Gold Song #474: „You Know How To Love Me”

Gdyby bliscy na czas zauważyli jej wołanie o pomoc, zapewne wygrałaby z depresją i dwa dni temu cieszyłaby się ze skończenia siedemdziesięciu lat. Tak się jednak nie stało i od prawie ćwierć wieku możemy o niej mówić tylko w czasie przeszłym.

Embed from Getty Images

Akt samobójstwa często wpływa pozytywnie na postrzeganie twórcy i dorobku, jaki zgromadził on do tego momentu. Brzmi to dość strasznie, ale wielu wykonawców muzycznych odbierało sobie życie w momencie swojego artystycznego zenitu. Kurt Cobain lub Ian Curtis, pomimo krótkiego życie, zdążyli nagrać płyty zmieniające oblicze rocka (i piszę to z pełną świadomością jako człowiek, który nigdy nie rozumiał fenomenu Nirvany). Tacy już na zawsze pozostaną w pamięci słuchaczy i w świadomości pokoleń – także przyszłych. Artyści, którzy nie zdążyli obniżyć lotów. Zwyczajnie nie mieli kiedy – śmierć, którą przywołali zresztą sami, nie dała im ku temu okazji.

Trochę inaczej jest z amerykańską wokalistką Phyllis Hyman, która – gdyby żyła – szóstego lipca 2019 roku obchodziłaby siedemdziesiątą rocznicę urodzin. Niestety, niemalże w przededniu ukończenia czterdziestu sześciu lat, postanowiła odebrać sobie możliwość dalszej celebracji codzienności i trzydziestego czerwca 1995 roku zażyła – świadomie – za dużą dawkę środków nasennych. Co prawda, kiedy odnaleziono ją w nowojorskim mieszkaniu, jej ciało dawało jeszcze słabe oznaki życia, ale po przewiezieniu do szpitala, w trzy godziny później zmarła. W swoim pożegnalnym liście napisała lakonicznie: „I’m tired. I’m tired. Those of you that I love know who you are. May God bless you”.

Pochodząca z Filadelfii piosenkarka na artystycznym szczycie była dwukrotnie. Znała uczucie towarzyszące triumfowi, ale nieobce było jej także tracenie gruntu pod nogami, spadek popularności i mozolne odbudowywanie pozycji. Pierwszy raz osiągnąć popularność udało się jej czterdzieści lat temu – w 1979 roku – kiedy uwagę słuchaczy i radiowych didżejów skupił na sobie singiel „You Know How To Love Me”. Dwa lata po wydaniu debiutanckiej płyty, wokalistka promując swój czwarty solowy materiał studyjny (a drugi z czterech, jakie ukazały się w katalogu firmy Arista Records), dotarła na 6. miejsce zestawienia Billboardu skupiającego utwory dance (najwyżej w karierze), 12. miejsce tożsamej listy z piosenkami r&b, 101. lokatę głównego amerykańskiego zestawienia oraz 47. pozycję w Wielkiej Brytanii (również najwyżej w karierze). Po latach falowań Hyman już jako doświadczona kobieta (życiowo i artystycznie) odzyskała popularność w 1991 roku. Utwór „Don’t Wanna Change The World”, jak miało się okazać, był jej jedynym numerem jeden w karierze. Wokalistka zdobyła szczyt amerykańskiej listy Hot R&B Singles w wieku czterdziestu dwóch lat. Płyta „Prime Of My Life”, promowana przez wspomniany kawałek, powtórzyła sukces albumu z 1979 roku i uplasowała się na dziesiątej pozycji notowania najlepiej sprzedających się krążków z muzyką r&b w Stanach Zjednoczonych.

Można powiedzieć, że druga fala sukcesów była dla Phyllis Hyman zbyt przytłaczająca. W 1992 roku czytelnicy angielskiego magazynu „Blues & Soul” uznali ją za najlepszą wokalistkę w historii muzyki, dorobek filadelfijki ceniąc sobie bardziej niż dokonania Whitney Houston i Arethy Franklin. Udźwignięcie takiego ciężaru, musiało ją sporo kosztować. Zaangażowanie artystki w kampanie na rzecz cierpiących na AIDS również było sporym źródłem stresu. W wielu przypadkach okazywało się bowiem, że chorzy, z którymi Hyman miała się spotkać, wcale nie byli zainteresowani takimi odwiedzinami… w przeciwieństwie do członków rodzin, którzy na dolegliwości bliskich postanowili ugrać też coś dla siebie. Dużym ciosem, jaki los wymierzył artystce, była śmierć dwóch ważnych dla niej osób – matki i babcia, które zmarły w przeciągu miesiąca w 1993 roku. To tylko pogłębiło i tak znaczne problemy z alkoholem (który miał pomóc kobiecie wyjść z depresji). Jej irracjonalne i często autodestrukcyjne zachowania, będące nierozpoznanym wołaniem o pomoc, przez współpracowników i bliskich z czasem zostały zaakceptowane i przyjęte za zachcianki i humory przebrzmiałej gwiazdy.

Samobójstwo Phyllis Hyman nie przypadło zatem na okres jej największego artystycznego wzniesienia. Nie nastąpiło tuż po wydaniu singla lub płyty ważnej dla losów muzyki. W swoim życiu piosenkarka zdążyła nagrać też gorsze tytuły, przez to dzisiaj jej nazwisko jest często pomijana, kiedy przywołuje się najważniejsze postaci sceny disco/r&b lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Czy słusznie? Oczywiście, że nie. Posągowa postać Phyllis Hyman śpiewała z niepowtarzalną energią, której pozazdrościć mogły większe diwy i pomniejsze gwiazdki, które z niewyjaśnionych do dzisiaj powodów osiągnęły więcej niż wykonawczyni przypominanego poniżej utworu. (MAK)

*** *** *** *** ***

Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.