Cel nadrzędny: (ponownie) podbić Amerykę.

Zdjęcie promocyjne Madonny z okresu płyty „Music” (foto: © Warner Bros. Records Inc.)
Dziewiętnaście lat temu, 2 września 2000 roku, numerem jeden na brytyjskiej liście przebojów został utwór „Music”. Piosenka była dziesiątą w karierze propozycją Madonny, jaka wspięła się na szczyt tego notowania.Singiel promujący ósmy studyjny album wokalistki trafił do eteru miesiąc wcześniej i na Wyspach sprzedał się w sumie w liczbie ponad czterystu tysięcy egzemplarzy, co równało się z certyfikatem tak zwanej złotej płyty. Wcześniejszymi kawałkami z repertuaru Madonny, jakie Brytyjczycy pokochali na tyle, aby te mogły triumfować na tamtejszej muzycznej karuzeli, były: „Into the Groove” (1985), „Papa Don’t Preach”, „True Blue” (1986), „La Isla Bonita”, „Who’s That Girl” (oba w 1987), „Like a Prayer” (1989), „Vogue” (1990), „Frozen” (1998) i „American Pie” (2000). W sumie amerykańska gwiazda może pochwalić się trzynastoma angielskimi jedynkami, ponieważ po sukcesie „Music”, kolejnymi singlami, jakie powtórzyły ten wyczyn, były: „Hung Up” (2005), „Sorry” (2006) oraz „4 Minutes” (2008).
Madonna kończyła XX wiek jako niekwestionowana królowa muzyki. Argumentem przechylającym szalę na jej korzyść był przede wszystkim album „Ray of Light” (1998). Kultowa płyta, dla wielu odbiorców najlepsza w historii muzyki popularnej, nie tylko odniosła ogromny komercyjny sukces (ponad szesnaście milionów sprzedanych egzemplarzy na całym świecie), ale przede wszystkim wyznaczyła nowe artystyczne trendy, którymi podążyły późniejsze pokolenia wokalistek. Próba przeskoczenia płyty niemalże doskonałej była zadaniem karkołomnym, dlatego też Madonna skupiła się na odzyskaniu supremacji na amerykańskim rynku fonograficznym.
Być może trudno będzie w to uwierzyć, ale od 1989 roku, kiedy to w sklepach pojawiła się czwarta solowa propozycja Madonny, czyli płyta „Like a Prayer”, do końca lat dziewięćdziesiątych żaden inny album nagrany przez tę wokalistkę nie uplasował się na pierwszej pozycji Billboard 200 – najważniejszego notowania w USA, którego wyniki wpływają także na to, czego słucha się na całym świecie. Fakt, że tak dobry materiał jak „Ray of Light” zdołał dotrzeć tylko (!) do drugiego miejsca, był szokiem chyba nie tylko dla samej wokalistki, ale to jej – rzecz jasna – dotyczył najbardziej. Tylko jak ponownie zdominować krajowy rynek, kiedy ten zaczęły przejmować młodsze koleżanki z Britney Spears i Christiną Aguilerą na czele?
Przede wszystkim Madonna postanowiła nie powierzać całej płyty producentowi poprzedniego krążka Williamowi Orbitowi, ponieważ jego charakterystyczne brzmienie było już tak rozpoznawalne i wszędobylskie, że przestało się wyróżniać na tle innych utworów. Potrzeba było więc czegoś nie tylko nowego, ale jednocześnie trafiającego w gusta Amerykanów. Wokalistka uznała, że złotym środkiem będzie połączenie elektronicznego dance-popu (na przełomie wieków jednego z najchętniej słuchanych gatunków muzycznych) z wpływami rocka i country, a więc czegoś, za czym mieszkańcy USA przepadali, przepadają i najpewniej jeszcze długie lata będą przepadać. Wizerunek Madonny ubranej w dżinsowe stroje i kowbojski kapelusz, jaki widniał na okładce albumu „Music”, był tylko wizualnym dopełnieniem, które miało przemawiać do podświadomości odbiorców i przekonać ich do tego, że z pani Ciccone to w sumie równa babka z amerykańskiej prowincji. Co ciekawe, brzmienie płyty nie zostało powierzone żadnemu producentowi z USA. Pieczę sprawował tym razem francuski artysta znany jako Mirwais. To dzięki jego pomysłom, materiał na ósmym albumie Madonny jest nie tylko muzycznym okiem puszczonym w kierunki słuchaczy ze Stanów Zjednoczonych, ale także świeżym spojrzeniem na muzykę elektroniczną z pulsującym rytmem i wpływami europejskiego acid techno – gatunku, którego powstanie datować trzeba na początek lat dziewięćdziesiątych.
Promocja utworu nie mogła opierać się wyłącznie na emisjach w rozgłośniach radiowych. Towarzyszący mu teledysk nakręcony został jako parodia hip-hopowych wideoklipów, w których w tamtym okresie nazbyt akcentowane były przepych (luksusowe samochody, wszyscy obwieszeni złotem) i kobiece wdzięki (oczywiście panie były mocno uprzedmiotowiane). Lubiąca dobrą zabawę bez wytyczania wcześniejszych granic Madonna jeździ więc limuzyną po ulicach metropolii, odwiedza nocne klubu ze striptizem, pije szampana i wciska zmięte banknoty do biustonoszy tańczących pań. W nocnych wojażach pomaga jej specyficznych szofer, w rolę którego wcielił się komik i aktor Sacha Baron Cohen, znany także jako Ali G. Zresztą, po co ja to wszystko piszę, skoro mamy do czynienia z jednym z bardziej znanych klipów w dziejach muzyki popularnej?
Ciekawostką związaną z wideoklipem jest natomiast fakt, że w trakcie jego kręcenia, Madonna posiadała już widoczny ciążowy brzuch (syn Rocco urodził się w sierpniu, zdjęcia do teledysku kręcone były w Los Angele w kwietniu). Pomimo wielu starań ukrycia lub zasłonienia go, przy ostatecznym montażu okazało się, że ekipa posiada za mało zadowalającego materiału, którym można zobrazować prawie pięć minut filmu. Stąd też animowany fragment w środkowej części. (MAK)
*** *** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.