Jedna nowość, jedna płyta z początku tego roku i jedna wydana w roku ubiegłym. Tak wyszło.

Tede „Noji?”
(2018; wielkie Joł)
Nawet jeśli Tede rapuje bez ściemy (tj. szczerze z samym sobą i w stosunku do słuchaczy), to forma tego rapu jest zwyczajnie nieakceptowalna. Teksty poszczególnych zwrotek są jeszcze do zaaprobowania, jednak refreny zniechęcają do słuchania teraz i wracania później. Pamiętam, jak kilka lat temu Graniecki wyśmiewał refren w jednym utworze Onara (wybaczcie, nie pamiętam tytuły kawałka, ale jestem na sto procent pewien, że taka sytuacja miała miejsce). Dzisiaj w tej kwestii sam schodzi nie o poziom, ale kilka poziomów niżej. Wycie, przesadny autotune, bezsensowne sylabizowanie i pijackie mamrotanie. Od stuprocentowo negatywnej oceny płytę ratuje warstwa muzyczna. Sir Mich wie, jak operować kolejnymi fakturami dźwięku, okraszać utwory często pojedynczymi wtrąceniami, które całkowicie odmieniają brzmienie, sprawiając, że słuchacz jest w stanie zapamiętać z „Noji?” coś więcej niż tragiczną formę rapera.

Magister Ninja „Kwadrat”
(2017; wydanie własne)
Przeoczona ubiegłoroczna płyta zespołu Magister Ninja. Grupa nie zaskakuje ani w kwestii muzycznej (wciąż prezentując mieszankę rockowego grania, rapowanych tekstów i śpiewnych refrenów, poruszając zresztą ten wątek w utworze „Ciężka miłość”), ani tekstowej, skupiając się na problemach, powiedzmy, lokalnych i dotykających wyłącznie ich samych (np. odbioru tworzonej przez nich muzyki i powrotu do rodzinnych rejonów), ale i uniwersalnych, z którymi uosobić mogą się również słuchacze. Problem tylko w tym, że nie zawsze podane zostaje to w formie godnej puszczenia dalej (chociażby „Sygnał”, „Cameron Diaz”). Najbardziej nierówny, a co za tym idzie najsłabszy materiał w dorobku łódzkiej ekipy, po którym zespół zrobił sobie (i słusznie!) trwającą aż do dzisiaj przerwę (w momencie, kiedy czytacie te słowa, w sieci powinien pojawić się nowy utwór Magistrów).

Krakowitz „Krakowitz”
(2018; wydanie własne)
Duet Krakowitz (Dominik Gawroński, Piotr Figiel) na wydanej na początku tego roku płycie postanowił powrócić do przeszłości dalszej, ale własnej, do korzeni i początków, kiedy życie było łatwiejsze, świat postrzegany był przez pryzmat zupełnie innych rzeczy i spraw niż dzisiaj – do dzieciństwa. Panowie nie robią tego jednak z radością (nie twierdzę, że uczucia tego nie ma w ich produkcjach, po prostu na pierwszy plan przebija się coś innego), ale melancholią, która zdecydowanie zdominowała kolejne numery zaprezentowane na płycie. Wspomnienia o analogowym świecie mieszają się tutaj z muzyką, która technicznie jest już oddalona o lata świetlne. Ambient oraz IDM przenikają się i mimo że nie wprowadzają niczego zaskakującego, są na tyle przemyślane (brzmieniowo i kompozycyjnie), że dają gwarancję wysokiej jakości, a tym samym zadowolenia u słuchaczy. Prawdziwa nostalgia, nie żaden Taco Hemingway. (MAK)

*** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.
Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Twitterze.