Wielopłaszczyznowa artystyczna akcja inspirowana twórczością Leopolda Tyrmanda.

Leopold Tyrmand w mieszkaniu na 83 Street w Nowym Jorku (foto: polityka.pl)
Muzyczny Tyrmand to projekt inspirowany twórczością Leopolda Tyrmanda. Zespół Eskaubei & Tomek Nowak Quartet, biorąc na warsztat takie powieści jak „Siedem dalekich rejsów”, „Zły”, „Filip” oraz „Dziennik 1954”, przepuści je przez swoją artystyczną wrażliwość i podda własnym interpretacjom. W efekcie słuchacze otrzymają cztery premierowe utwory. Jazzowa formuła muzyczna w połączeniu z rapowanym słowem wydaje się dziś formą wypowiedzi najtrafniej odzwierciedlającą charakter twórczości i osobowości pisarza, a także doskonałą formułą do świętowania przypadającego na ten czas Roku Leopolda Tyrmanda.
Będący pierwszą odsłoną projektu utwór „Nic na pewno” nawiązuje do książki „Siedem dalekich rejsów” napisanej przez Leopolda Tyrmanda na raty w latach pięćdziesiątych. Ze względów na cenzurę powieść wydana została najpierw poza granicami naszego kraju – w językach angielskim (1959 r.) i niemieckim (1962 r.). Pierwsza polskojęzyczna wersja ukazała się dopiero w 1975 roku w Londynie. Na terenie Polski tytuł dostępny był legalnie dzięki wznowieniu dopiero w latach dziewięćdziesiątych. Warto dodać, że w 1963 roku literaturę na ekran przeniósł Jan Rybkowski (film „Naprawdę wczoraj”).
Prezentowany numer powstał we współpracy grupy Eskaubei & Tomek Nowak Quartet z warszawskim raperem Proceente – prywatnie wielkim fanem prozatorskiego talentu Tyrmanda. Dopełnieniem tej odsłony projektu są: grafika autorstwa Kamila Jaczyńskiego oraz animacja Kuby Kowalskiego.
W ramach patronatu medialnego, jakim blog AxunArts objął to artystyczne przedsięwzięcie, premierze każdego utworu towarzyszyć będzie krótki tekst poruszający kwestie powiązań występujących pomiędzy dziełami literackim i muzycznym.
*** *** *** *** ***

Grafika dedykowana singlowi „Nic na pewno” autorstwa Kamila Jaczyńskiego (foto: materiały prasowe)
Intrygujący, interesujący, momentami również irytujący, ale niesamowicie inteligentny. Taki był ponoć Leopold Tyrmand – jeden z kulturalnych patronów 2020 roku – który swoją osobowością potrafił zjednać sobie praktycznie każdego, kogo spotkał. W powojennej Polsce trawionej przez cenzurę i partyjne układy uważano go za bikiniarza i piewcę wolności, której symbolu sam pisarz upatrywał w jazzie; w Stanach Zjednoczonych, do których wyemigrował w połowie lat sześćdziesiątych, zaczął hołdować tzw. amerykańskiemu konserwatyzmowi, negując tym samym chociażby przybierające na sile ruchy hippisowskie, które chorobliwie kojarzył z lewicą i rosyjskim komunizmem, czyli ustrojem totalitarnym, przed którym uciekł.
Podział na życie „przed Ameryką” i „w Ameryce” doskonale widoczny jest w twórczości Tyrmanda. Cezurę tę odbierać można również umownie jako granicę pomiędzy beletrystyką a formami dziennikarskimi, które zdominowały dorobek pisarza po zadomowieniu się po drugiej stronie Wielkiej Wody. Początkowe sukcesy, jakimi były niewątpliwie publikacje w kultowym piśmie „The New Yorker”, dość szybko przerodziły się w niechęć ze strony środowiska do osoby polskiego emigranta. Jak wspomina Midge Decter, amerykańska dziennikarka żydowskiego pochodzenia, po przybyciu do USA Tyrmand przeżył szok kulturowy. „Myślę, że z tego szoku zrodziła się złość, która sprawiła, że zaczął pisać na wysokim C, to znaczy bardzo ostro”*. W swoich esejach i artykułach autor „Złego” przestał bawić się w konwenanse i nawet jak na kraj, w którym ważnym argumentem w każdym sporze ideologicznym jest konstytucyjnie gwarantowana wolność słowa, jego dosadne opinie odbierano jako coś, na co nie można było dać przyzwolenia.
Ten narracyjny trend przebijał się jednak w twórczości Leopolda Tyrmanda o wiele wcześniej, bo już w latach pięćdziesiątych, kiedy powstała dość krótka, jak na powieściowe standardy, książka zatytułowana „Siedem dalekich rejsów”. Zwykło się mawiać, że cenzura zakazała jej publikacji przede wszystkim ze względu na opisy erotyczne, ale głównym argumentem aparatu państwowego była bezkompromisowa ocena upaństwowień zakładów i firm, jakiej dopuścił się autor. Opis rzeczywistości wczesnego PRL-u jest jednak tylko tłem dla historii krótkiej znajomości dwojga bohaterów, których losy splatają się na dworcu kolejowym w Darłowie. Łączy i dzieli ich zaskakująco wiele, co w pozytywny sposób wpływa na rozwój samej fabuły (stary literacki chwyt, aby zbliżyć ze sobą przeciwieństwa, zadziałał również tym razem). I właśnie na wątku tego przelotnego romansu akcent położyć postanowili współcześni twórcy. Eskaubei w pierwszej osobie, wcielając się niejako w samego Ronalda Jana Nowaka, początkowo niemalże streszcza scenę rozgrywającą się na darłowskim peronie, by później skupić się na zauroczeniu i rodzącym się w nadmorskiej scenerii uczuciu, które wprowadza w życie bohatera chaos, a tym samym chęć dokonania rozrachunku z przeszłością i rozpoczęcia wszystkiego od nowa u boku poznanej kobiety.

Proceente (foto: Tomek Karwiński, alohaentertainment.pl)
Raperzy w rymowanych przez siebie wersach w zgrabny sposób odnoszą się nie tylko do ogólnej treści książki, ale żonglują mniej lub bardziej dokładnymi cytatami z prozy Tyrmanda. Widoczne jest to szczególnie we fragmentach, w których Proceente wspomina o upodobaniach płci pięknej (nawiązanie do: — Czy lubi pani dzieci? — Bardzo. Poza tym pracę, kwiaty, psy, dobry alkohol i książki. Nie znoszę brzydkich mebli, złego wychowania, nudy, głupoty i kołtuństwa), nadziei pasującej do przysłów o szyderczym zabarwieniu, gatunku ludzkim dzielącym się na wędrowców i wycieczkowiczów, a także szczęściu, które „jest zawsze gdzie indziej”. Ta swoista intertekstualna** gra pomiędzy dwoma tekstami kultury (tj. książką i utworem muzycznym) jest przykładem doskonale pasującym do koncepcji Gérarda Genette’a, wedle którego obecność jednego tekstu w drugim dokonuje się dzięki cytatowi, aluzji, a nawet plagiatowi. Pokazuje także, że pewne treści nie tracą swojej żywotności, a ich uniwersalny charakter pozwala na identyfikację z bohaterem literackim reprezentującym świat sprzed ponad pół wieku.
Dopełnieniem słów jest muzyka kwartetu Tomka Nowaka. Artyści w zgrabny sposób, który dobrze zaprezentowany został już na trzech wcześniejszych płytach nagranych ze Skubiszem, malują narracyjną przestrzeń w swojej „zwrotce”, kiedy po rapowanych fragmentach przez dwie minuty oddają ducha książki jedynie za pomocą instrumentów. Nastrojowa i nieśpieszna melodia zaproponowana przez jazzmanów, która w omawianej części utworu jest rozwinięciem tego, z czym słuchacz ma do czynienia wcześniej w formie tła dla rapujących, dobrze współgra z raczej wartką, bo opartą przecież w dużej mierze na dialogach, powieścią Tyrmanda. Cuty Mr Krime’a z kwestiami bohaterów filmu zrealizowanego na podstawie książki Tyrmanda są jednocześnie wartościowym elementem kompozycyjnym, jak i spoiwem łączącym trzy gałęzie sztuki: literaturę, muzykę i kino.
* Katarzyna I. Kwiatkowska, Maciej Gawęcki, Tyrmand i Ameryka, Gdańsk 2011, s. 177.
** Gdzie intertekstualizm rozumieć należy jako „strefę powiązań i odniesień tekstowych, w których uczestniczy dane dzieło” (patrz: Słownik Terminów Literackich, pod red. J. Sławińskiego, Wrocław 2002, s. 218-219, hasło: intertekstualność).
Projekt Muzyczny Tyrmand realizuje rzeszowskie Stowarzyszenie Podkultura. Partnerami są Darłowski Ośrodek Kultury im. Leopolda Tyrmanda i Muzeum Jazzu. Projekt dofinansowano ze środków Narodowego Centrum Kultury w ramach Programu „Kultura w sieci”. (MAK)
*** *** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.