Czwarta część zestawienia najlepszych polskich płyt 2018 roku (bez podziału na albumy, epki, płyty koncertowe).
20. Klarenz „Poza” (Kontrargument)
Najlepsza hip-hopowa polska płyta minionych dwunastu miesięcy. Klarenz pokazuje, jak z pełną świadomością łączyć staroszkolną tematykę i zajawkę na rymowanie z nowoczesnym postrzeganiem tego gatunku i jego muzycznymi trendami oraz modą na elektronikę zawartą w bitach. Bydgoszczanin rapuje wprawdzie, że „wypisuje się z rankingów”, ale tworząc tak ciekawy album, sam zgłosił akces do tego typu podsumowań i zestawień.
|
19. Peter J. Birch ”Inner Anxiety” (Gusstaff Records)
Mocno zakorzeniona w amerykańskiej kulturze (folk, blues, country) płyta polskiego gitarzysty i wokalisty, który na „Inner Anxiety” zatacza koło i wraca jednocześnie do swojego debiutanckiego albumu „When The Sun’s Risin’ Over The Town” z 2013 roku. Solidna porcja muzyki opartej na dźwiękach gitary akustycznej, dojrzałych tekstów i szarej w wymowie obserwacji świata.
|
18. Tomasz Dąbrowski Ad Hoc „Ninjazz” (For Tune)
Jeśli miałbym użyć jednego słowa, jakie określałoby materiał zawarty na tym albumie, postawiłbym na „powściągliwość” – cechę jakże charakterystyczną dla kultury azjatyckiej, gdzie ujawnianie swoich emocji, uzewnętrznianie ich, uznawane jest często za brak taktu lub oznakę słabości osoby, która się tego dopuszcza. Dodając do tego skandynawską chłodną codzienność Dąbrowskiego (trębacz od około dekady żyje w Norwegii), muzyczny wynik nie mógł prowadzić do melodii przepełnionych skocznością i jowialnością. [cała recenzja]
|
17. Monika Borzym „Radio-hedonistycznie. Live At Wytwórnia” (Mystic Production)
Monika Borzym wielokrotnie powtarzała, że nie lubi określenia cover, dlatego większość swojej dyskografii poświęciła na śpiewanie piosenek nagranych już wcześniej przez innych artystów, ale z zastrzeżeniem, że wykonania te diametralnie różnią się od oryginałów. Tak samo jest z płytą „Radio-hedonistycznie”, gdzie Nikola Kołodziejczyk powywracał utworu Thoma Yorka do góry nogami i zrobił z nich numery, które przypadły do gusty nawet osobie nieprzepadającej za Radiohead (czytaj: autorowi tej strony).
|
16. Sophia Grand Club „4 a.m.” (Afro Vibe)
Vitold Rek, legendarny polski kontrabasista, który od dłuższego czasu mieszka po zachodniej stronie Odry, połączył siły z czołówką młodej sceny jazzowej oraz pionierem podkarpackiego rapu. Efektem tej swoistej pokoleniowej wymiany doświadczeń jest nagrany pod szyldem Sophia Grand Club album „4 a.m.”. [cała recenzja]
|
15. Pejzaż „Ostatni dzień lata” (The Very Polish Cut-Outs)
Jeśli jest coś, co bardzo lubię w okresie letnim, to oprócz braku przeziębień (te cholerne zatoki…) i słonecznej pogody, z pewnością postawiłbym na nostalgię, która pojawia się już pod koniec sierpnia i wraca do nas w okresie jesiennym. Taki klimat prezentuje materiał Pejzażu (Pejzaża?), czyli Bartosza Kuczyńskiego. Płyta w dobrze znany sposób łączy klasykę i przeszłość z teraźniejszością. Piosenki sprzed 1989 roku i muzyka disco-pop odżywają dzięki elektronice i pomysłom producenta. Poprzez stylistykę house i ambitne sample z PRL-owskich utworów nie tylko łączą się w niezwykle ciekawą całość, ale przede wszystkim stanowią dobitny przykład, że polska muzyka sprzed politycznego przełomu ciągle jest bogatym źródłem inspiracji i niesłabnącej weny współczesnych krajowych twórców.
|
14. Noon „Algorytm” (Nowe Nagrania)
Jeśli jest jakiś polski wykonawca, który zaimponował mi we wczesnych latach mojej przygody ze słuchaniem (takim poważniejszym) muzyki i za twórczością którego tęskniłem, to pewnie będzie nim Mikołaj „Noon” Bugajak. Płyty nagrane w ramach projektu HV/Noon w pewnym stopniu zaspokoiły brak, o którym wspomniałem, jednak nie dały pełnej satysfakcji. Ja wciąż czekałem na solowy, sygnowany wyłącznie ksywką producenta album i powiedzmy, że doczekałem się go w tym roku. Powiedzmy, bowiem „Algorytm” jest materiałem skomponowanym i wyprodukowanym przez Noona, jednak swój pierwiastek dodają do niego również muzycy towarzyszący gospodarzowi. Ma to swój charakter i pokazuje, że Bugajak już dawno odszedł od grania opartego wyłącznie na samplach. Dzięki temu nastrojowość płyty przyjmuje postać analogowych melodii, które z jednej strony pojawiają się dzięki bitmaszynie, z drugiej – żywym instrumentom dodającym całości ciepła i kolorytu. I ten wokal Adama Struga na dokładkę w jednym z utworów! Bez przerysowania, z wyczuciem i smakiem – właśnie tak, jak powinno się tworzyć dobrą muzykę.
|
13. Kuba Płużek „Creationism” (For Tune)
Kuba Płużek nie stoi w miejscu. Nowa płyta pianisty to kwintesencja jego podejścia do muzyki: ograniczonego jedynie wyobraźnią. „Creationism” to w dużej mierze materiał improwizowany, stworzony chociażby przy pomocy syntezatora i przestrojonego fortepianu. Kompozycje mogą momentami okazywać się trudne do przyswojenia, jednak sam artysta jednym zdaniem doskonale wyjaśnił, dlaczego tak to wszystko wygląda: „[Płyta – przyp. MAK] jest moim poszukiwaniem balansu pomiędzy melodią a niemelodią, formą i brakiem formy, zamkniętym a otwartym, ładnym i brzydkim”. Koncepcyjny album o tworzeniu (wszech)świata i finalizowaniu jego niekończącej się przecież formy.
|
12. Marysia Starosta „Ślubu nie będzie” (Universal)
Dokładnie dziesięć lat po fonograficznym debiucie Marysia Starosta zaprezentowała swój drugi solowy album, na którym, owszem, porusza wątek rozstania z dotychczasowym partnerem (z którym nagrała dwie ostatnie płyty), ale kontynuuje i rozwija też wątek, jakiego dotyczyła piosenka „Czas zmienił wszystko” ze wspomnianego, wydanego w 2008 roku krążka „Maryland” (swoją drogą materiału niedocenionego, ale też przearanżowanego i momentami niespójnego). „Ślubu nie będzie” to także kolejna odsłona kobiecej wizji świata po ważnych życiowych zmianach, o których na krajowej scenie muzycznej w ostatnich latach śpiewały chociażby Kayah (płyta „Skała”) i Ania Dąbrowska (spora część krążka „Bawię się świetnie”).
|
11. Naphta „Naphta and The Shamans” (Astigmatic Records)
Rytm, plemienny vibe, melodie etno, nieprzeforsowana produkcja, szerokie instrumentarium. „Naphta and The Shamans” to jedna z tych płyt, które odkrywa się za każdym razem, kiedy decydujemy się jej posłuchać. Wielość smaczków i bogactwo brzmieniowych barw sprawia bowiem, że materiał ten pozostaje wciąż tajemniczy. Psychodeliczny i spirytualistyczny free jazz najwyższych lotów.
|