Najmniej powstańcza z powstańczych płyt.

Monika Borzym (foto: Maksym Rudnik MPW/materiały prasowe)
Muzeum Powstania Warszawskiego stara się pielęgnować pamięć o powstańcach walczących z nazistami. Od kilku lat robi to także poprzez wydawanie płyt z muzyką nawiązującą do wydarzeń z 1944 roku. „Jestem przestrzeń” Moniki Borzym jest tegorocznym dziełem z tej serii oraz czwartym solowym albumem w dorobku polskiej wokalistki. Jazzmanka po romansie z twórczością Joni Mitchell („Back To The Garden”, 2016) i współczesnych gwiazd muzyki rozrywkowej (debiutancki materiał „Girl Talk”, 2010), tym razem sięgnęła po poezję Anny Świrszczyńskiej.
Jedenaście tekstów, jakie zostały wybrane do zaśpiewania (selekcji dokonała reżyserka Agnieszka Glińska), to tylko część dorobku Świrszczyńskiej, ale przyznać trzeba – część dobrze obrazująca wszystko to, co znaleźć można w jej wierszach. Są one przede wszystkim bardzo „na czasie”. Podmiot liryczny pojawia się w roli osoby zwracającej uwagę na problem egzystencji człowieka (głównie kobiety). Świrszczyńska skupia się na ciele, jakby próbowała prowadzić z nim dialog, poruszając przy okazji wątki emocji (dla których ciało jest czymś w rodzaju gniazda i źródła), rozkoszy, cierpień i lęków. Raz reaguje poważnie, uważa je – ciało – za teren autonomiczny („Jestem przestrzeń nie zamieszkana”), szukając dla siebie miejsca („Chwytam się różnych rzeczy”), by za chwilę wkraczać na płaszczyznę drwiny i ironii („Stoję przed lustrem / pękam ze śmiechu / z samej siebie. / To bardzo poważne zajęcie”). Świrszczyńska, o czym wielu badaczy literatury zapomina, bezsprzecznie była feministką. Nie taką, jak dzisiaj (tj. buntowniczą), ale kobietą świadomą swojej indywidualności, jawnie aprobującą odmienność przejawiającą się w postrzeganiu samej siebie i świata ją otaczającego. Jej feminizm nie był feminizmem obyczajowym, ale egzystencjalnym. Monika Borzym i towarzyszący jej muzycy stany te świetnie potrafili przełożyć na system dźwięków, instrumentów i wokalu.
Łatwo dostrzec, że piosenki na płycie „Jestem przestrzeń” układają się w jedną historię. Początkowo poznajemy kobietę-białą kartę, która wręcz broni się przed zmąceniem tego czystego stanu. Następnie przeżywa ona radości, troski, wzloty i upadki codzienności: rozstanie („Muszę to zrobić”) i pogłębienie relacji damsko-męskich („Bardzo smutna rozmowa nocą”). Poznaje życie („Wszystkie chwyty dozwolone”), czerpie doświadczenie i wyciąga wnioski („Ogniotrwały uśmiech”), wreszcie przeżywa na nowo grozę 1944 roku („Czternastoletnia sanitariuszka myśli zasypiając”) i poszukuje równowagi w powojennej rzeczywistości („Szukając sensu”). Z tej perspektywy album jest więc nie tylko muzyczną interpretacją poezji Świrszczyńskiej, ale i przekrojem jej twórczości na przestrzeni od zakończenia drugiej wojny światowej aż do śmierci końcem lat osiemdziesiątych.
Obraz świata widziany i opisywany przez kobietę-podmiot liryczny z wierszy Anny Świrszczyńskiej zostaje powołany (przywrócony?) do życia dzięki Monice Borzym. Wokalista użycza tej postaci głosu, stając się przekaźnikiem targających nią emocji. Współczesna artystka odnajduje się w tej roli doskonale, dając tekstom poetki szansę zaistnienia w świadomości polskiego słuchacza. Śpiewa lekko, wyczuwając nastroje kolejnych wierszy – kiedy trzeba utrzymuje powagę (jak ma to miejsce chociażby w tekście-manifeście „Przestrzeń”), by za chwilę pokazać swoją drugą, nieco bardziej żartobliwą twarz („Pękam ze śmiechu”, „Jak głupi pies”). Trzeba też przyznać, że Borzym ma dobrych pomocników. W „Bardzo smutnej rozmowie nocą” – utworze, który oparty jest na zasadzie dialogu młodej kobiety i starszego mężczyzny – w męską rolę wciela się Wojciech Waglewski, w głosie którego słychać doświadczenie, ale i życiowe zmęczenie. Wśród instrumentalistów prym wiodą natomiast gitarzyści John Scofield i Mitchell Long („Pękam ze śmiechu”), trębacz Sebastian Studnitzky („Człowiek i stonoga”, „Jak głupi pies”) oraz przede wszystkim Mariusz Obijalski – pianista odpowiedzialny za produkcję płyty i aranżację wszystkich utworów. Muzyczną aurę – szczególnie w piosence „Przestrzeń” – podkreślają i zarazem budują także instrumenty smyczkowe (skrzypce, altówka i wiolonczela).
Świetne jest to, że w porównaniu do wcześniejszych tego typu płyt (np. składanki „Gajcy” lub „Powstania warszawskiego” Lao Che), „Jestem przestrzeń” jest materiałem, który równie dobrze mógłby powstać z dala od historii, powstańczego tła i wydarzeń z 1944 roku. Poezja Świrszczyńskiej, chociaż utożsamiana z tamtym okresem, tak naprawdę za każdym razem udowadnia swój uniwersalizm i wielowymiarowość. „Jestem przestrzeń / nie zamieszkana. / Błagam was, nie zaludniajcie mnie. / Nie wstawiajcie we mnie niczego” pisała poetka, a Monika Borzym, myślę, z premedytacją wybrała właśnie ten wiersz na otwarcie albumu, sygnalizując jednocześnie niezależność tych wierszy do wszelkich ideologii. To poezja „doskonała, / niezmącona, / od wszystkiego wolna” – i niechaj taką pozostania, w przeciwnym razie straci swój urok. (MAK)
![]()
Monika Borzym „Jestem przestrzeń” |
|
*** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.