Autorski ranking, z którym nie trzeba się zgadzać.
Osiemdziesiąt pięć lat kończy dzisiaj Rosław Szaybo – jeden z najsłynniejszych polskich plastyków, autor plakatów, fotograf oraz projektant okładek płyt i książek. Przełomową decyzją dla jego kariery wydaje się ta podjęta w 1966 roku, kiedy to urodzony w Poznaniu artysta wyemigrował do Wielkiej Brytanii. Niezależna twórczość, niezłomność w podejmowaniu autorskich decyzji oraz niewątpliwy talent i nałogowe słuchanie muzyki, doprowadziły go do stanowiska dyrektora artystycznego w firmie fonograficznej CBS Records (Szaybo pracował tam w latach 1972-1988). Polak w swoim CV zawarł ponad dwa tysiące okładek płyt zaprojektowanych dla takich wykonawców, jak chociażby Elton John, Carlos Santana, Dave Brubeck, Judas Priest i Czesław Niemen. Większość z nich jest swoistymi dziełami sztuki.
Poniżej lista dziesięciu (począwszy od miejsca najniższego) najlepszych płyt, jakich okładki projektował polski artysta.
*** *** *** ***
10. Asha Puthli „Asha Puthli” (1973; CBS Records)
Powszechnie zwykło się mawiać, że najlepszą płytą w dyskografii urodzonej w Bombaju wokalistki jest albo „The Devil Is Loose”, albo „L’Indiana” (zdania są podzielone i granica przebiega w miejscu, gdzie sympatycy stylistyki soul/funk i disco zaczynają mieć odmienne zdanie o muzyce). Rosław Szaybo nie zaprojektował jednak okładek żadnego ze wspomnianych albumów. Zrobił to natomiast z myślą o debiutanckim krążku Puthli z 1973 roku, będącym mieszanką funkowych brzmień i soulowego wokalu ze smaczkami w postaci lekko psychodelicznej, ocierającej się o erotyczne podteksty kompozycji Harrisona („I Dig Love”), coveru „Love” projektu John Lennon/Plastic Ono Band oraz mającego jazzowo-rockowe korzenie utworu „Lies”.
|
9. Partners In Crime „Organised Crime” (1985; Epic)
Świetna płyta zespołu z londyńskiego Fulham, który nie dostał jednak należytego wsparcia od wydawnictwa i zakończył działalność równie szybko, jak ją rozpoczął. Grupa pozostawiła po sobie tylko jeden longplay, „Organised Crime”, który szachuje inne krążki z tamtego roku przebojową produkcją i niezwykle chwytliwymi rockowymi piosenkami.
|
8. Tina Charles „Heart ‚N’ Soul” (1977; CBS Records)
Pięć płyta wydanych na przestrzeni lat 1973-1980 dały Tinie Charles przede wszystkim popularność w Skandynawii, jednak scena brytyjska także może zawdzięczać jej przynajmniej dwie rzeczy. Po pierwsze, pod koniec lat sześćdziesiątych, kiedy wokalistka nagrywała dema swoich debiutanckich piosenek, na fortepianie akompaniował jej nieznany wówczas Elton John. Po drugie, płyta z 1977 roku, która powstała przy współpracy z Biddu Appaiahem. Producent nadał brzmieniu piosenek wykonywanych przez Charles wyrazu, przebojowości i muzycznego seksapilu. Disco-pop na najwyższym poziomie.
|
7. Soft Machine „Seven” (1973; CBS Records)
W przypadku siódmej płyty w dorobku grupy Soft Machine spotykam się zwykle z ocenami dość krytycznymi: a to za mało awangardowe brzmienie, a to komercjalizacja i piosenkowość kolejnych kompozycji, a to chaos pozostawiony po odejściu Hugh Hoppera i jeszcze większa władza w rękach Karla Jenkinsa. Ogólnie zawsze te same argumenty, które tak naprawdę niewiele wspólnego mają z muzyką (przynajmniej bezpośrednio). Gdy bowiem dochodzimy do sedna, czyli zawartości samej płyty, okazuje się, że „Seven” oferuje sporo dobrego grania z pogranicza jazz-rocka z ciekawie wplataną w to elektroniką, odsyłając również w kręgi ambientu i psychodelicznego popu.
|
6. Moon „Too Close For Comfort” (1976; Epic)
Moon nagrali w latach siedemdziesiątych dwa albumy, których posłuchacie najpewniej – jeśli nie posiadacie oryginalnych wydań na winylu – na Youtube’ie. Szkoda, że Epic do dzisiaj nie zdecydował się na reedycję tych nagrań w wersji kompaktowej. Zyskaliby na tym fani kapeli, której liderem był Noel McCalla (nawet jeśli było/jest ich niewielu), oraz młodzi słuchacze poszukujący ciekawych brzmień sprzed kilku dekad. Rockowa muzyka oparta na funkowych frazach przepełnionych dźwiękami sekcji dętej, perkusji noszącej znamiona muzyki ska i soulowym wokalu McCalla, dla którego – tak przynajmniej można to odbierać – Moon było tylko przetarciem przed prawdziwą sceniczną karierą.
|
5. Leonard Cohen „Live Songs” (1973; Columbia Records)
Nigdy nie byłem wielkim fanem Cohena, ale jego pierwsza koncertowa płyta od zawsze miała u mnie fory (o ile można mówić o forach w przypadku albumu, który broni się zawartością i nie potrzebuje przy tym żadnej taryfy ulgowej). Zestaw piosenek depresyjnych, nieco erotycznych, nastrojowo ponurych, „brudnych” i „ciemnych”, ale chwytających za serce.
|
4. Mott The Hoople „Mott” (1973; CBS Records)
Można zaryzykować opinię, że Szaybo miał szczęście do projektowania okładek tych płyt, które później stawały się przełomowe w historii danego wykonawcy. Na pewno było tak w przypadku dwóch kolejnych albumów (pozycje 3. i 2.) oraz płyty „Mott” glam-rockowej kapeli z Herefordshire, której fanem był David Bowie (ponoć gwiazdor przyczynił się do tego, że w zespole nie doszło do przedwczesnego rozłamu). Po sukcesie krążka „All The Young Dudes”, którego produkcją zajął się sam Bowie, chyba nikt nie spodziewał się, że Mott The Hoople będą mogli zajść jeszcze dalej. Przebojowa mieszanka stylistyk glam i hard rocka sprawiła jednak, że grupa nie tyle powtórzyła poziom wcześniejszej płyty, ale osiągnęła komercyjny sukces w rodzinnym kraju (miejsce w pierwszej dziesiątce najlepiej sprzedających się albumów i status tzw. srebrnej płyty) i Stanach Zjednoczonych (35. lokata w zestawieniu Billboard 200).
|
3. Judas Priest „British Steel” (1980; CBS Records)
Płyta posiadająca bodaj najbardziej charakterystyczną i rozpoznawalną okładkę autorstwa polskiego artysty, dosłownie naznaczona jego obecnością w formie dłoni widniejącej na fotografii. Album „British Steel” okazał się przełomową pozycją w dorobku Judas Priest, ponieważ pokazał, że mocne gitarowe granie może być jeszcze… mocniejsze i agresywniejsze. Siła kompozycji tkwi w ich prostocie. Nieco ponad trzydzieści minut heavy metalu zbudowanego na fundamencie gitar rytmicznych, niezbyt natrętnych solówek oraz nierozbudowanych perkusyjnych partiach. Brzmi to świetnie nawet dzisiaj, prawie czterdzieści lat później.
|
2. Komeda Quintet „Astigmatic” (1966; Polskie Nagrania Muza)
O „Astigmatic” napisano tak wiele, że powtarzanie tych pochwał i zachwytów w zasadzie nie ma już większego sensu. Każdy zna i szanuje materiał Krzysztofa Komedy nagrany w legendarnym składzie z Tomaszem Stańko (trąbka), Zbigniewem Namysłowskim (saksofon), Rune Carlssonem (perkusja) i Günterem Lenzem (kontrabas). I ta bajeczna tytułowa kompozycja wypełniająca całą stronę A winylowego wydania, będąca kwintesencją jazzu. Poezja!
|
1. The Clash „The Clash” (1977; CBS Records)
Słyszysz The Clash, myślisz „London Calling” i w sumie nic w tym złego, ponieważ trzecia płyta w dorobku brytyjskiego zespołu jest pozycją kultową, która niemalże w dniu premiery stała się znana także poza sceną punkową. Ale jeśli The Clash i Rosław Szaybo to tylko debiutancki materiał z 1977 roku. Krążek o Londynie lat siedemdziesiątych i jego wszystkimi ciemnymi zaułkami i uliczkami, na których można było spotkać legendarną burdelmamę Janie Jones i osoby uczestniczące w tzw. wyścigu szczurów. Do tego wszystkiego zespół wyraża obawy społeczne dotyczące chociażby amerykanizacja europejskiego społeczeństwa („I’m So Bored With The USA”) i pomysłów angielskich polityków („Career Opportunities”). Dla mnie: najlepsza muzyka, jaką swoim plastycznym talentem wzbogacił Rosław Szaybo. (MAK)
|
Źródłem wszystkich okładek jest portal discogs.com.
Współautorem okładki płyty „Asha Puthli” jest Mike Fowler.
Współautorem okładki płyty „Too Close For Comfort” jest Les May.
Współautorami okładki płyty „Heart ‚N’ Soul” są Les May i Simon Cantwell.
*** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.
Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Twitterze.
Dodaj do ulubionych:
Lubię Wczytywanie…
Podobne