O płycie gościa, który wygląda jak gwiazdor filmów porno, a także dwóch innych albumach.

Edmony Krater „An ka sonjé”
(2018; Heavenly Sweetness)
Kiedy dwa lata temu do sprzedaży trafiła reedycja kultowej płyty „Tijan Pou Velo”, okazało się, że dla sporej grupy słuchaczy postać mieszkającego we Francji (ale urodzonego w latach pięćdziesiątych na Gwadelupie) Edmony’ego Kratera jest całkowicie nieznana. Ciepłe przyjęcie materiału, który pierwotnie ukazał się w 1988 roku, sprawiło, że wydawnictwo Heavenly Sweetness zdecydowało się pójść za ciosem i namówić artystę na nagranie kolejnej płyty. Efektem tych starań jest album „An ka sonjé” ukazujący się trzydzieści lat po premierze wcześniej wspomnianego krążka. Wokalista, trębacz i perkusjonalista Edmony Krater nie zawodzi. Zestaw dziewięciu utworów prezentuje przekrój brzmień usytuowanych na granicy jazzu, muzyki reggae i wpływów karaibskiej kultury, której wyrazem jest m.in. gwoka – silnie zrytmizowana gwadelupska muzyka ludowa oparta w głównej mierze na brzmieniu wydobywanym przy pomocy bębnów. Jeśli w rapie od pewnego czasu funkcjonuje powiedzenie „come back jak Jay-Z”, tak w jazzie i world music od tego roku powinien przyjąć się termin „powrotu jak Edmony Krater”.

Donny Benét „The Don”
(2018; Remote Control)
Donny Benét aparycją przypomina trochę gościa, który nadużywa zwrotu „Cześć, tu Sławomir”, urokiem osobistym nawiązując przy okazji do wyglądu gwiazdora filmów erotycznych Rona Jeremy’ego. I żeby było nam, panowie, jeszcze bardziej przykro, jego szanse na poderwanie najładniejszych i najbardziej nieosiągalnych kobiet są i tak milion razy większe niż nasze, a po premierze płyty „The Don” wzrastają jeszcze o jakieś sto-sto dwadzieścia razy. Australijczyk z gracją przerabia kicz lat osiemdziesiątych (kręcone włosy à la Lionel Richie jako symbol tamtych czasów, czujecie to, prawda?) i muzyki disco na oparty na syntezatorach zgrabny i pulsujący pop. Proste melodie, które powinny przecież razić nieporadnością i prostactwem, zagrane zostają tak, że jako słuchacz wierzysz w ich mistrzowski poziom. Przy tym wszystkim Benét omamia cię swoim wokalem – zwykłym, bez wielkich momentów, ale uwodzicielskim, emocjonalnym i delikatnym. Jesteś w stanie popaść w zapomnienie (się).

Moderator „Sinner’s Syndrome”
(2018; Melting Records)
W serwisie Bandcamp, na łamach którego można posłuchać płyty greckiego producenta, widnieje komentarz, w którym internauta wspomina, że „Sinner’s Syndrome” jest niczym dziecko „Twin Peaks” i rapera tworzącego pod pseudonimem KRS-One. Faktycznie, sporo w tym racji, szczególnie jeśli zaakcentujemy pierwszy fragment tej wypowiedzi. Kompozycje Moderatora mają w sobie bardzo dużo z filmowej dziedziny, będąc wręcz idealną propozycją zarówno dla dużego, jak i małego ekranu. Nie ma w tym oczywiście niczego odkrywczego. Producent od dość dawna serwuje słuchaczom utwory utrzymane w takim właśnie klimacie: nieco dark, opartym na soczystym basie i tłustej perkusji, z free-jazzowymi wstawkami instrumentów dętych oraz gitarami zaczerpniętymi z psychodelicznego rocka, folku, a także muzyki funk i soul (tutaj wydaje się, że czynnik ten został tym razem przesunięty do pierwszego rzędu), nie zapominając również o współczesnych trendach muzyki klubowej. Wszystko, rzec by można, zgodnie z oczekiwaniami fanów, którym sztuka w dzisiejszych czasach dorównać. Moderator podołał i chwała mu za to, nawet jeśli momentami „Sinner’s Syndrome” powiela patenty z wcześniejszych płyt, dzięki którym jako producent zdobył serca słuchaczy na całym świecie. (MAK)
*** *** *** ***

Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.
Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Twitterze.
Świetnie, że wspomniałeś o „Sinner’s Syndrome”. Moderator cały czas rozwija się i stworzył swój najlepszy projekt do tej pory. Album strasznie popularny na Bandcampie, to fakt.
PolubieniePolubione przez 1 osoba