W przededniu rocznicy.

Singiel „Lorelei” (foto: discogs.com)
Jutro, 1 grudnia, minie czterdzieści pięć lat od premiery piątego studyjnego albumu amerykańskiego hard rockowego zespołu Styx. Rocznica ta jest ważna przede wszystkim z jednego powodu: na płycie „Equinox” znalazła się piosenka „Lorelei”, która obok „Babe” i „Mr. Roboto” uznawana jest za największy przebój w dorobku tej chicagowskiej formacji.
Album był pierwszym wydawnictwem zespołu dla A&M Records. Z tym faktem wiąże się interesująca (tak przynajmniej mniemam) historia. Otóż grupa podpisała kontrakt z wytwórnią w 1975 roku, a przyczynił się do tego sukces singla „Lady”, który chwilę wcześniej dotarł do szóstego miejsca głównego notowania Billboardu. Nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie fakt, że piosenka pochodziła z drugiej płyty zespołu, która ukazała się dwa lata wcześniej. Tak, dobrze dedukujecie – label Wooden Nickel Records, z którym do tej grupa miała umowę, zupełnie odpuścił promocję podopiecznych i w ogóle nie postarała się o reklamę dwóch krążków („The Serpent Is Rising”, „Man of Miracles”). Nie dziwi więc fakt, że kapela, która dla ratowania sytuacji zgodziła się na odświeżenie utworu „Lady”, po osiągnięciu dobrego wyniku sprzedaży, nie zdecydowała się na parafowanie nowego kontraktu.
„Lorelei” nie powtórzyło sukcesu singla „Lady”, jednak plasując się na dwudziestym siódmym miejscu było na tamten czas drugim tytułem w repertuarze Styx, który dostał się do czołowej czterdziestki notowania Billboard Hot 100. Miało to miejsce w kwietniu 1976 roku. Warto wspomnieć, że piosenka znalazła się także na szóstej lokacie na kanadyjskiej liście przebojów.
Dobra passa singla przełożyła się na pozytywne wyniki sprzedaży całej płyty. Najwyższe miejsce na liście Billboardu nie było może bardzo okazałe (pięćdziesiąta ósma pozycja nie robi przecież wrażenia), ale ogólna liczba zakupionych egzemplarzy dość szybko przekroczyła 350 tysięcy sztuk, by finalnie w połowie 1977 roku osiągnąć status złota.
Żeby wyczerpać (przynajmniej tak mi się wydaje) limit ciekawostek, warto dodać, że premiera albumu „Equinox” była także momentem rozstania się z gitarzystą Johnem Curulewskim – muzykiem, który, jak nie trudno się domyślić, miał polskie korzenie. Curulewski zmarł w 1988 roku w wieku trzydziestu siedmiu lat. Przyczyną był tętniak wewnątrzczaszkowy. (MAK)
*** *** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.