Zakończyła się 34. edycja Tarnowskiej Nagrody Filmowej.

Reżyser Bartosz Kruhlik odbiera z rąk prezydenta miasta Tarnowa Romana Ciepieli Nagrodę Grand Prix za film „Supernova” (foto: Paweł Topolski, materiały prasowe organizatora)
Tygodniowe święto kina za nami. Tarnowska Nagroda Filmowa, czyli festiwal wybranych polskich filmów fabularnych, odbył się w tym roku po raz trzydziesty czwarty. Tak zwany reżim sanitarny i przepisy mu towarzyszące sprawiły, że część wydarzeń przybrała formę nieco inną niż zwykle. Spotkania z gwiazdami kina, jakie dotychczas odbywały się w festiwalowym klubie po seansach, w tym roku zostały przeniesione do świata wirtualnego i wyświetlane były na ekranie w sali kinowej. Zrezygnowano również z warsztatów, a pokazy bajek w ramach konkursu dziecięcego oglądało wyłącznie jury. Sam werdykt również został ogłoszony zdalnie przez przewodniczącą gremium – reżyserkę Kingę Dębską.
Największymi triumfatorami festiwalu okazali się: Bartosz Kruhlik – reżyser filmu „Supernova”, który otrzymał Nagrodę Grand Prix (co uznać należy za niespodziankę, ponieważ patrząc na listę rywalizujących tytułów faworytem były głośne „Sala samobójców. Hejter”, „Boże ciało” i „Pan T.”), Piotr Witkowski wyróżniony za wcielenie się w postać rapera Tomasza Chady w filmie „Proceder”, a także „Boże ciało”, które zebrało najwyższe noty wśród widzów, otrzymując tym samym Nagrodę Publiczności. Ponadto w trakcie gali, która odbyła się 12 września w Centrum Sztuki Mościce, Nagrodę Specjalną wręczono Leszkowi Możdżerowi za „erudycję oraz twórczą, pełną wirtuozerii rekonstrukcję muzyki Mieczysława Kosza w filmie Ikar. Legenda Mietka Kosza w reżyserii Macieja Pieprzycy”. Lista wszystkich tegorocznych laureatów dostępna jest na stronie tarnowskanagrodafilmowa.pl.

Leszek Możdżer na scenie Centrum Sztuki Mościce (foto: MAK)
Galę, jak i cały festiwal, zakończył solowy koncert Leszka Możdżera. Występem tym pianista potwierdził tylko to, co od dawna myślałem na jego temat. Muzycznie od kilku lat nie jest już tym samym Możdżerem, jakiego pamiętamy chociażby z projektu Miłość (z Tymonem Tymańskim, Jackiem Olterem, Maciejem Sikałą i Mikołajem Trzaską; ten ostatni był w tym roku jednym z jurorów TNF). Brakuje mi charyzmy wyrażanej poprzez muzykę, a nie słowa dopowiadane w trakcie koncertu. Czysty artyzm Możdżera wyparty został przez rozbudowane do granic możliwości ego. Nie twierdzę przy tym, że pianista nie jest utalentowany. Jest i pokazuje to za każdym razem – również zrobił to w Tarnowie – jednak sobotni recital nie był na pewno wydarzeniem, które będziemy długo wspominać. Seria kompozycji klasycznych i jazzowych (między innymi Fryderyka Chopina, Krzysztofa Komedy i Larsa Danielssona) o zmiennych tonacjach i tempach, malujących nostalgiczne obrazy odwołujące się do romantycznych tonów, tak charakterystycznych dla naszego narodu, podsumowana została bisem w postaci interpretacji przebojów muzyki rozrywkowej: „Enjoy The Silence” Depeche Mode i „Libertanga” Astora Piazzolli (najbardziej znanego z wersji Grace Jones). Artysta dołożył do tego trochę eksperymentu osiągniętego przy użyciu sprawdzonych patentów, takich jak chociażby rozkładanie łańcucha na strunach instrumentu celem wydobycia z niego spreparowanych, mniej naturalnych dźwięków. Słowem: nic odkrywczego, nic, z czym człowiek nie miał wcześniej do czynienia. Ktoś pomyśli, że wyłącznie krytykuję. Nic z tych rzeczy. Stwierdzam jedynie, że pianista zagrał dobrze, ale przewidywalnie. Jego występ pozbawiony był ekspresji i charakteru, a show w dużej mierze zbudowane zostało poprzez pojawiające się pomiędzy granymi utworami monologi kierowane w stronę publiczności, odciągające uwagę od sedna, czyli prezentowanych kompozycji.
Byłoby naprawdę pięknie, gdyby w tych wypowiedziach Możdżer został tylko przy wątku sztuki muzycznej. Niestety, pianista nie odmówił sobie żenujących anty-covidowych wstawek, kontynuując tym samym temat poruszony kilka miesięcy temu w felietonie opublikowanym na łamach „Jazz Forum” – tekście, który najkrócej określić można przeglądem niemalże wszystkich możliwych fake newsów tamtego okresu. Cóż, panu Leszkowi pozostaje jedynie zadedykować utwór „Influenza” z nowej płyty Taco Hemingwaya, życzyć mu dużo zdrowia i skupienia się raczej na muzyce, bo z tworzeniem jej ma najmniejszy problem. (MAK)
*** *** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.