Niedzielny wieczór pod znakiem dobrego jazzu.

Jeśli grupa Wojtka Mazolewskiego faktycznie zdecyduje się na wydanie własnych interpretacji utworów Krzysztofa Komedy w formie longplaya, będzie to niezwykle trudny czas dla jazzowych ortodoksów, którzy twórczość Trzcińskiego stawiają na piedestale, czczą ją, budując przy okazji prywatne ołtarzyki artysty, który odcisnął na polskiej muzyce znaczące piętno. Oczywiście, mają do tego prawo, ale wizja, jaką zaproponuje autor „Polki” i z jaką przyjdzie zmierzyć się słuchaczom, przynajmniej dla wspomnianych purystów, może być ciężka do zaakceptowania. Ale bądźmy szczerzy: to jest jazz. Tutaj od zawsze chodziło o wolność, zacieranie gatunkowych granic, łamanie schematów i łączenie tego, co w teorii nigdy spojone być nie powinno. I taka jest też muzyka Komedy w wersji Mazolewskiego. Dobitnie pokazał to niedzielny koncert w Centrum Sztuki Mościce.
Ktoś powie, że kontrabasista wspólne z kolegami z zespołu sięgnął po te najbardziej znane kompozycje z repertuaru Komedy i że jest to przejaw pójścia na łatwiznę. OK, tak było, ale czy to faktyczne działanie na własną korzyść? Moim zdaniem niekoniecznie. „Astigmatic”, „Nóż w wodzie” czy „Dwaj ludzie z szafą” to przecież bardzo rozpoznawalne tytuły, które mocno zakorzenione są w naszych umysłach. Próby ich przerobienia lub reinterpretacji niemal zawsze będą zderzały się z serią porównań do oryginałów lubianych i szanowanych przez słuchaczy. Dlatego też wzięcie ich na warsztat i przearanżowanie wedle własnego widzimisię z jednoczesnym zachowaniem fundamentu jest zadaniem trudnym, ale – jak okazało się w trakcie występu – nie niemożliwym. Bo wszystkie zagrane utwory (w tym także wspomniane już tytuły), pomimo napełnienia ich w stu procentach odautorskimi pomysłami członków kwintetu, były na wskroś Komedowe. Elektronika, w stronę której skręcała grupa, nie wyparła pierwotnych zamysłów Trzcińskiego. Najtrudniej, z wiadomego powodu, miał Szymon Burnos, który musiał odgrywać fortepianowe fragmenty. Z wyzwaniem poradził sobie bez zarzutu, oryginalne brzmienie urozmaicając szarpaniem strun i uderzaniem w nie. Jak zwykle w przypadku koncertów WMQ duże wrażenie zrobił na mnie Kuba Janicki, który z wielką łatwością potrafi łączyć mocne, funkowe uderzenia ze swingiem. Marek Pospieszalski (saksofon) i Oskar Török (trąbka) nie pozostawali w tyle. Wręcz przeciwnie – szczególnie w przypadku tego pierwszego – dęciaki nadawały tonu poszczególnym kompozycjom albo rozwijając je o quasi-psychodeliczne partie solowe, albo delikatnie flirtując z innymi instrumentami. Mazolewski, chociaż formalnie jest liderem projektu, był najmniej widoczny. I zwracam na to uwagę kolejny raz w życiu (dla ścisłości: dokładnie trzeci). Kontrolował, dbał o wszystko, ale nie zabierał miejsca kolegom, nie blokował ich, ale jak na dobrego wodza przystało wypychał przed siebie, asekurował i pozwalał błyszczeć. Dzieje się tak chociażby w „When Angeles Fall”, gdzie dźwięk kontrabasu jest dobrze akcentowany, ale to pozostałe instrumenty (szczególnie w drugiej części utworu dotyczy to trąbki) znacząco budują klimat całości.
Niedzielny koncert był częścią większego projektu „Komeda 50”, który zorganizowany został z okazji pięćdziesiątej rocznicy śmierci polskiego jazzmana, przypadającej na kwiecień tego roku. Występ kwintetu Wojtka Mazolewskiego poprzedzony został sobotnim wernisażem wystawy, na której prezentowane są fotografie pochodzące z prywatnej kolekcji Tomasza Lacha i Zofii Komedowej (zbiór zdjęć oglądać można za darmo w Centrum Sztuki Mościce do 5 maja) oraz projekcją filmu „Komeda” w reżyserii Marcina Sticha. (MAK)

Fragment wystawy fotografii w ramach projektu „Komeda 50”
*** *** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera. Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Instagramie i Twitterze.