W 242. odsłonie Krótkiej piłki prezentuję opinie na temat dwóch płyt: Donut „Interrupt Me EP” oraz The Script „No Sound Without Silence”.

Donut „Interrupt Me EP”
(2014; Fonografika)
Poznaniacy serwują swoją debiutancką epkę wypełnioną czterema utworami (w tym trzema anglojęzycznymi). Muzycznie „Interrupt Me” jest mieszanką elektronicznych podkładów z dominującą dawką drum’n’bassu oraz jazzowo-soulowych partii wokalnych Joanny Fostiak. Sama wokalistka w tej krótkiej formie, jaką jest epka, prezentuje swoje dwie odsłony: spokojniejszą („Do U Mind”, „Past not Perfect, Present not Simple”) oraz nieco bardziej szaloną (zwariowany i wymykający się wszelkim ramom kawałek „Cut Copy”). Najgorzej z całej płyty oceniam, niestety, śpiewaną w języku ojczystym piosenka „Poukładana”. Nie chcę przez to powiedzieć, że zaproponowana kompozycja jest bardzo zła i odradzam jej słuchania. Bardziej chodzi o to, że wypada ona zbyt przewidywalnie i nijako na tle trzech poprzednich tytułów. Minusy? Jak zawsze przy tego typu płytach znajduję jeden: długość materiału. Po prostu chciałoby się więcej.

The Script „No Sound Without Silence”
(2014; Columbia)
Grupa The Script swoją nową płytą udowadnia, że gorzej się już nie da (dobra, da się, ale z drugiej strony twórczości np. Najlepszego Przekazu W Mieście nie traktujemy chyba w kategoriach poważnego podejścia do muzyki?). Na „No Sound Without Silence” nie dostrzegam żadnej pomysłowości czy też idei, jaka przyświecałaby muzykom w pracy nad płytą. Rockowa i popowa papka odwołująca się momentami do irlandzkich korzeni („Hail Rain or Sunshine”, „Paint The Town Green”) nie jest na pewno tym, czego szuka potencjalny odbiorca, który słyszał w swoim życiu trochę więcej niż „najlepszą muzykę pod słońcem” komercyjnego radia z Krakowa. Bronią się „Army of Angels”, „Man On A Wire” i ewentualnie „Without Those Song”. Poza tymi wyjątkami cały materiał naszpikowany jest schematycznymi utworami nagrywanymi pod linijkę i według podręcznika „Przepis na komercyjny hit”. Ile w życiu słyszeliście utworów podobnych do „No Good in Goodbye” i „Superheroes”? Dziesiątki, a może więcej? Po tym wszystkim wychodzę z założenia, że irlandzkie trio nie do końca zrozumiało sentencję, która posłużyła im za tytuł czwartego studyjnego krążka. Lepiej – dla zespołu i słuchaczy – byłoby, gdyby te płyta wypełniona byłą po prostu ciszą. Słuchając takich krążków, jak ten zaproponowana przez The Script, wychodzę z założenia, że o wiele bardziej szanuję projekty typu Radical Something. Panowie z Kalifornii nie ukrywają przynajmniej, że są zupełnymi żółtodziobami, grają dla zabawy, zawiązanie zespołu było ich studenckim marzeniem, które udało im się zrealizować, a możliwość złożenia kilku autografów na piersiach małolatek, które po koncercie z rozmarzonymi oczami przebierają nogami pod ich garderobą, jest opcją cenniejszą niż wpływające na konto dolary. (MAK)