z góry skazana na porażkę. I dobrze, i jebać to, jak zapewne orzekłby sam zainteresowany. W przypadku takich postaci, jak lider Afro Kolektywu, liczy się zabawa słowem, multum skojarzeń i drugie dno często przykrywane i maskowane ironią lub niesmacznym żartem. Doskonałym przykładem jest utwór „Tytułowy”, gdzie gospodarza wspiera Łona. „Doliniarz z Pragi” zaskakuje natomiast stołeczno-kpiarskim uniesieniem, o które podejrzewalibyśmy pewnie kilkudziesięciu innych warszawskich raperów, ale nie Hoffmanna. Z kolei „Tata wstał”, „Zrozumiesz kiedy przyjdzie” i „Dawno nie było tu wojny” to przejaw kolejnego poziomu dojrzałości emocjonalnej, jakiej u Afro – zarówno solowo, jak i grupowo – jeszcze nie było oraz dowód na to, że rap nie jest wyłącznie produktem dla dzieciaków, którym dość łatwo wmówić sporo bredni (wystarczy tylko zapakować je w ładną otoczkę i historię). In minus na „Nikt nie słucha tekstów” śpiewane momenty, w których raper nigdy przecież nie błyszczał, oraz gościnna zwrotka Gospela (być może w tym przypadku objawia się jakiś mój defekt mózgu, który sprawia, że z twórczością tego człowieka zwyczajnie nie jest mi po drodze).

Sool „Quite Obvious”
(2018; Tokyo Dawn Records)
Współpraca pomiędzy francuskim producentem Artem Bleekiem oraz kalifornijską wokalistką Mercy Collazo pod szyldem Sool przynosi siedem utworów utrzymanych w stylistyce współczesnego popu o elektronicznym rodowodzie, który nie boi się odwoływać do muzyki soul. Sami przyznacie, że podobnych czy to pojedynczych utworów, czy to całych płyt mieliśmy okazję posłuchać już wcześniej, a ich lista wcale nie jest krótka. „Quite Obvious” nie wymyka się więc pewnym dobrze znanym schematom, jednak nawet podążanie za utartym wzorcem nie byłoby największym błędem do wytknięcia, gdyby nie jakość poszczególnych nagrań. Singlowy „Far Away” zwyczajnie nie porywa, pokazując przy okazji wokalne braki Collazo. Z podobnym problemem spotykamy się w „Calling For You” i „Evening” – kolejnych wolniejszych utworach duetu, co ewidentnie pokazuje, że artyści ci nie radzą sobie dobrze w takiej muzycznej formie. Na przeciwległym biegunie pojawia się natomiast „Trying Hard” – energiczny, najbardziej przebojowy numer spośród zawartych na płycie. Być może nie jest to najambitniejsza piosenka, jaką będziecie mieli okazję usłyszeć w życiu, jednak jako całość ma największą szanse na tzw. samodzielne obronienie się. Z „How I Begin” i kompozycją tytułową – najbardziej klubowymi i tanecznymi kawałkami na płycie – najmniejszy problem powinniśmy mieć właśnie teraz, w lecie, kiedy melodie mają być nie tylko ładne, ale rozrywkowe i kolorowe. Problem tylko, że wszystko to, co proponuje duet Sool wpada jednym, a wypada drugim uchem, tym samym wiele mówiąc o jakości nagrań. (MAK)

*** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.
Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Twitterze.