Gold Song #443: „Marchewkowe pole”

Tak poznałem Lady Pank.

Okładka reedycji płyty „O dwóch takich, co ukradli księżyc” z 1993 roku (foto: discogs.com)

Jak to mawiali kiedyś (wciąż mawiają?) na tzw. terenach wiejskich, rzut kamieniem od Łeby była sobie wieś Zapiecek. W zasadzie to nigdy niedaleko Łeby jej nie było, bo została stworzona na potrzeby bajki, więc z czystym sumieniem można napisać, że była fikcyjna, tak samo zresztą jak wszystko to, co w książce Kornela Makuszyńskiego pod tytułem „O dwóch takich, co ukradli księżyc”. Jednak w tym literackim świecie, który później stał się też fikcją filmową, pojawiło się ziarenko prawdy, które w chwili stwarzania jeszcze prawdą nie było, ale dopiero miało się nią stać.

Ale do rzeczy.

W Zapieckach urodzili się bliźniacy: Jacek i Placek. Zawsze miałem problem z rozróżnianiem bliźniaków, zupełnie tak samo jak moja mama, która nigdy nie potrafiła rozpoznać koszykarzy NBA. Kiedy byłem w wieku filmowych bliźniaków, próbowałem nauczyć mamę rozpoznawać kto jest kim, ale zwykle kończyło się na tym, że rodzicielka zdenerwowanym i zrezygnowanym tonem mówiła, żebym dał jej wreszcie spokój, bo jej to nie interesuje, a tak w ogóle, to wszyscy czarnoskórzy gracze biegający z pomarańczową piłką wyglądają dla niej tak samo – i tutaj padało fundamentalne stwierdzenie – zupełnie jakby byli bliźniakami. OK, pomyślałem, nie to nie.

Ale wróćmy do Jacka i Placka.

Chłopcy, jak to chłopcy, nie byli idealni. Coś tam zawsze nabroili, coś przeskrobali. Problem w tym, że nie wyciągali z tego wniosków i ciągle byli uznawani za nicponi. Do tego wszystkiego, jeśli dobrze pamiętam treść bajki, do swojego wachlarza cech negatywnych, dołożyli jeszcze wielki apetyt (wręcz żarłoczność) i lenistwo. To lenistwo było zresztą tak duże, że ich bliscy obawiali się najgorszego – tego, że w przyszłości obaj będą darmozjadami. Jacek i Placek nie wykazywali więc chęci do pracy ani za młodu, ani w dalszej perspektywie. Jeden z nich przespał nawet ważne wydarzenia w swoim kraju, ale o tym dowiedzieliśmy się dopiero później i co gorsze nie było to częścią fabuły książki Makuszyńskiego.

Bracia mieli plan. Chcieli ukraść księżyc. Ale nie byle jaki tylko złoty, a później go spieniężyć, czyli sprzedać temu, kto da więcej. Chytre? E, tam! Zupełnie normalne kapitalistyczne podejście: wejść w posiadanie czegoś małym kosztem (kradzież też wchodzi w grę), znaleźć na to kupca i opchnąć rzecz z zyskiem. I pewnie wszystko byłoby dobrze, gdyby mali biznesmeni nie zaczęli od okradzenia kogoś bliskiego. Kogoś bardzo bliskiego. Kogoś, kogo się nie okrada, będąc nawet najlepszym i najbardziej szelmowskim złodziejem w historii świata – matki, nie okrada się własnej matki, ale Jacek i Placek zrobili to bez najmniejszego zawahania. Chleb, który podprowadzili z rodzinnego domu, nie był może cenny, ale pełnił bardziej symboliczną rolę. Sami rozumiecie: ojczyzna, ziemia, pole, zboże, uprawa, ciężka praca, krew, pot i łzy, mąka, piekarz, chleb, wspólny posiłek, wspólnota, ojczyzna i zabawa zaczyna się od nowa. Okraść zatem matkę z chleba, to jak okraść ojczyznę, a tego ojczyźnie się już nie robi.

Historia wymyślona przez Kornela Makuszyńskiego ma oczywiście szczęśliwe zakończenie, takie typowo bajkowe – z morałem. Niestety, w rzeczywistości morału jak nie było, tak nie ma. A film, który powstał na podstawie książki urodzonego w Stryju pisarza, do kin trafił 12 listopada 1962 roku, czyli pięćdziesiąt sześć lat temu (i wiecie już skąd ten wpis). Aktorzy, którzy wcielili się w role Jacka i Placka, szybko zeszli ze sceny filmowej, odnajdując się później w równie fikcyjnym świecie polityki.

Dwa lata po filmie do telewizji trafiła animowana wersja „O dwóch takich…”, która w formie miniserialu premierowo emitowana była w odcinkach do 1989 roku. Już zupełnie na poważnie, ponieważ powyższe słowa piałem raczej z przymrużeniem oka i mam nadzieję, że również wy czytaliście to w ten sposób, przyznam, że animowane przygody Jacka i Placka to spora część mojego dzieciństwa. Lubiłem tę bajkę i kiedy tylko miałem okazję (tzn. kiedy tylko emitowano ją w telewizji, a ja o tym wiedziałem), oglądałem ją za każdym razem z równie dużym przejęciem. Całą historię poznałem jednak w odwrotnej kolejności, to znaczy najpierw oglądając kraskówkę, dopiero później film, po książkę sięgając już na samym końcu (pierwszy raz na studiach, kiedy odtwórcy głównych filmowych ról kojarzyli mi się wyłącznie z polityką). Zupełnie mi to jednak nie przeszkadzało. Wręcz przeciwnie – animację, jako dziecko, z wiadomych względów ceniłem sobie bardziej. Do tego wszystkiego jak magnez działała na mnie muzyka, czego o ścieżce dźwiękowej stworzonej na potrzeby filmu napisać już nie mogę. Jako uczeń szkoły podstawowej (może jeszcze przedszkolak? Trudno grzebać w pamięci, aż tak głęboko) nie miałem bladego pojęcia, że to Lady Pank. Głos Panasewicza śpiewającego „Marchewkowe pole” utkwił mi jednak w świadomości tak mocno, że już jako licealista wiedziałem, co to Lady Pank, kim jest kryzysowa narzeczona i wierzyłem, że orkiestra z Titanica, „która grała, do tej chwili gra”. Jednak to „Marchewkowe pole”, które tkwiło gdzieś na dnie, jako swoisty fundament, co jakiś czas dochodziło do głosu i dawało o sobie znać. Tak jak dzisiaj. (MAK)

*** *** *** *** ***

Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.
Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Twitterze.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie z Twittera

Komentujesz korzystając z konta Twitter. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.