Los chciał, aby w 323. odsłonie cyklu Krótka piłka pojawiły się same ciekawe płyty.

Bailey Wiley „S.O.M.M.”
(2016; wydanie własne)
Muzyczna pocztówka z dalekiej Nowej Zelandii. Bailey Wiley do tej pory pochwalić mogła się dwiema epkami (opublikowanymi kolejno w 2013 i 2014 roku). W kwietniu ukazała się nowa płyta wokalistki zatytułowana „S.O.M.M”. Skrót jest rozwinięciem słów „Still On My Mind”, które stanowią również tytuł jednej z ośmiu piosenek, jakie umieszczone zostały na albumie. Całość oscyluje w granicach soulu i muzyki elektronicznej, której podkłady nawiązują do hip-hopu. Dzięki charakterystycznemu głosowi Wiley oraz mocno sensualnym bitom, płyta pochwalić może się delikatnym, eterycznym klimatem. Duszne, nieco klasycznie soulowe brzmienie utworu tytułowego kontrastuje z sięgającym po współczesne klubowe trendy numerem „Run With It”. Kawałkiem łączącym obie stylistyki jest z kolei „Love & Trepidation” – mocno, rytmiczny numer z delikatnym, odpływającym wokalem. Podobnie rzecz ma się z zamykający wszystko „iCU”, gdzie zapętlony głos Wiley pojawia się na tle łamanego, ale podkreślającego rytm podkładu. Niezwykle ciekawym okazał się również prawie dwuminutowy przerywnik (bo piosenką nazwać tego nie można) „Nevertheless” z lekko orientalnymi – niby hinduskimi, niby azjatyckimi – wstawkami. Materiał w klimacie tego, co na krajowej scenie prezentuje krakowski zespół So Flow.

Mutant Wildlife „Transmutation EP”
(2016; wydanie własne)
Muzyczna pocztówka z Amsterdamu, ale zagubiona w czasoprzestrzeni i posiadająca znamiona Stanów Zjednoczonych z lat 70. Gdybym chciał posłuchać dobrej mieszanki muzyki funk i psychodelicznego rocka, sięgnąłbym po jedną z płyt nagranych w czasach prosperity tych gatunków. Dlaczego jednak nie zrobić wyjątku dla zespołu Mutant Wildlife i ich „Transmutation EP”, tym bardziej, że brzmienie płyty wydaje się żywcem przeszczepione z krążków Commodores, Sly and the Family Stoneczy czy Dyke and the Blazers? Instrumentalna epka Holendrów, na którą złożyło się pięć utworów, to dawka dynamicznej, rytmicznej i tanecznej muzyki. Pulsujący bas stanowiący funkową oś płyty wspomagany jest przez perkusję (dawno nie słyszałem takiego feelingu) oraz organy Hammonda sprawiające, że brzmienie na „Transmutation EP” zyskuje na przestrzeni. Saksofon i trąbka dopełniają całość, dodając szczyptę jazzowej wariacji i melodyjności. Płyta z tych, które nie odkryją przed słuchaczami nieznanego, ale z pewnością umilą poświęcony czas.

Sophia Urista „Ratchet Punk EP”
(2016; wydanie własne)
Muzyczna pocztówka zza oceanu ze stemplem ze wschodniego wybrzeża. Prince, Lenny Kravitz, Kim Gordon i PJ Harvey dali po próbce swoich genów i stworzyli czarnoskórą artystkę o nazwisku Urista. Jej wcześniejszy repertuar, który znajdziecie bez problemu na Youtube, zahaczał raczej o r&b, neo-soul i przetworzony funk, tak tegoroczna odsłona pokazuje większy pazur i brudną, rockową duszę. Soulowo-gospelowy głos Sophii wespół z bluesem i punkiem daje świetny materiał muzyczny, który trudno będzie usunąć z playlisty. Siedem utworów zawartych na „Ratchet Punk EP” elektryzuje od pierwszej do ostatniej sekundy. Niezwykle drapieżny i seksualny początek w postaci utworów „Ritches” i „Burnin’ Up” przechodzi w lżejsze fragmenty („Lucy”, „For His Love Turns Cold”), by za chwilę ponownie wystrzelić muzycznymi emocjami i szaleństwem w numerze „Moon Is Gone”. Epka kończy się ponowną zmianą tempa i klimatu, kiedy to wokalistka żegna słuchaczy pieszcząc ich uszy szeptanym bluesem w utworze „Eye Owe You”. Niezwykle rzadko uzupełniam swoją żelazną listę muzycznych faworytów, którą od lat stanowią niezmiennie te same nazwiska, jednak w tym wypadku jestem gotów poczynić na niej małe zmiany. Być może jeszcze nie czarnym flamastrem, a ołówkiem, który ewentualnie można zetrzeć, ale chętnie dodam tam nazwisko Sophii Uristy. (MAK)