Recenzja: Jazzpospolita „Przypływ”

Spore zmiany w składzie, przy jednoczesnej stabilności w muzyce.

Nie chcę jednoznacznie stwierdzać, że zespół Jazzpospolita po zmianach personalnych w składzie, do jakich doszło w ubiegłym roku, stanął na rozdrożu. Fakty są jednak takie, że piąty studyjny materiał zarejestrowany został przez grupę nową w pięćdziesięciu procentach. Jakby tego było mało, koncertowa promocja krążka odbywa się już tylko z jednym „starym” członkiem, co może sugerować, że warszawski kwartet rozpoczął kolejny etap swojej działalności właściwie od całkowitego zerwania z przeszłością. Ale czy na pewno?

Według mnie „Przypływ” nie jest przykładem na rozpoczęcie wszystkiego od zera. Płyta kolejny raz pokazuje, że Jazzpospolita lubuje się w mieszaniu stylistyk, brzmieniowo zostając daleko poza skalą jazzu. Muzyka gitarowa z post rockowym posmakiem jest tym, co pod względem definiowania i nazewnictwa pasuje tutaj najlepiej, ale przyznać trzeba, że to zacieranie gatunków od dawna zespołowi wychodzi dobrze i na dobre. Na tegorocznej płycie nie ma zdecydowanego skoku i zagłębienia się w jeden styl. Nie stwierdziłby również, że to stuprocentowy powrót do korzeni i pierwszych dwóch płyt (chociaż niewątpliwie echa materiału „Impulse” są słyszalne) ani też prosta kontynuacja tego, co trzy lata temu otrzymaliśmy na stonowanym „Humanizmie”.

„Przypływy” to bardzo spokojna płyta. Wyjątek może stanowić otwierający wszystko „Biały las”, w którym o dynamice decyduje pulsujący i dominujący nad wszystkim rytm oraz nie aż tak energiczne, ale bardzo pozytywne w wydźwięku „Przedwiośnie” – utwór, w którym autentycznie czuć radość i odradzającego się ducha. Na krążku nie uświadczymy też wielu zaskoczeń. Jeśli ktoś spodziewał się, że Jazzpospolita kolejny raz zaserwuje materiał oparty o brzmieniowe eksperymenty i muzyczną żonglerkę, to być może poczuje się zwiedzony. Niemniej, osiem kompozycji (siedem jeśli numer „Przypływ: wschód” uznamy za swego rodzaju intro do utworu tytułowego), jakie zostały zawarte na krążku, w żadnym wypadku nie są pozbawione finezji i artystycznego kunsztu. Bo odmawiać tego chociażby „Wszystkim barwom”, które romansują z post rockiem i za sprawą gitary doskonale budują kolejne faktury, doprowadzając do punktu kulminacyjnego nagrania, byłoby równoznaczne z głoszeniem jazzowej herezji (o ile takowa istnieje). Pokazuje to zresztą, że Jazzpospolita nie zrezygnowała z tego, co do tej pory było jej siłą napędową – przekraczania granic i czerpania radości z łączenia gry zespołowej oraz solowej. Partie indywidualne są bowiem na „Przypływie” elementem wprowadzającym gatunkową finezję czerpiącą z grunge’u, progresywnego rocka i stylistyki jazzowego fusion.

Echa „Humanizmu”? Balladowy ton „Kwiatów ciętych” wydaje się żywcem wyjęty z ostatniej płyty, a przewodzące klawisze nadają utworowi romantycznego, a nawet słowiańskiego sznytu, czerpiąc nie tylko z kulturowej tradycji, co wpisując się w trend minimalistycznego, współczesnego grania. Refleksyjna kompozycja narzucająca słuchaczowi falowanie nastroju i pozwalająca na odnajdywanie nowych smaczków ukrytych w harmoniach. Prywatnie mój ulubiony moment na „Przypływie”.

Jazzpospolita od początku swojej działalności zaskakiwała. Na starcie odwagą i brakiem przestrzegania schematu w muzyce, później ugruntowaniem sobie pozycji na scenie dzięki perfekcyjnemu połączeniu jazzowych fundamentów i gitarowo-elektrycznych barw, które doskonale sprawdzały się przede wszystkim na koncertach (grupa w szybkim tempie stała się jedną z najlepiej przyjmowanych „na żywo” krajowych formacji), by finalnie pokazać, że od strony kompozycyjnej muzykom nie brakuje również umiejętności, aby stać się autorami pełnoprawnych piosenek, których melodie wzbogacane są słowem śpiewanym (nagrania z Pauliną Przybysz i Noviką). I kiedy każdy fan zastanawiał się, dokąd członków zespołu doprowadzi teraz wyobraźnia i wspólna pasja, wiadomość o roszadach w składzie i wydźwięk nowej płyty sprawiają, że czas jakby się zatrzymał, a walec z nazwą Jazzpospolita, który jednostajnie, ale permanentnie poruszał się do przodu, teraz stanął w miejscu. Czy „Przypływ” jest więc zgrabnym powielanie własnego dorobku? Dla mnie to bardziej podkreślenie dotychczasowych osiągnięć, stabilizacja, złapanie oddechu i być może przygotowanie (siebie oraz słuchaczy) na kolejne ruchy. (MAK)

Jazzpospolita „Przypływ” (2020, Audio Cave)

*** *** *** *** ***

Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.