Dziesięć lat temu zmarł jeden z najważniejszych głosów amerykańskiej sceny hip-hopowej.

Nate Dogg (foto: materiały prasowe)
„Przed auto-tune’em był Nate Dogg” – tak najprościej wytłumaczyć różnicę pomiędzy raperami usiłującymi śpiewać a tym, co dobrze robił członek ekipy 213. Dzisiaj mija dokładnie dziesięć lat od śmierci wokalisty, który swoim delikatnym głosem i pomrukiwaniem potrafił idealnie urozmaicić niemal każdy hip-hopowy utwór. Jego śpiewane refreny zmiękczały nawet najbardziej twarde i uliczne numery, wprowadzając do nich element melodii, która równoważyła bit. Płyta „The Hard Way” z 2004 roku, która była efektem współpracy Nate Dogga ze Snoop Doggiem i Warrenem G., do dzisiaj pozostaje jedną z moich ulubionych pozycji made in USA. Album jest kwintesencją stylistyki g-funk, którą na krajowym podwórku z różnym powodzeniem próbowali zaszczepić między innymi 2cztery7 i Bleiz.
Nate Dogg zmarł 15 marca 2011 roku w wieku czterdziestu jeden lat w Long Beach, które było jego domem od czternastego roku życia. Jako przyczynę śmierci koroner do dokumentów wpisał następstwa wielokrotnego udaru. Pierwsze tego typu komplikacje zdrowotne pojawiły się u artysty już w grudniu 2007 roku, kiedy to apopleksja spowodowała paraliż lewej strony ciała Dogga. Kiedy wielomiesięczna rehabilitacja powoli zaczęła przynosić pozytywne rezultaty, całkowicie – we wrześniu 2008 roku – zniweczył ją drugi udar. Artysta i jego bliscy do końca wierzyli jednak, że uda się im odwrócić tragiczny los. Nate jako czterdziestolatek na nowo musiał uczyć się podstawowych czynności, takich jak chodzenie, mówienie i kontrolowanie potrzeb fizjologicznych. Ciało Amerykanina ostatecznie odmówiło posłuszeństwa dziesięć lat temu.
Dorobek Nate Dogga zamknął się w liczbie trzech solowych płyt, wspomnianym już albumie w ramach projektu 213, kompilacji zawierającej najlepsze utwory oraz szeregu gościnnych występów u boku największych gwiazd rapu dwóch kolejnych dekad, takich jak Dr. Dre, Mos Def, Fabolous, 50 Cent, Memphis Bleek i Eminem. Co ciekawe to utwory, w których ksywka Nate Dogga pojawiała się po słowie featuring, radziły sobie na listach przebojów lepiej od solowych singli artysty (jako gość Kalifornijczyk raz zdobył pierwsze miejsce notowania Billboard Hot 100 i cztery razy osiągał szczyt zestawienia Billboard Hot Rap Songs; w pojedynkę nie udało mu się to nigdy).
Autorskim singlem Nathaniela Dwayne’a Hale’a, który osiągnął najlepsze wyniki sprzedaży, był „Nobody Does It Better” z gościnnym udziałem Warrena G. (osiemnaste miejsce zarówno na Billboard Hot 100, jak i w notowaniu poświęconym muzyce r&b). Piosenka promowała debiutancki, wydany w 1998 roku album Dogga – „G-Funk Classics, Vol. 1 & 2”. Dwupłytowy materiał powstał na przestrzeni prawie trzech lat (od 1995 do 1998 roku), chociaż jego pierwsza zapowiedź ze strony wydawnictwa Death Row Records ukazała się aż cztery lata przed ostateczną premierą. Finalnie album trafił do sprzedaży nakładem labelu powołanego do życia przez samego wokalistę i w pierwszym tygodniu sprzedała się w liczbie około trzydziestu trzech tysięcy egzemplarzy. (MAK)
*** *** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.