W święta miałem więcej wolnego czasu, dlatego dzisiaj więcej płyt niż zwykle.

Appalooza „Appalooza”
(2018; wydanie własne)
Francuska kapela Appalooza nie ucieknie od porównań do Kyuss i Queens Of The Stone Age, jednak nic w tym dziwnego, skoro muzycy z kraju znad Sekwany sami powołują się na silne inspiracje zespołami Josha Homme’a. Na szczęście cała twórczość autorów płyty „Appalooza” nie jest epigońska. Dziesięć utworów zawartych na krążku, który swoją premierę miał w styczniu tego roku, to solidna dawka gitarowego grania, z mocną perkusją i rytmicznym basem. Jest głośno, ostro, ale także melodyjnie, co zapewnia nie tylko dobre prowadzenie gitary, ale i odpowiednie panowanie nad wokalem. Propozycja dla tych, którzy lubią trochę dobrego hałasu.

Friday Night Fires „EP”
(2018; wydanie własne)
Rockowa grupa z Vancouver na swojej pierwszej epce (zatytułowanej po prostu epką) serwuje cztery utwory oscylujące wokół stylistyk indie rocka, rock and rolla i alt rocka. Ujmując rzecz mniej skomplikowanie, bez szufladkowania i przypinania metek z nazwami gatunków, Friday Night Fires opierają swoją muzykę przede wszystkim na brzmieniu gitar, które są instrumentem przewodnim w melodyjnych piosenkach. Męski wokal jakich wiele, proponowane dźwięki również bez odkrywania nowych rejonów. Wszystko zagrane ładnie i zgrabnie, ale bądźmy szczerzy: takich kapel – szczególnie za oceanem – mamy na pęczki, a i w Polsce znajdzie się ich kilka, niektóre nawet i lepsze.

Deva Mahal „Run Deep”
(2018; Motema Music)
Genów nie oszukasz. Córka legendy bluesa Taja Mahala końcem marca zaprezentowała debiutancki album studyjny „Run Deep”, który z miejsca wskakuje do czołówki tegorocznych zagranicznych płyt. Deva daje poznać się jako wytrawna wokalistka szanująca korzenie muzyki soul i r&b. W jej piosenkach słychać emocje, z jakimi ostatnio spotkałem się w utworach Amy Winehouse i Lauryn Hill. Tematycznie kawałki nie odbiegają od przyjętego standardu (czytaj: kolejne piosenki o miłości i rozstaniu), ale ich wykonanie zwyczajnie nie pozwala na marudzenie. Pojawiające się jedna po drugiej ballady „Dream” i „Shards” wbijaj w fotel swoją nostalgicznością i przejmującym wokalem. Singlowy „Snakes” to już rhythm and blues na najwyższym poziomie – gatunek, w którym Deva Mahal czuje się zdecydowanie najlepiej, czego dowodem jej interpretacja utworu „Take A Giant Step” (w oryginale nagranego przez The Monkees, a coverowanego m.in. przez ojca wokalistki). Efekt końcowy albumu „Run Deep” psuje tylko „Wicked” – najbardziej popowy numer spośród wszystkich zawartych na płycie, odwołujący się do muzyki lat osiemdziesiątych, z echami stylistyki disco i rockowymi organami wplecionymi w całość. Jest on jak rysa na wyświetlaczu smartfona – niby nie przeszkadza w użytkowaniu, ale obniża wartość wizualną produktu.


The Shacks „Haze”
(2018; Big Crown Records)
Największym minusem płyty „Haze” jest jej długość. Ktoś z wydawnictwa Big Crown Records ewidentnie nie trzymał ręki na pulsie i wypuścił finalnie płytę nierówną, a przez to szalenie osłabił pozycję grupy The Skacks, która jako debiutująca powinna od razu zapewnić sobie mocne wejście na nowojorską scenę. Niestety, album jest najwyżej solidny. „Birds” ujmuje wstawkami country, „Texas” fascynuje mroczniejszym klimatem, a następujący po nim utwór „Cryin’” zawiera w sobie echa ballad z repertuaru Roya Orbisona. Po pozytywnej stronie wpisać można jeszcze radosny „So Good” i funkowy „My Name Is…”, jednak reszta piosenek wyraźnie odstaje poziomem. Wydaje się wręcz, jakby pozostałe kompozycje powielały pomysły lub nagrane zostały na siłę, byleby zapełnić miejsce na krążku. Przykładem „Blue & Grey”, który niczym „Birds” wykorzystuje motyw muzyki kowbojskiej, lub zamykający krążek „Let Your Love” będący swego rodzaju kolejnym balladowym i Orbisono-podobnym kawałkiem na „Haze”. Trochę solidniejsza selekcja przy wyborze tytułów na płytę oraz – być może – większa samokrytyka sprawiłyby, że debiutancki materiał grupy The Skacks byłby wydarzeniem na miarę płyty, o której mówiłoby się w grudniu przy okazji podsumowań. A tak pozostaje jedynie czekać na kolejny materiał i liczyć, że ci utalentowani młodzi ludzie wyciągną właściwe wnioski i jeszcze nas zaskoczą.

Matt Carmichael Quartet „EP”
(2018; wydanie własne)
Dziewiętnastolatek ze Szkocji prezentuje płytę swojego imiennego kwartetu udowadniając, że w muzyce wiek nie gra większej roli, jeśli artysta posiada talent i pasję. Pięcioutworowy materiał to ponad trzydzieści minut współczesnego jazzowego brzmienia opartego na saksofonie tenorowym lidera, harmonizujących dźwiękach fortepianu oraz sekcji rytmicznej. Ktoś może powiedzieć, że płyta ta swoją zawartością wiele nie różni się od innych jazzowych krążków. Faktycznie, wszak solowe partie Carmichaela pojawiają się już w utworze otwierającym zatytułowanym „On Law Hill”, perkusja swoje przysłowiowe pięć minut ma pod koniec „Relentless Bark”, a sentymentalne „We Will Return” oparte zostało w głównej mierze na grze fortepianu i płaczącym na jego tle saksofonie. Pomimo wykorzystania zgranych chwytów, jest w nagraniach tych duch młodości, pewna świeżość i czysta radość z samego obcowania z dźwiękiem, która przekonuje mnie jako słuchacza.

Gizelle Smith „Ruthless Day”
(2018; Jalapeno Records)
Urodzona w Manchesterze wokalistka o jakże swojsko brzmiącym (dla Polaków) nazwisku Gizelle Françoise Jeanine Golebiewski jest na moim muzycznym radarze od 2009 roku, kiedy to ukazał się jej materiał nagrany wspólnie z zespołem The Mighty Mocambos. Album „This Is Gizelle Smith & The Might Mocambos” uznawany jest za fonograficzny debiut Angielki, jednak faktycznym solowym krążkiem artystki okazuje się wydany końcem marca „Ruthless Day”. Podobnie jak płyta sprzed dziewięciu lat, nowy tytuł to przepełniony funkowym brzmieniem zestaw jedenastu utworów emanujących energią i vibe’em (sekcja rytmiczna pracuje tutaj na naprawdę wysokim poziomie), nęcących jazzową przestrzenią progresywnego grania i lekkością soulowych emocji (numer tytułowy pozostawiający po sobie trwały ślad w pamięci słuchacza). Klasyczny soul, nowoczesny funk, ciekawe czerpanie z tradycji lat siedemdziesiątych i ówczesnej muzyki r&b. Tylko słuchać! (MAK)
*** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.
Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Twitterze.