„The Simpsons” i „Family Guy” to tytuły dla przedszkolaków. Chcesz ostrej jazdy bez trzymanki? Wybierz „South Park”.

Dwadzieścia pięć lat temu – 13 sierpnia 1997 roku – wyemitowany został pierwszy (pilotażowy) odcinek serialu „South Park” (w polskiej wersji językowej znany jako „Miasteczko South Park”). Czarny humor, niewygodne tematy, brak poprawności politycznej i satyra pełna ciętego języka, wulgaryzmów i obnażająca największe bolączki amerykańskiego społeczeństwa – to mocno skrócony opis tego, co czeka na widza, który postanawia sięgnąć po ten anonimowany tytuł. Z okazji jego ćwierćwiecza postanowiłem znaleźć dziesięć powodów, dla których „South Park” to najlepszy serial w historii.
1. Stereotypy. Postrzeganie świata przez pryzmat stereotypów nie jest może najlepszym rozwiązaniem, ale idealnie sprawdza się w gatunku, jakim jest satyra (ta literacka, jak i filmowa), więc jeśli szukać stereotypowego kozła ofiarnego wśród amerykańskiej szkolnej społeczności, kto będzie pasował lepiej jak nie rudy Żyd? Do tego kujon. Fuck you, Kyle!
2. Walka ze stereotypami. Być może wyda się to niewiarygodne, ale mimo wszystko „South Park” naprawdę walczy ze stereotypami. Scenarzyści wykorzystują je, aby tak naprawdę podkreślić ich bezsens. Problemem nie są więc sceny, w których przedstawiony jest szydzący z kogoś lub czegoś grubiański Cartman, ale ci odbiorcy, którzy nie potrafią odróżnić ironii od dosłowności i wyciągnąć z tego właściwych wniosków. Ponadto zachęcam do zwrócenia uwagi na to, jak zbudowane są kolejne odcinki lub historie bohaterów. Ponoszenie przez nich konsekwencji swoich wyborów (dobrych lub złych) to stały punkt tego programu.
3. Alegoryczne przesłanie. Dobra satyra ma zarówno bawić, jak i uczyć (polecam rozdział podręcznika do języka polskiego, w którym była mowa o oświeceniu). Aby osiągnąć ten cel, autorzy często posługują się niedosłownością. Chodzi o mylenie tropów, ale także kunszt poetycki. Nie inaczej jest w przypadku „South Parku”. Wykorzystując czysto niewinne wydawałoby się sytuacje, scenarzyści serialu starają się edukować odbiorców. Odwoływanie się do aktualnych wydarzeń tylko temu pomaga.
4. Weryfikacja złych rodziców. Nie poświęcasz czasu swoim dzieciom, w zamian – żeby mieć go więcej dla siebie – puszczasz im kreskówkę ze śmiesznymi postaciami chłopców uczęszczających do szkoły (bo co złego może być w bajce opowiadającej o uczniach z podstawówki)? Wiedz, że jesteś złym rodzicem. Powinna funkcjonować jakaś krajowa komisja weryfikacyjna (w której pewnie zasiadałbym Wencel grany przez Zbigniewa Zapasiewicza), która poddawałaby przyszłych rodziców testowi, a jedno z pytań dotyczyłoby właśnie „South Parku”. Dajesz małolatowi obcować z wulgarnym językiem, obscenicznymi scenami i chamskimi żartami? Twoje dziecko będzie jak Cartman. Ale pieprzyć to! Każdy kiedyś chciał być jak Cartman.
5. Brak politycznej poprawności. Skoro o Eriku Cartmanie mowa, warto podkreślić, że postać ta (a za nią cały serial „South Park”) za nic ma poprawność polityczną. Żarty o mniejszościach, rasach, wierze, seksualności i czym tam sobie chcecie – wszystko to znajdziecie w repertuarze Cartmana. Jeśli więc uważacie, że polityczna poprawność kiedyś nas zabije, prawdopodobnie wcześniej umrzecie ze śmiechu po obejrzeniu którejś z dostępnych w sieci kompilacji dowcipów i powiedzonek Erika. A wszystko w myśl przeświadczenia, że można mówić wszystko, bo przecież nic tutaj nie jest mówione na serio. W końcu to tylko satyra.
6. Superbohater. Każda porządna produkcja made in the USA potrzebuje superbohatera, kogoś, kto uratuje to brodzące w bagnie społeczeństwo i „będzie symbolem tego miasta”. W tej roli również występuje Eric Cartman. Oczywiście nie dosłownie Eric Cartman, ale postać, w którą się wciela – Szopa. Nie jest to co prawda któryś z Avengersów obdarzonych nadludzkimi mocami, ale ma swoją grupę przyjaciół (Coon and Friends) wzorowaną poniekąd na „Lidze dżentelmenów”, z której finalnie zostaje usunięty. Dla tych bardziej „wczutych” prawdziwym superbohaterem będzie Kenny McCormick. W końcu nie każdy potrafiłby wstawać z martwych praktycznie w każdym kolejnym odcinku, prawda? Real resurrection, bitches!
7. Aktualność treści. W historii popularnych produkcji telewizyjnych „South Park” nie ma konkurencji jeśli chodzi o bycie na bieżąco. Kolejne odcinki serialu odnoszą się do aktualnych wydarzeń z amerykańskiej polityki i popkultury, komentują je i nie biorą oczywiście jeńców. Wymaga to od twórców ciągłego skupienia, ale dzięki takiemu rozwiązaniu odbiorcy nie muszą zbytnio zastanawiać się, o co właściwie chodzi i do którego wydarzenia nawiązują prezentowane dialogi.
8. Polityka. Wspomniałem już wcześniej o polityce. W „South Parku” nikt nie może liczyć na taryfę ulgową – przede wszystkim tyczy się to ludzi władzy. Serial kpi zarówno z Republikanów, jak i Demokratów. Wszyscy dostają mocno i po równo. I nie ma się czym przejmować – w końcu to politycy. To się im po prostu należało.
9. Samokrytyka. Być może zabrzmi to dość patetycznie, ale zawsze uważałem, że właściwa samokrytyka to cecha największych. Nie inaczej jest z twórcami „South Parku”. Matt Stone i Trey Parker też są chyba tego świadomi, ponieważ nie boją się przyznać do popełnionych błędów. Robią to oczywiście w charakterystyczny dla siebie sposób, ale jednak zauważalny dla widzów, którzy śledzą kolejne odcinki i sezony serialu. Przykład? Kiedyś Stone i Parker nie szczędzili ironii wypowiadając się o działaniach Ala Gore’a, który już dawno głośno mówił o zmianach klimatycznych i ich konsekwencjach. Po wielu latach panowie zrozumieli, że nie mieli racji, a globalna katastrofa klimatyczna faktycznie ma miejsce. Kolejne odcinki z postacią byłego wiceprezydenta USA miały już zupełnie inną wymowę.
10. Z serialu na duży ekran i konsolę. Stworzenie udanego serialu na podstawie filmu lub filmu na kanwie serialu jest możliwe tylko w przypadku najlepszych produkcji z tak zwanym potencjałem. Nie zawsze się udaje, ale historię dzieciaków z fikcyjnego miasteczka w stanie Kolorado z sukcesem udało się przenieść na duży ekran. Stało się to stosunkowo szybko, bo już po dwóch latach emisji serialu. Mowa oczywiście o filmie „South Park: Bigger, Longer & Uncut”, który do kin trafił w czerwcu 1999 roku. Wymiarem sukcesu produkcji niech będzie fakt, że obraz, który kosztował 21 milionów dolarów, przyniósł w wymiarze globalnym zyski rzędu 83 milionów dolarów, stając się automatycznie najbardziej dochodowym filmem animowanym z kategorią R* w historii kina. Podobnie rzecz ma się ze światem gier wideo – podbić jest je niezwykle trudno. Tymczasem w przypadku „South Park: The Stick of Truth” (2014 rok) i „South Park: The Fractured But Whole” (2017 rok) można powiedzieć, że się udało. Gry skierowane przede wszystkim do fanów serialu, nie tylko rozwijały zaczerpnięte z niego wątki, ale wprowadzały również nowe kwestie, które mogły być zaskoczeniem dla wieloletnich widzów. Jeśli dodamy do tego powiedzonka występujące pierwotnie w dialogach, które na stałe zagościły w codziennym języku Amerykanów (np. „Respect my authoritah!”), okazuje się, że „South Park” wkroczył na stałe do popkultury, w której pozostanie z nami na wiele pokoleń. Dobra satyra i śmianie się z innych, ale i samych siebie to rzeczy, które będą zawsze aktualne.
Oczywiście z powyższymi argumentami możecie się nie zgadzać, jednak w tej sytuacji mam dla was tylko poniższy cytat z Cartmana.
* Kategoria ta oznacza, że widzowie poniżej siedemnastego roku życia mogą oglądać dany film jedynie za zgodą i w obecności dorosłego.