Czterdzieści lat od debiutu legendy.

Okładka debiutanckiej płyty The Cure zatytułowanej „Three Imaginary Boys” (foto: discogs.com)
Za dwa dni, 8 maja, minie dokładnie czterdzieści lat od fonograficznego debiutu jednej z najważniejszych grup brytyjskiej sceny rockowej, The Cure. Płyta „Three Imaginary Boys” ukazała się nakładem Fiction Records – firmy, która wydała jedenaście z trzynastu albumów studyjnych zespołu dowodzonego przez Roberta Smitha (ale czemu się dziwić, skoro jej założycielem był długoletni przyjaciel i menadżer kapeli, Chris Parry). Pierwszy krążek, który poprzedzony został wydaniem singla z piosenką „Killing an Arab” (numer nie znalazł się ostatecznie na debiucie), sprawił, że formacja zaszufladkowana została jako twór post-punkowy, hołdujący nowej stylistyce, jaką w tamtych czasach był new wave powstały po rewolucji na punkowej scenie w Wielkiej Brytanii. To, z czym kojarzymy The Cure dzisiaj, a więc mroczne brzmienie i tożsamy z nim wizerunek sceniczny wokalisty, pojawiło się w twórczości zespołu dopiero kilka lat później.
Na stronie B wspomnianego singla „Killing an Arab” zawarta została piosenka „10:15 Saturday Night”, która zapisała się w historii muzyki jako otwierająca debiutancki materiał legendarnej już dzisiaj grupy. Jeśli wierzyć tak zwanej miejskiej legendzie, wersja demo wspomnianego utworu sprawiła, że przywołany w poprzednim akapicie Chris Parry zdecydował się dać szansę nieznanej kapeli i wpuścił ją do studia nagraniowego, które wcześniej rzec jasna opłacił, umożliwiając tym samym zarejestrowanie materiału na płytę.
Druga miejska legenda głosi, że tekst piosenki napisany został przez Smitha w wieku szesnastu lat (dla uzupełnienia informacji dodam, że archiwizując kawałek dla Parry’ego, lider The Cure miał niespełna dwadzieścia lat, natomiast w kwietniu 2019 roku skończył sześćdziesiąt wiosen), a inspiracją ku temu stała się tytułowa sobotnia noc, kiedy to przyszły wokalista siedział przy kuchennym stole, czuł się, jak na siebie przystało, czyli ponuro, wpatrywał się z ogłupieniem w kapiącą z nieszczelnego kranu wodę (co zresztą zostało doskonale oddane w brzmieniu utworu poprzez rytmiczne uderzanie) i popijał piwo domowej roboty naważone przez ojca.
Już bez legend. „10:15 Saturday Night” nie znalazło się na żadnej oficjalnej liście przebojów, nie było motorem napędowym sprzedaży debiutanckiego albumu, nie zostało przebojem 1979 roku. Utwór stał się za to przepustką do kariery mało znanego zespołu z leżącego w południowej Anglii miasta Crawley, którego mieszkańcy i bywalcy lokalnych klubów muzycznych, w których kapela występowała jeszcze pod pierwotną nazwą Easy Cure, już w połowie lat siedemdziesiątych doskonale wiedzieli, że mają do czynienia z czymś więcej niż tylko sezonowym zrywem małolatów chcących zaimponować kilku dziewczynom. (MAK)
*** *** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.