Dzisiaj na tapecie nowe solowe płyty sióstr Przybysz oraz pośmiertny materiał Sharon Jones.

Natalia Przybysz „Światło nocne”
(2017; yMusic)
Natalia Przybysz po dwóch bluesowych płytach (może nie w pełni bluesowych, ale jednak wyraźnie sięgających po ten gatunek), proponuje tym razem materiał oparty na brzmieniu bluesowym, ale ze sporą domieszką rockowych melodii. Przyznam, że fakt ten bardzo mnie cieszy. Koncerty, na których wokalistka prezentowała utwory z poprzednich płyt, zdawały się skręcać w rockowe klimaty. Tym razem Przybysz postanowiła przenieść to także do studia i nagrać z myślą o albumie. Od strony lirycznej „Światło nocne” wydaje się próbą odpowiedzi na wszystkie zarzuty i pytania, jakie sporo osób zadawało artystce za pośrednictwem mediów, dotyczące tematu poruszonego przez Natalię w jednym z wywiadów (dla przypomnienia: aborcja i prawa kobiet, co w niedalekiej przyszłości zbiegło się z protestami pań przeciwko m.in. zaostrzeniu przepisów dotyczących możliwości usuwania lub przerywania ciąży). Autorka nie idzie na łatwiznę, ponownie daje z siebie wszystko, otwiera się przed słuchaczami. „Czarny”, numer tytułowy czy nawet „Mandala” mają w sobie pierwiastek samej wokalistki, dając wyraz nieco mrocznej (proszę nie mylić z negatywną) aury panującej w uzewnętrznianych myślach. „Światło nocne” nie jest przy tym niczym odkrywczym i przełomowym w karierze Natalii Przybysz, na pewno jednak stanowi kolejny poważny argument za twierdzeniem, że była wokalistka zespołu Sistars jest dzisiaj jedną z ważniejszych postaci na rodzimej scenie i głosem społeczeństwa, z którym można się nie zgadzać, ale którego nie można lekceważyć.

Paulina Przybysz „Chodź tu”
(2017; Kayax)
To nie było w żadnym wypadku zamierzone. Los chciał, że po płyty sióstr Przybysz sięgnąłem niemal w tym samym czasie, dzień po dniu. Stąd też obecność w jednym wpisie zarówno „Światła nocnego”, jak i „Chodź tu” – kolejnego solowego krążka Pauliny. Przy pierwszym kontakcie materiał z „Chodź tu” zupełnie nie przypadł mi do gustu. Po wybrzmieniu ostatniego taktu ostatniej piosenki i pojawieniu się ciszy, doszedłem do wniosku, że wokalistka zaserwowała tu sporą dawkę chaosu. Album bowiem jest rozciągnięty do granic możliwości pomiędzy soulem, r&b, dancehallem, mocną elektroniką i elementami rapu. Niby nic, czego obecności we współczesnej muzyce nie moglibyśmy wytłumaczyć, jednak prawda jest taka, że po Paulinie Przybysz takiego zestawu raczej się nie spodziewałem. Zostałem z tymi przemyśleniami o chaosie przez chwilę sam na sam i postanowiłem dać „Chodź tu” jeszcze jedną szansę. Zupełnie tak, jakby Paulina tytułem płyty wołała do mnie i zachęcała do ponownego posłuchania. Teraz wiem, że kwestii sporej różnorodności przeskoczyć się nie da, ale można ją oswoić i dopasować do własnych potrzeb. Soulowe akcenty pojawiają się obok siebie („Kumoi”, „No Entrance”, „Chokin”), romansująca z dancehallem i amerykańskimi wzorcami „Saliva” jest mocnym (ale nie najlepszym) numerem otwierającym, a propozycje z elementami elektroniki nagromadzone zostały w zestawie „Dzielne kobiety”, „Drewno” i „Pirx”. Jest jednak coś, co charakteryzuje wszystkie piosenki na „Chodź tu” bez względu na ich stylistyczne i gatunkowe korzenie. To drapieżność i niezależność rozumiana jako wyraźne zaakcentowanie własnego „ja”. Paulina Przybysz daje jasny komunikat: jestem człowiekiem, który potrzebuje bliskości drugiej osoby, ale jednocześnie za nic nie pozwolę na swoje zniewolenie. Jestem wolna i wolność tę proszę szanować.

Sharon Jones & The Dap-Kings „Soul Of A Woman”
(2017; Daptone Records)
Wydany rok po przedwczesnej śmierci wokalistki album to materiał, nad którym Jones pracowała w okresie poprzedzającym tragiczne wydarzenia z jesieni ubiegłego roku. „Soul Of A Woman” na pewno nie wprowadzi do dorobku wokalistki zupełnie nowej jakości. Płytę traktować należy – nie tylko ze względu na jej związek z życiem i śmiercią – jako doskonałe podsumowanie bogatej kariery artystki. Zestaw ośmiu utworów, których klimat sięga zarówno po klasyczny soul z lat 60., muzykę gospel i balladową stylistykę, przede wszystkim podkreśla wokalne atuty i zdolności Sharon, udowadniając, że nawet powielane i mało innowacyjne pomysły, o ile są dobrze dobrane i przedstawione, będą sprawdzać się także dzisiaj. Podobnie jak płyty sióstr Przybysz, tak samo pożegnalny (chyba mogę użyć takiego słowa?) materiał Sharon Jones przepełniony jest frazami chwytającymi za serce, ale i sytuacjami z pogranicza, gdzie sfera ciemna styka się z nadzieją i radością z życia. (MAK)