Krótka piłka #406: „Nameless”, „Verde”, „Flashback”, „Soulhouse EP”, „Tango”, „Another North”

W ubiegłym tygodniu dałem ciała, w tym proponuję rekompensatę i dwa razy więcej płyt niż zwykle.

Dominique Fils-Aimé „Nameless”
(2018; Ensoul Records)
Pochodząca z francuskojęzycznej części Kanady wokalistka Dominique Fils-Aimé na swojej tegorocznej płycie „Nameless” sięga po soul, którego korzeni szukać należy w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku i twórczości takich gwiazd, jak chociażby Billie Holiday i Nina Simone. Pisząc te słowa nie chodzi mi tylko o to, że artystka zdecydowała się na wykonanie dwóch klasyków, jakimi bez wątpienia są „Strange Fruit” i „Feeling Good” (utwory kolejno otwierają i zamykają album), ale także o przyznanie, że nagranie „Nameless” było inspirowane wymownym wierszem „Still I Rise”, jaki napisała Maya Angelou – zmarła kilka lat temu amerykańska poetka, która uznawana jest za jedną z tamtejszych ikon walki o prawa czarnoskórej części społeczeństwa. Biorąc pod uwagę tematykę wiersza (pro-afroamerykańską, antyrasistowską, stawiającą na duchową stronę tej grupy oraz ich wytrwałość w dążeniu do przełamania niechęci i tematów tabu), nie trudno dociec, co może być wątkiem przewodnim albumu „Nameless”. Tak, płyta jest kolejnym zaangażowanym społecznie tytułem, którego siłę stanowi przede wszystkim słowo i to, w jakiej formie zostało podane. Muzycznie materiał ten jest wręcz minimalistyczny. Przeważa spokój, subtelność, a nacisk położony został przede wszystkim na teksty. Perkusja, gitara basowa lub instrumenty klawiszowe są obecne, jednak nie przeszkadzają, nie zagłuszają, nie „pchają” się do pierwszego rzędu. Silny – i wcale nie jeśli chodzi o ton – jest tutaj przede wszystkim głos: harmonijny, lekko rozmarzony, ale jednocześnie pewny siebie i wiedzący, co chce przekazać.

Yuko Yokoi „Verde”
(2018; Spinnup)
Mieszkająca w Londynie Japonka, która śpiewa brazylijski jazz. Przyprawia o (geograficzny) zawrót głowy? Niekoniecznie, muzyka nie uznaje przecież granic, co więcej – ta, która je przekracza, okazje się zwykle najlepsza. Debiutancki album Yuko Yokoi nie jest może mistrzostwem świata i odkryciem Ameryki (w tym wypadku Południowej), ale bez wątpienia okazje się materiałem godnym polecenia. Dziesięć utworów osadzonych w kimacie bossa novy i wokalnego jazzu (jak na azjatyckiego wykonawcę przystało, Yokoi technicznie pokazuje się z bardzo dobrej strony) odsyła do najlepszych wzorców tego gatunku. Kolejne kompozycje bogate są w partie bardzo rozkosznego kontrabasu (chyba pierwszy raz w życiu użyłam takiego określenia do opisania gry na tym instrumencie), fortepianu, ciepłej gitary i otulającego słuchacza wokalu. Intymność, która obok pozytywnych emocji była zawsze moim pierwszym skojarzeniem z bossa novą, jest na „Verde” wspólnym mianownikiem wszystkich zaprezentowanych utworów. Delikatna, momentami wyciszająca płyta.

Rosalie. „Flashback”
(2018; Alkopoligamia)
Kiedy końcem 2016 roku recenzując „Enuff EP” napisałem, że to „zgrabny materiał, który będzie wstępem do czegoś dłuższego i jeszcze bardziej godnego uwagi”, miałem nadzieję, że Rosalie. podąży właśnie taką muzyczną drogą. „Flashback”, czyli pierwszy długogrający materiał w dorobku wokalistki, spełnia moje wszystkie oczekiwania. Polskojęzyczne piosenki pokazują, że tego typu muzykę można nagrywać także w naszym szeleszczącym języku, a dźwięczne głoski wcale nie kłócą się z groove’em i ciepłą elektroniką, jaka dominuje w warstwie muzycznej płyty. Nie boję się tego napisać: od czasu Sistars i płyty „A.E.I.O.U.”, „Flashback” to najlepsze, co przytrafiło się polskiej scenie w temacie kobiecego r&b.

Skalsky „Soulhouse EP”
(2018; wydanie własne)
Sklaksy niemal przez cały ubiegły rok zapowiadał płytę „Soulhouse”. Ostatecznie pod tym tytułem ukazała się epka, którą bardziej traktować można jako… singiel. Na materiał złożyły się bowiem dwie wersje house’owego utworu „Forbidden Colours” z gościnnym udziałem wokalistki Margii (oryginalna oraz w remiksie Operatora S), „Fressssh!” (mocny, taneczny numer oparty na perkusji charakterystycznej dla klasycznego hip-hopu) oraz otwierający wszystko „Skalsky”, będący tak naprawdę teaserem płyty, która pierwotnie miała ukazać się pod tytułem, jaki nadano epce. Wynika z niego jedno: „All Night” i „Jungle” raczej nie przepadną, po prostu ukażą się trochę później i na krążku sygnowanym inną nazwą, a mająca swoją premierę w styczniu epka jest dobrym przetarciem przed longplayem.

Rasmentalism „Tango”
(2018; Asfalt Records)
Gdyby dotychczasową dyskografię duetu Rasmentalism przedstawić w formie wykresu, otrzymalibyśmy idealną sinusoidę. Dobre tytuły przeplatane były mniej interesującymi (by nie powiedzieć wprost: słabymi i przeciętnymi) krążkami. „Tango” wchodzi jednak za pierwszym razem i niemalże bez zarzutów. Ment, który od początku był producentem trochę niedocenianym przez mainstream (a może to czołowi polscy raperzy nie potrafili dopasować się do jego bitów?), kolejny raz nie bał się uderzyć w eksperymentalne, jak na polskie warunki, tony. Produkcja „Tanga” jest przebojowa, melodyjna (ortodoksi zakrzykną pewnie niczym Pih, że to nie jest hip-hop) i nie kończy się na stopie (że posłużę się banalnym przykładem: sprawdź bit do „Nieba”, poczujesz się jak w niebie). Na tle takich brzmień doskonale odnajduje się Ras. Tekstowo – dobry jak nigdy wcześniej, opierający kolejne szesnastki na ciekawych skojarzeniach i grze słów. Lekkość podkładów prawdopodobnie sprawi, że wersy Rasa, które wcale nie posiadają „zerowego przekazu”, będą odbierane jako luźna nawijak o wszystkim i niczym konkretnym, ale być może w tym właśnie jest metoda? Ta płyta ma w zasadzie dwa minusy: gościnne występy (z wyjątkiem Rosalie., wszyscy zaproszeni artyści nie osiągają poziomu prezentowanego przez Rasa; przykładowo: Taco Hemingway kolejny raz przypomina „Cześć, jestem Fifi” – serio, ile można?) oraz zbyt letni klimat, jak na porę roku, w której się ukazała. Z tym drugim jednak można sobie dość łatwo poradzić – do ciepłych dni wszak bliżej niż dalej.

Aki Rissanen „Another North”
(2017; Edition Records)
Płyta „Another North” wydana została co prawda w listopadzie ubiegłego roku, jednak jej muzyczny poziom przekonał mnie do tego, aby wspomnieć o niej w ramach tego wpisu. Aki Rissanen to fiński pianista, który odebrał klasyczne muzyczne wykształcenie, jednak nie przeszkodziło mu to w odkryciu jazzu i uroków brzmienia improwizowanego. Jest trochę, że pozwolę sobie na przywołanie przykładu z polskiego podwórka, jak Piotr Orzechowski – klasycznie delikatny i wytrenowany, ale jednocześnie bawiący się fakturami i dźwiękiem, co czasami przyprawia o siwe włosy muzycznych purystów (nic więc dziwnego, że na współpracę z młodym Skandynawem zdecydował się m.in. sam Dave Liebman – guru jazzowej awangardy i jeden z filarów nowojorskiej sceny improwizowanej). Na „Another North” Fin prezentuje zestaw siedmiu kompozycji, wśród których oprócz autorskich numerów znalazły się także utwory Jarmo Savolainena (zmarłego kilka lat temu fińskiego guru pianistyki; „John’s Sons”) i Györgya Ligetiego – pochodzącego z Węgier czołowego twórcy XX-wiecznej muzyki („Etude 5 – Arc en Clel Reimagined”). Bez względu na to, czy kolejne tytuły wyszły spod ręki Rissanena, czy też nie, wszystkie łączy: muzyczna intensywność doznań wydobywanych dzięki grze na fortepianie (objawiająca się szczególnie w „Before The Aftermath” i „Blind Desert”), pulsacja („New Life And Other Beginnings” – prawdziwy sztos!) oraz improwizacyjny, ciepły vibe – jakże inny od tego, co do tej pory zwykle mogliśmy kojarzyć z chłodną Skandynawią. (MAK)

*** *** *** ***

Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.
Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Twitterze.

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.