Klip do tego utworu w 2000 roku wyróżniono nagrodą MTV Europe Music Award.

Kadr z teledysku do „Natural Blues” (foto: youtube.com)
Na początku marca do sprzedaży trafi piętnasty studyjny album Richarda Halla – urodzonego w Nowym Jorku producenta, didżeja i aktywisty społecznego, który wśród słuchaczy i fanów muzyki elektronicznej znany jest po prostu jako Moby. Zanim przyjdzie czas na premierę nowego krążka, warto przypomnieć sobie chociażby urywek bogatej dyskografii tego artysty. Dobrym wyborem na początek powinna być płyta „Play”, która do sklepów trafiła w maju 1999 roku.
Piąty studyjny materiał Moby’ego był wielkim hitem komercyjnym i muzycznym. „Play” sprzedało się w ponad trzech milionach egzemplarzy w Europie (z czego prawie dwa nabyli słuchacze na terenie Wielkiej Brytanii), niemalże taki sam wynik osiągając w USA. Tym razem jednak chciałem napisać nie o cyferkach.
Utwór „Natural Blues” praktycznie od początku stał się jednym z moich ulubionych tytułów, jakie pojawiły się na albumie „Play”. Znałem go dość dobrze, miał stałe miejsce w odtwarzaczu mp3, który wówczas nosiłem zawsze przy sobie. Kawałek oparty na samplowanym wokalu Very Hall z „Trouble So Hard” z lat trzydziestych zdobył zresztą nie tylko moje serce, ale także tysięcy (milionów?) słuchaczy na całym świecie. Świadczą o tym wyniki na listach przebojów po obu stronach oceanu (m.in. jedenaste miejsca w Anglii i Stanach Zjednoczonych, piąte w Belgii i dziewiąte we Francji).
Pamiętam, jak któregoś dnia w 2000 roku oglądałem MTV lub Vivę. Na ekranie migają teledyski (tak, wtedy jeszcze na kanałach muzycznych emitowali wideoklipy, a nie głupawe programy), trochę przestaję zwracać na nie uwagę, aż nagle słyszę znany mi wokal Very Hall śpiewający wers „Oh Lordy, trouble so hard”. Rozpoznaję, że to utwór Moby’ego, patrzę na ekran. Z każdą kolejną sekundą nie mogę uwierzyć w to, że tak świetny teledysk powstał właśnie z myślą o tym kawałku. Szpital, starsi ludzie, wózki inwalidzkie, kroplówki, całość mocno emanuje agonią i dogorywaniem. I ta ciągle powtarzana fraza, zawierająca wspomniany wyżej wers. Z jednej strony całość odtrącała chłodem, z drugiej – ciekawiła coraz bardziej. Zawsze wydawało mi się, że te wszystkie sceny z filmów ukazujące ludzi (głównie dzieci) siedzących niemalże z nosem przyklejonym do szklanego ekranu, są mocno przesadzone. Nie stwierdzę dzisiaj tego na sto procent, ale być może pochłonięty kolejnymi scenami klipu do „Natural Blues”, też skończyłem z twarzą oddaloną od odbiornika tv o kilkanaście centymetrów. Zostałem zauroczony.
Przełom XX i XXI wieku to nie był czas, kiedy w każdej chwili można było wejść na portal YouTube i odnaleźć interesujące nas nagranie (otwarto go dopiero w 2005 roku). Szczerze, nawet nie wiem, czy osiemnaście lat temu dałbym radę obejrzeć to wideo w Internecie, ponieważ nie byłem „podpięty” do sieci. Teledysku do „Natural Blues” na telewizyjnym kanale muzycznym drugi raz nie udało mi się „złapać”, chociaż próbowałem przez kilka kolejnych dni. Obejrzałem go dopiero po latach, na początku studiów. Zrobił na mnie równie duże wrażenie, jak za pierwszym razem, chociaż muszę przyznać, że przez ten czas w mojej głowie nakręciłem alternatywą wersję klipu, która trochę różniła się od tej właściwej. Pamięć bywa zawodna i lubi uzupełniać wybrane sytuacje – szczególnie te, które miały na nas mocny wpływ – w pewne nie zawsze zgodne z prawą elementy.
Dlaczego wspominam o utworze z płyty, która ukazała się w 1999 roku? Wszystko z powodu aktorki Chtistiny Ricci, która wystąpiła w teledysku zrealizowanym do „Natural Blues”. Amerykanka znana chociażby z filmów o rodzinie Adamsów dzisiaj, tj. 12 lutego, obchodzi trzydziestą ósmą rocznicę urodzin. (MAK)
*** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.
Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Twitterze.