Pokusiłem się o zestawienie dwudziestu pięciu najlepszych płyt, jakie ukazały się po 1989 roku. Tworząc poniższe zestawienie mniej patrzyłem na swoje gusta, chociaż na pewno nie jest ono pozbawione jego wpływów. Przyznam jednak, że tym razem większą uwagę starałem się zwrócić na wkład artysty w rodzimy rynek oraz sukces krążka.
Zachęcam również do oddania głosu w ankiecie znajdującej się pod listą.
1. Lenny Valentino „Uwaga! Jedzie tramwaj” (2001)
„Uwaga! Jedzie tramwaj” to najlepsza płyta ostatnich dwudziestu pięciu lat ponieważ: a) Artur Rojek śpiewa, b) Ścianka gra (OK, są też inni muzycy, ale chodzi mi o klimat), c) chora psychodelia, d) jeśli chodzi o muzyczne podejście, to najbardziej zachodnia płyta wydana w tamtym czasie w Polsce. Poza tym to mocno dołujący zestaw piosenek, a jak wiadomo smutne piosenki są najlepsze. (Na marginesie: widzicie związek z tegorocznym solowym albumem Rojka?).
|
2.Hey „Fire” (1993)
Kiedy grupa Hey debiutowała w 1993 roku płytą „Fire” wielu słuchaczy i krytyków nie wróżyło jej długiej kariery. Tymczasem ówczesne przeboje („Moja i twoja nadzieja”, „Teksański”) umożliwiły sprzedaż na poziomie czterokrotnej platyny oraz triumfalny marsz na szczyty. Dzisiaj Hey to jedna z najważniejszych kapel w historii naszego kraju, którą spokojnie można postawić obok takich ikon rocka jak Perfect, Lady Pank, T.Love czy Maanam.
|
3. Edyta Bartosiewicz „Szok’n’show” (1995)
1995 rok okazał się bardzo ważny dla polskiej muzyki, co potwierdza obecność w poniższym zestawieniu kilku płyt wydanych z tą właśnie datą. Po dobrym krążku „Sen” (potrójna platyna), Bartosiewicz powróciła z kolejną ciekawą płytą. „Szok’n’show” dało jednoznaczną odpowiedź, że Edyta to wokalistka z wielkim talentem i nieprzeciętnymi umiejętnościami. Szansa, jaka się przed nią otworzyła, nie została niestety wykorzystana. Wszyscy, którzy pamiętają takie hity, jak „Szał” i „Zegar”, aż do ubiegłego roku musieli czekać na kolejny studyjny krążek Bartosiewicz. Płyta „Renovatio” nie jest jednak nawet w połowie tak dobra, jak wymienione na tej liście tytuły.
|
4. Dżem „Detox” (1991)
Najstarsza rocznikowo płyta w zestawieniu. Najbardziej dojrzała muzycznie i tekstowo rzecz od Dżemu, dopracowana w kwestii rockowo-bluesowego brzmienia. Na miano hitów zasługują na pewno „Sen o Victorii”, „Jak malowany ptak” i „List do M.”. „Detox” to także najbardziej ponadczasowa (po „Cegle” z 1985 roku) płyta w dorobku śląskiego zespołu. Ponoć całość została nagrana w przeciągu trzydziestu ośmiu godzin.
|
5. Varius Manx „Elf” (1995)
Grupa Roberta Jansona, która wyhodowała kilka znanych polskich wokalistek. Płyta „Elf” została nagrana z Anitą Lipnicką i stała się wielkim sukcesem (pięciokrotna platyna). Tak duży komercyjny sukces album zawdzięcza singlowi „Zabij mnie” – do dzisiaj emitowany w rozgłośniach radiowych, znany nawet przedstawicielom pokolenia, które przyszło na świat w połowie lat 90. Jeszcze kilka lat temu krążek ten umieściłbym na szczycie takiego zestawienia. Jak widać w moim muzycznym świecie nieco się pozmieniało.
|
6. Sistars „AEIOU” (2005)
Druga i jak na ten moment ostatnia płyta grupy Sistars. Więcej zapewne nie będzie, chociaż historia nauczyła mnie, aby nigdy nie mówić nigdy. Czasy licealne, początki mojej przygody z pisaniem o muzyce, początki tak naprawdę wielu rzeczy w moim życiu. Ogółem dobry okres. Płyta zespołu, którego wokalistkami były siostry Przybysz, to na pewno jeden z moich ulubionych polskich albumów. Pierwsza na tak szeroką skalę próba wprowadzenia na krajową scenę tzw. czarnej muzyki, będącej mieszanką soulu, R&B, funku i popu.
|
7. Myslovitz „Miłość w czasach popkultury” (1999)
„Miłość w czasach popkultury” to jedna z najlepszych płyt w historii polskiej muzyki i nieważne na kiedy będziemy datować jej początek – na czasy przed- czy powojenne, na lata po 1989 roku czy jeszcze inne. Nie istotne jakie kryteria przyjmiemy. Status Platynowej Płyty oraz ponadczasowe przeboje na niej zawarte („Długość dźwięku samotności”, „Peggy Sue nie wyszła za mąż”, „Chłopcy”) świadczą o tym dobitnie. Gdybym listę układał pod dyktando tylko własnych upodobań, krążek ten umieściłbym na pozycji drugiej.
|
8. Skalpel „Skalpel” (2004)
Igor Pudło i Marcin Cichy, czyli duet Skalpel, jako pierwsi polscy wykonawcy mieli możliwość współpracować z legendarną wytwórnią Ninja Tune. Ich debiutancka płyta, zatytułowana po prostu „Skalpel”, znalazła się tym samym już na stałe w katalogu wyspiarskiego labelu obok takich krążków, jak chociażby „U.S.S.R. The Art of Listening” didżeja Vadima, „Permutation” Amona Tobina i „Animal Magic” Bonobo. Cichy i Pudło swoimi kompozycjami przywołali do życia polski jazz (to sample z tego gatunku stanowiły fundament pod materiał, jakie znalazł się na płycie), przez co przyczynili się niejako do ponownego eksplorowania tych muzycznych obszarów przez młodych słuchaczy.
|
9. O.N.A. „Bzzzzz” (1996)
Działalność zespołu O.N.A. to jeden z ważniejszych wątków lat 90. w polskiej muzyce. Grupa założona przez Grzegorza Skawińskiego prezentowała zgoła odmienne brzmienie niż Kombi – formacja, z którą dotychczas kojarzony był „Skawa”. Ostrzejszy, rockowy, gitarowy klimat był doskonałą odskocznią od święcącej wówczas w tej części Europy stylistyki euro dance, naszego wynalazku jakim było disco polo oraz krajowych gwiazd pokroju Just 5, Big Day, Stachurskiego, Kasy i Ich Troje. Jak magnes na publikę działała wokalistka zespołu, Agnieszka Chylińska. Nie chodziło jednak o urodę czy seksapil. Chylińska imponowała młodym ludziom swoją wyzwoloną postawą, a nieco agresywnym i wulgarnym zachowaniem idealnie wpisywała się w schemat rock’n’rollowego wykonawcy, dla którego ważna jest dobra muzyka i after party po koncercie. Wydany w 1996 roku album „Bzzzzz” to drugi i zarazem najlepszy krążek w dorobku O.N.A. Materiał promowany był m.in. przebojem „Kiedy powiem sobie dość”.
|
10. Ścianka „Dni wiatru” (2001)
Ścianka i Artur Rojek (jeszcze jako lider Myslovitz) to tacy cisi triumfatorzy tego zestawienia. Wcześniej „Uwaga! Jedzie tramwaj”, „Miłość w czasach popkultury”, a teraz „Dni wiatru” – świetna płyta Ścianki, czyli (chyba) najbardziej niedocenianego (w sensie komercyjnym) projektu muzycznego w Polsce. Ich muzyka, która zbliża rodzimą scenę do zachodniego rynku (no, może z wyjątkiem nieco słabszych „Białych wakacji”), jest przez większość krajowych słuchaczy ignorowana. Przekłada się to także – przynajmniej w moim mniemaniu – na kondycję samego zespołu. Ciągłe przetasowania w składzie i brak wsparcia ze strony dobrego wydawcy powodują, że grupa w kwestiach promocyjnych cofa się do początków, gdzie sprzedaż samodzielnie tłoczonych płyt jest powszechną sytuacją. Wracając jednak do „Dni wiatru”, warto wspomnieć o jednym z pierwszych nad Wisłą ciekawych zabiegów marketingowy w postaci pustego miejsca wewnątrz pudełka, które przeznaczone było na „…only your bus doesn’t stop here EP” – materiał zapowiadający drugi studyjny krążek Ścianki.
|
11. Ania Dąbrowska „W spodniach czy w sukience?” (2008)
Patrząc na datę wydania, jedna z nowszych płyt w gronie dwudziestu pięciu prezentowanych tytułów. Co pozwala na umieszczenie „W spodniach czy w sukience?” obok innych znanych krążków? Przede wszystkim status Złotej Płyty osiągnięty w cztery dni od premiery oraz Platyny już we wrześniu 2008 roku (sprzedaż na poziomie minimum 35 tys. egzemplarzy). Album Ani Dąbrowskiej to niby materiał popowy, robiona dla i pod ludzi, jednak nie znajdziemy na nim ckliwych melodyjek w stylu grupy Feel czy Łukasza Zagrobelnego. I to jest właśnie jej siła.
|
12. Czesław Śpiewa „Debiut” (2008)
Czesław Mozil to największe objawienie XXI wieku na polskiej scenie. Dziwny, trochę popowy, trochę alternatywny zestaw dziesięciu piosenek odsyłający niekiedy do pastiszu, poruszający wątki uniwersalne dla większości z nas. Płyta nagrana z duńskimi muzykami, którzy towarzyszą Czesławowi do dzisiaj, przez krajowych słuchaczy i krytyków została przyjęta różnie. Pamiętam nieprzychylną recenzję na łamach Onetu, który z kolei dzisiaj zmienił zdanie o Mozilu o przysłowiowe sto osiemdziesiąt stopni. Jak widać, czasami trzeba po prostu ratować swój wizerunek.
|
13. Mikromusic „Sennik” (2008)
Trzecia z kolei płyta wydana w 2008 roku, który moim zdaniem był bardzo ciekawym rokiem dla krajowego podwórka. Pamiętam jak w udzielonym mi wywiadzie Natalia Grosiak (liderka i wokalistka Mikromusic) mówiła, że okres nagrywania płyty „Sennik” był dość trudny. Przeciwności napotykane były właściwie na każdym kroku, co doprowadziło do wydania krążka we własnej wytwórni, bez wsparcia większego labelu (podobnie miało to miejsce w przypadku debiutanckiej płyty z 2006 roku) i kilku niepotrzebnie podjętych decyzji (m.in. przygoda z preselekcjami do eurowizyjnego festiwalu). Ale, co znamienne, „Sennik” do dzisiaj jest chyba najbardziej lubianą przez fanów pozycją w dyskografii wrocławskiego zespołu. Wszystko dzięki magicznemu klimatowi, który przenosi słuchaczy w zupełnie inne światy.
|
14. Kult „Ostateczny krach systemu korporacji” (1998)
Kazik Staszewski nigdy nie należał do moich faworytów. Pisząc to mam na myśli nie tylko jego osobę, ale również wszystkie muzyczne projekty w jakich brał udział – od Kultu, przez KNŻ i Buldog, aż po El Dupę. Nie zmienia to jednak faktu, że do Staszewskiego mam szacunek i doceniam jego wkład w polską muzykę. Zapewne fani urodzonego w Warszawie artysty nie będą podzielać tego zdania, ale dla mnie „Ostateczny krach systemu korporacji” to ostatnia dobra płyta w dyskografii Kultu. Nie chodzi nawet o przebój „Gdy nie ma dzieci”, który do dzisiaj grany jest przecież przez najbardziej komercyjne stacje radiowe, jak RMF czy Zet, ponieważ nie należę do tego grona słuchaczy, którzy są podatni na jedną piosenkę. Problem bardziej w tym, że Kult po 1998 roku nigdy nie osiągnął takiego poziomu jak na tej płycie.
|
15. Julia Marcell „June” (2011)
Julia Marcell od swojej debiutanckiej płyty „It Might Like You” (premiera w 2009 roku) zrobiła spory, muzyczny krok naprzód. Rozwój, rozwój i jeszcze raz rozwój. „June” to bogatsze aranżacje – dźwięk fortepianu nie jest już tak dominujący, pojawiają się smyczki (altówka, wiolonczela, skrzypce), instrumenty dęte, elektronika, instrumenty perkusyjne są lepiej słyszalne i nadają całości rytmu, którego brakowało mi trochę na poprzedniej płycie; lepszy wokal („I Wanna Get On Fire” i singlowa „Matrioszka” tego niezbitym dowodem), ciekawsze teksty (od razu poznać można, że Marcell nie jest wychowana na anglosaskim modelu, dla którego zestawienie słów „love” i „baby” załatwia całą sprawę). Jedna z tych płyt, które za dwadzieścia-trzydzieści lat mają szansę wejść do kanonu polskiej muzyki.
|
16. Świetliki „O.gród K.oncentracyjny (Dwa dni później)” (1995)
Świetlicki to człowiek artystycznie wielki – przynajmniej dla mnie. Wielu ludzi nie zachwyca się nim, nie potrafiąc zrozumieć tego, co widzą w nim fani jego wierszy. Płyta „O.gród K.oncentracyjny” to jednak materiał tak dobry, że nikt – nawet najbardziej sceptycznie nastawiony do poety człowiek – nie powinien odmówić sobie zapoznania się z nim. Zdecydowanie jedna z ciekawszych płyt lat 90. Jeśli piosenka literacka ma być popularna, to tylko dzięki ludziom stworzonym do tego gatunku, takim jak Świetlicki.
|
17. Edyta Górniak „Dotyk” (1995)
O Górniak można mówić wiele – i dobrze, i źle. Jednak jej wpływ na polską muzykę był ogromny. Drugie miejsce na festiwalu Eurowizji, wiele hitów na koncie. Debiutancka płyta „Dotyk” sprzedała się w nakładzie ponad miliona egzemplarzy (dla wielu współczesnych idoli poziom nie do osiągnięcia!). Krążek jest jednym z największych sukcesów polskiej fonografii, w 1997 roku uzyskując status czterokrotnej platyny. „Jestem kobietą”, „To nie ja” czy „Jej portret” to tylko niektóre z niezapomnianych utworów, jakie znalazły się na tym albumie.
|
18. Mela Koteluk „Spadochron” (2012)
Chociaż w podsumowaniu 2012 roku (sprawdź) umieściłem płytę „Spadochron” poza pierwszą piątką, po półtora roku widzę swój błąd i z miłą chęcią naprawiam go. 2012 rok należał do Meli Koteluk – długa trasa koncertowa, w trakcie której wokalista zwiedziła Polskę wzdłuż i wszerz, dobre przyjęcie debiutanckiej płyty, przewodnictwo akcji „Nie bądź dźwiękoszczelny” i na koniec wisienka na trocie w postaci Nagrody Artystycznej Miasta Torunia im. Grzegorza Ciechowskiego. „Spadochron” przetrwał próbę czasu i z krajowych tytułów wydanych w 2012 roku zdecydowanie najczęściej gości w moim odtwarzaczu. Album to zbiór popowo-jazzowych piosenek z przebojową „Melodią ulotną” na czele.
|
19. Silver Rocket „Tesla” (2008)
Grupa Silver Rocket, której założycielem i pomysłodawcą jest Mariusz Szypura (znany kompozytor, multiinstrumentalista i producent muzyczny, wcześniej lider poznańskiego zespołu Happy Pills), na swoim koncie ma cztery studyjne krążki. „Tesla” to ostatni z nich. Album, do powstania którego inspiracją była postać wynalazcy Nikola Tesli, to efekt współpracy śmietanki krajowej sceny: Tomka Makowieckiego, Ani Dąbrowskiej, Tomka Ziętka, Marcina Ułanowskiego i Moniki Brodki, która w utworze „Niagara Falls” przejawiała pierwsze oznaki ozdrowienia po idolowej chorobie.
|
20. WWO „We własnej osobie” (2002)
Mój pierwszy oryginalny cedek, za który zapłaciłem sam. Kieszonkowe nie było zbyt duże, ale zbierałem, zbierałem i uzbierałem. Pewnie dzisiaj nie byłbym już tak zakochany w nawijce Sokoła i Jędkera, ale 2002 rok to były zupełnie inne dni. Był nawet czas, że „Halabardy” znałem na pamięć, a teksty warszawskich raperów dawały mi więcej do myślenia, niż prawdy o życiu przekazywane przez rodziców czy nauczycieli. Album zawierający chyba największy przebój w historii polskiego rapu – „Damy radę”.
|
21. Vavamuffin „Vabang!” (2005)
Debiutancki album warszawskiej grupy, który swego czasu namieszał na krajowej scenie reggae. Vavamuffin wydając płytę „Vabang!” faktycznie postawili wszystko na jedną kartę chcąc wypełnić niszę, jaką był brak mocnego przedstawiciela stylistyki raggamuffin w Polsce. Udało się. Polsko-angielska w warstwie tekstowej płyta od razu została zauważona przez słuchaczy i dziennikarzy, a zawarte na niej utwory, takie jak „Jah jest Prezydentem”, „VavaTo”, „Paramonov” i „Chwilunia”, nakręciły karierę stołecznej załogi w dość szybkim tempie. Co ciekawe, nad wszystkim czuwał Tom Horn – producent związany m.in. z electro-rockowym zespołem The Cuts (swoją drogą mocno zastanawiałem się czy w zestawieniu tym nie umieścić płyty „Syreny nad miastem”).
|
22. Liroy „Alboom” (1995)
Będziecie psioczyć, że faworyzuję przedstawicieli sceny hip-hopowej (w sumie na tej liście znalazły się trzy płyty z tego gatunku). Jednak spójrzmy prawdzie w oczy – w połowie lat 90. to właśnie Liroy dokonał największego przewrotu na krajowej scenie, rozpoczynając zajawkę na rap. Cały ten boom na hip-hop zaskoczył wszystkich – przykładem nieprzygotowanie organizatorów Fryderyków, którzy wręczali Marcowi nagrody w kategoriach Muzyka Taneczna i Muzyka Alternatywna. „Alboom” sprzedał się w dużej ilości egzemplarzy (około 400 tys. do końca 1995 roku). Pamiętam, że w owym czasie każdy dzieciak chodził i pod nosem powtarzał tekst „Scyzoryka” (sam to robiłem, więc wiem). Do tego to właśnie klip do wspomnianego numeru był pierwszym rapowym teledyskiem, jaki polski telewidz zobaczył w TVP. W kwestiach artystycznych sama płyta zostawiała wiele do życzenia, ale co my wtedy wiedzieliśmy o tej muzyce?
|
23. Lao Che „Powstanie warszawskie” (2005)
Takich zespołów na naszej scenie jest niewiele. Drugi krążek Lao Che wywiera na mnie za każdym razem niesamowite wrażenie. Obcując z utworami, takimi jak „Stare Miasto”, „Kanały” czy „Zrzuty”, zawsze przypomina mi się fragment „Pamiętnika z powstania warszawskiego” Białoszewskiego: „Śmierć była zasadą. Największą możliwością. Prawie jedyną! Prawie jak sto procent.” Płyta tuż po premierze została przyjęto dość średnio. Jej wkład i klasę słuchacze doceniają dopiero teraz, po kilku latach, kiedy to zespół proszony jest nawet o granie specjalnych koncertów poświęconych wyłącznie „Powstaniu…”.
|
24. Smarki Smark/Kixnare/DJ Pysk „Moda na epkę (Najebawszy EP)” (2005)
Album Smarka jest dla krajowej hip-hopowej sceny po 2000 roku tym samym, czym dla tej samej sceny, ale w drugiej połowie lat 90., były płyty Kalibra, pierwszy krążek Wzgórza czy legendarny już „Skandal” Molesty – przełomem. Okres, w którym mainstreamowy rap nie cieszył się z różnych względów uznaniem słuchaczy, okazał się dobrym czasem dla tzw. podziemia. Jimson, Te-Tris, Cira, Eskaubei, Faczyński & Kidd, Ras, Puenta, Astek, Gres – to ich numery z dnia na dzień stały się wyznacznikiem tego, co w nadwiślańskim rapie dobre. Korowodowi temu przewodził gorzowski emcee, którego epka „Najebawszy”, pierwotnie wypuszczona za darmo do sieci, końcem 2012 roku doczekała się reedycji w formie limitowanej płyty winylowej. Sam Smark przez ten czas zdążył olać karierę rapera, dorobić się rzeszy psycho fanów i… bilbordu w rodzinnym mieście.
|
25. Cool Kids Of Death „Cool Kids of Death” (2002)
Zostało ostatnie miejsce i problem, jaką płytę tutaj umieścić? Kayah? Voo Voo? Kasia Kowalska? Solowa Nosowska? Nowszy Hey? Wilki? Acid Drinkers? Armia? Muchy? T.Love? Renata Przemyk? Novika? Fisz? Molesta Ewenement? Coś z polskiego jazzu? Ostatecznie postawiłem na grupę dowodzoną przez Krzyśka Ostrowskiego i ich debiutancki album. Debiutancki, jak debiutancki, ponieważ sporo z piosenek zawartych na tym krążku, było znane już przed jego premierą w formie epek i singli. „Cool Kids Of Death” to spora dawka prowokacji, dosłowności, buntu i muzycznego brudu. Mieszanka new wave, punk rocka i elektroniki, która śmiem twierdzić stała się punktem odniesienia dla późniejszych polskich grup poruszających się w tym klimacie. A to, co zrobili w ostatniej fazie istnienia zespołu panowie z CKOD lepiej przemilczmy. (MAK)
|
mogłeś uporządkować listę miejscami 25-1. a tak wszystko wiadomo od razu
PolubieniePolubienie
Prawilny głos na Smarkiego oddany
PolubieniePolubienie
@tytuz: czepiasz się. ;)
PolubieniePolubienie
Nadal uważasz, że ‚ostateczny krach…’ to na dzień dzisiejszy ostatnia dobra płyta kultu?
PolubieniePolubione przez 1 osoba
Tak, nadal tak uważam.
PolubieniePolubienie
„Hurra” była faktycznie może nie najlepsza ale „Prosto” Kultu to zła płyta??? :(
PolubieniePolubienie
W mojej opinii na pewno gorsza od „Krachu”.
PolubieniePolubienie