W zasadzie jest dobrze, ale nosem zawsze można pokręcić.

Unknown Mortal Orchestra „Sex & Food”
(2018; Jagjaguwar)
Ruban Nielson zaprezentował płytę, co do której trudno się przyczepić, ale jednocześnie niełatwo jest jej słuchać jako konceptu. Dwanaście utworów to przekrój wielu stylów i gatunków – od funku, przez indie rockowe granie, aż po psychodeliczne dźwięki, których źródeł szukać można w jazzie i awangardowym graniu lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych. Wszystko zespolone spojrzeniem z perspektywy XXI-wiecznego twórcy, szukającego także wspólnego mianownika z multikulturowym społeczeństwem, z jakiego się wywodzi. Wielość rodzajów muzyki pociąga za sobą mnogość instrumentarium, jakie wykorzystane zostało do nagrania kolejnych piosenek. Nakładające się na siebie warstwy i faktury dają wrażenie brzmieniowej gęstwiny, przez którą momentami trudno się przebić. Jest trochę jak w pewnym okresie twórczości Price’a, który w latach osiemdziesiątych nagrywał wręcz perfekcyjne melodie, by często psuć je jedną (niepotrzebną i niepasującą do niczego) partią gitary, basu lub syntezatora, ale będącą idealnie zespoloną z charakterem tego niepokornego geniusza. Podobnie jest z „Sex & Food”. To znaczy do geniusza sporo brakuje, ale przesyt niektórych dźwięków zdecydowanie jest odczuwalny.

Anderson East „Encore”
(2018; Low Country Sound/Elektra)
Ciekawa propozycja od pochodzącego z Alabamy wokalisty. „Encore” jest materiałem częściowo autorskim, częściowo napisanym przez lub na spółkę z innymi gwiazdami, takimi jak chociażby Ed Sheeran. Do tego kilka coverów, których odpowiednia selekcja pozwoliła na jak największe utożsamienie ich z gospodarzem. Efekt końcowy zadowala. Muzycznie album jest mieszanką soulu, rocka i country. Coś dla siebie znajdą tutaj zarówno fani dynamiczniejszych numerów, jak i balladowych wykonań. I do tańca, i do różańca, czyli właściwie od wszystkiego i… niczego jednocześnie. Podobnie jak w przypadku ocenianej wyżej płyty „Sex & Food”, różnorodność „Encore” z jednej strony zadowala, pokazując wachlarz umiejętności Andersona Easta, z drugiej nie pozwala na dłuższego obcowania z albumem jako zbiorem piosenek.

Rycerzyki „Kalarnali”
(2018; Thin Man)
Rycerzyki na swojej nowej płycie ciągle balansują na granicy prostoty i wyrafinowania oraz powagi i naiwności (niewinności?). Małgorzata Zielińska śpiewa trochę przerysowując, trochę na serio, a odbiorca ciągle ma wrażenie, jakby sam zaczynał szukać właściwej ścieżki do interpretacji tego zabiegu. Ale w tym cały urok, to właśnie ten chwyt powoduje, że kolejny raz słucham krakowskiej kapeli z zaciekawieniem. „Kalarnali” to także materiał nader przejrzysty. Utwory na nim zawarte nie zostały zamazane producenckimi trikami. Muzycy zdecydowali się postawić na prawdę, której przejawem są kompozycje dopieszczone do tego stopnia, że niewymagające wielu „zabiegów kosmetycznych”. Niezwykle piosenkowy materiał, którego słucha się z nieskrywaną przyjemnością. (MAK)
*** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.
Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Twitterze.