Małopolski duet przypomina o sobie płytą, której nie powinniście przegapić.

Spajku/Dziunek (foto: materiały prasowe)
Tarnowski duet sześć lat kazał czekać na swój nowy materiał. Chociaż prawda (może trochę brutalna) jest taka, że płyty wypatrywali pewnie tylko znajomi artystów, sami twórcy i tych kilku fanów, którzy przychodzili pod scenę posłuchać projektu „z końca line-upu”. To oczywiście żadnej hejt, bardziej rzeczywiste podejście do sytuacji, która ma jednak swoje plusy. Spajku i Dziunek nie znajdują się pod żadną presją, a tak zwana szersza publika nie ma w stosunku do krążka „Za świeży skład” oczekiwań (może nawet i żadnych). Sukcesy, jakimi niewątpliwie okazały się wyróżnienie w zorganizowanym przez radiową Czwórkę konkursie Będzie Głośno oraz nagroda za najlepsze teksty przyznana przez Stowarzyszenie Autorów ZAiKS, pokazały dodatkowo, że czasami lepiej poczekać nieco dłużej i zaprezentować odbiorcom bardziej dopracowany krążek.
„Za świeży skład” to czwarty wspólny materiał Spajka i Dziunka. Panowie tryskają jednak energią i chęcią zdobycia uznania niczym debiutanci. Rapują o spełnianiu marzeń, hasło „Zrobiłem to” (będące jednocześnie tytułem drugiego utworu na trackliście) stawiając jako przewodnie. Czują przy tym dumę niczym zadowolone z siebie szkraby chcące pochwalić się rodzicom pierwszą szóstką w szkole (sprytne odwołanie do Jaya-Z i słynnego zawołania „Momma, I made it”, jakie pojawiało się na albumie „Kingdom Come”). W „Być kimś” zagłębiają się w nostalgiczne rejony, które stają się wstępem do patrzenia na teraźniejszość przez pryzmat przeszłości i dorobku (nie tylko tego artystycznego), nie omijając tematyki marzeń, pracy nad sobą i korzeni („stałem pierwszy ze Skandalem w bramie”). By opisać swoje sceniczne poczynania, posługują się czasami sportowymi sloganami („wchodzę pod kosz jak Dwight Howard”, „jedziemy parą jak Madsen-Vaculik”), kulinarnymi zapożyczeniami lub sięgają po nieco wyświechtany i przerobiony przez polskich raperów chyba na wszystkie możliwe sposoby cytat z Bukowskiego („Troup” i linijka o złym dniu, tygodniu, miesiącu i życiu).
Jeśli chodzi o brzmienie, „Za świeży skład” mocno odbija od współczesnych trendów. Dziunek, który odpowiada za produkcję całego albumu, nie odcina się jednoznacznie od elektroniki (co doskonale słychać chociażby w numerze zatytułowanym „#Glenfiddich”, w którym znajdziemy elementy dubstepu), ale materiałowi zdecydowanie bliżej jest do muzyki kojarzonej z tzw. złotą era hip-hopu. Mięsista, tłusta stopa i werbel niepodzielnie rządzą w boom bapowym „Już czas” z gościnnym udziałem kolegów z tarnowskiego podwórka – duetu Kto Jest Kim. Jego echa obecne są też w „Billboardzie”, gdzie pojawia się Shno Xavier – kalifornijski raper i wokalista. Interesujący jest też romans z g-funkowym klimatem w singlowy „Koniec w line-upie”, chociaż w przypadku tego numeru śpiewany refren zapisać należy po stronie negatywów. Klasycznego sznytu kilku utworom nadają ponadto skrecze didżejów Clasicka i Hypercutza.
Kontynuacją wcześniejszych dokonań w ramach duetu oraz grania z zespołem (Dziunek to lider grupy Mango Collective łączącej rap z żywymi instrumentami) jest wzbogacenie poszczególnych kawałków o brzmienie gitary basowej (Grzegorz Nosek w „Chillin’manjaro”), akordeonu (Wiesław Ochwat w „Zrobiłem to” i „#Glenfiddich”), saksofonu (Michał Król w „Chillin’manjaro”), perkusjonaliowów (Sylwester Malinowski w „Chillin’manjaro), syntezatora i elektrycznego pianina (Kajetan Borowski w „Chillin’manjaro”, „Koniec w line-upie”). Efekt? Różnorodne, chociaż nie rozjeżdżające się tematycznie motywy muzyczne, dzięki którym słuchacz nie powinien się nudzić.
Patrząc na creditsy i liczbę realizatorów poszczególnych nagrań, początkowo martwiłem się, że wpłynie to na zbytnie „rozdarcie” brzmienia płyty. Na szczęście z niczym takim nie mamy do czynienia. Chociaż każda z osób czuwających nad ostatecznym kształtem poszczególnych utworów odcisnęła na nich swoje piętno (szczególnie słyszalne jest w kawałkach realizowanych przez Leszka Łuszcza, gdzie podkłady o wiele mocniej operują bębnami; nie ma się jednak czemu dziwić, Łuszcza to przecież perkusista nieistniejącej już kapeli Cave, która swego czasu zyskała nawet przydomek polskich Beastie Boysów), „Za świeży skład” wyraźnie trzyma się wcześniej ustalonego kierunku, którego wyznacznikiem są tekstowe pomysły Spajka i tworzącego bity Dziunka.
Kilka lat temu, przy okazji recenzowania poprzedniego albumu Spajka i Dziunka, pokusiłem się o stwierdzenie, że panowie w ramach promocji swojej muzyki nie robią niczego poza dobrym rapem, co nie jest niestety gwarantem sukcesu. W kwestii tej niewiele się zmieniło: utwory pozostały solidne, ale szum wywoływany niekoniecznie muzycznymi poczynaniami wciąż jest dla tych twórców pojęciem obcym. I… chwała im za to, bo krajowa scen czuje przesyt Żabsonami, Fabijańskimi, Tymkami i innymi Chillwagonami. Autorzy „Za świeżego składu” podchodzą już do wszystkiego bez kompleksów i wielkich oczekiwań, tworząc po prostu muzykę z sercem i duszą. Ich tegoroczny album to ciekawa propozycja, która brzmi na tyle uniwersalnie, że bez większego problemu powinna trafić nie tylko do dotychczasowych fanów zespołu, ale także nowych słuchaczy, którzy niekoniecznie utożsamiają się z trendami dominującymi aktualnie na krajowym podwórku. (MAK; zdjęcie w nagłówku: Spajku/Dziunek, foto: facebook.com/spajkudziunek)
![]()
Spajku/Dziunek „Za świeży skład” |
|
*** *** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.