Dochód z biletów zasilił konto jednego z lokalnych stowarzyszeń.

Katarzyna Nosowska na scenie Teatru im. Ludwika Solskiego w Tarnowie
Moją uczennicę z klasy piątej, która była obecna na poniedziałkowym koncercie Katarzyny Nosowskiej, zapytałem dzisiaj w szkole, jak podobał się jej występ. Odpowiedziała, że było „fajnie”. Świadczy to chyba o mnie źle, bo co ze mnie za nauczyciel polonista, który nie oduczył dzieci używania takiego nijakiego słowa, jak fajnie (na swoje usprawiedliwienie mogę dodać, że pracuję z tą grupą dopiero od października)? Jest tyle innych określeń pasujących do tego, co wydarzyło się dzień wcześniej w tarnowskim teatrze. Mogło być przecież sympatycznie, miło, ciekawie, wybitnie, klawo, interesująco, (bardzo) dobrze. Było jednak fajnie. Nic więcej, nic mniej, tylko fajnie. I tak sobie teraz myślę: owszem, ja na lekcjach języka polskiego mogę czepiać się uczniów (bez względu na to, w której są klasie), że do opisania emocji i stanów używają zwykle tego niemalże bezpłciowego „fajnie”, jednak z drugiej strony, kiedy wrócę pamięcią do tego, co działo się dwadzieścia cztery godziny temu, stwierdzam, że przecież całą recenzję koncertu mógłbym zamknąć w tych dwóch słowa: „było fajnie” i nikt nie zarzuciłby mi mijania się z prawdą, a cały tekst i jego przekaz byłyby tak dobitne, jak chyba jeszcze nigdy w historii mojego pisania o muzyce. Znacie mnie jednak już na tyle i doskonale wiecie, że nie ograniczę się do tak krótkiej relacji.
Poniedziałkowa wizyta Katarzyny Nosowskiej miała nie tylko podtekst artystyczny. Nadrzędną kwestią w tym wypadku był dobry gest i otwarcie serca na osoby niepełnosprawne. Wydarzenie zorganizowane przez Stowarzyszenie „Bądźmy Razem” na Rzecz Integracji Społecznej Osób Niepełnosprawnych w Tarnowie oraz Mocną Ekipę z Tarnowa miało na celu zbiórkę funduszy na wakacyjny wyjazd wychowanków mieszczącego się w Tarnowie Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego im. Eugenii Gierat. Zbiórce towarzyszył wspomniany koncert, z którego całkowity dochód przeznaczony został na letni wojaż, oraz licytacja cennych przedmiotów i upominków przekazanych przez gwiazdy polskiego kina i sportu (m.in. koszula meczowa piłkarza Wisły Kraków Arkadiusza Głowackiego oraz niepublikowane dotąd zdjęcie z podobizną Eryka Lubosa z autografem aktora). Ile pieniędzy zebrano? Szczerze – straciłem rachubę przy trzeciej licytacji, kiedy cena przekroczyła grubo ponad tysiąca złotych, co oznaczać może tylko jedno: bałtyckie plaże, często pierwszy raz w życiu, zobaczy wiele osób, którym los nie szczędził do tej pory przykrości.
Dla nikogo, kto chociaż pobieżnie śledzi wydarzenia na krajowej scenie muzycznej, nie będzie zaskoczeniem, że zespół Hey końcem ubiegłego roku zawiesił swoją działalność. W związku z tym pozwoliłem sobie nawet na użycie określenia, że od tego czasu w periodyzacji polskiej muzyki rozrywkowej pojawił się nowy okres: „po Heyu”. I nie ma w tym żadnej przesady. Ćwierć wieku na scenie, kilkanaście hitów, fani niemal w każdym wieku. Taki wpływ na społeczeństwo wywierali do tej pory tylko nieliczni. Wydawać by się mogło, że z chwilą wybrzmienia ostatniej piosenki zagranej w ramach trasy Fayrant Tour, na długie lata straciliśmy okazję obcowania z utworami Heya wykonywanymi przez muzyków tworzących ten zespół. A jednak dla Tarnowa postanowiono zrobić wyjątek.
Co prawda w popularnym Solskim nie wystąpił Hey-właściwy (Nosowskiej towarzyszyli gitarzyści Marcin Żabiełowicz i Paweł Krawczyk), ale setlista około godzinnego koncertu zawierała numery pochodzące z płyt szczecińskiej grupy. Zabrzmiały m.in. znajdujący się na ostatnim krążku utwór „Gdzie jesteś, gdzie jestem”, piosenki starsze, jak chociażby „Zazdrość”, niemalże kultowe „Teksański” i „Moja i twoja nadzieja” (dobrze pamiętam powódź z 1997 roku; kolejny raz miałem ściśnięte gardło) oraz te stanowiące o sile repertuaru formacji po brzmieniowej zmianie, jak chociażby „Do rycerzy, do szlachty, do mieszczan”.
Naprawdę przyznać trzeba, że był to koncert niezwykły. Fakt ten wynikał nie tylko ze szczytnego celu, jakiemu towarzyszył, czy też „emerytury” grupy Hey, która pomimo tego pojawiła się w Tarnowie w okrojonym składzie, ale przede wszystkim z formy, w jakie zaprezentowane zostały nagrania. Dwie gitary i wokal. Brak perkusji, basu, klawiszy i całej tej scenicznej oprawy tworzonej przez światła i inne efekty. Minimalizm i większa możliwość spojrzenia Katarzynie Nosowskiej prosto w oczy (szczególnie, że sala teatru imienia Ludwika Solskiego nie należy przecież do dużych), czyli szansa obcowania nie tylko z postacią stojącą gdzieś kilkanaście metrów od nas, oddzieloną barierkami, „pasem” bezpieczeństwa (lub „fosą” dla fotoreporterów – zwał, jak zwał). Stosunkowo kameralna aura poniedziałkowego wydarzenia z równie dużą siłą przełożyła się na muzyczne wrażenia, pokazując, że Nosowska i jej koledzy po zawieszeniu działalności grupy mają jednak alternatywę, którą być może będą chcieli wykorzystać. I oby z tego skorzystali, ponieważ każdemu fanowi Heya życzę możliwości obcowania z grupą i jej piosenkami w takiej właśnie formie.
Koncert gwiazdy wieczory poprzedziły występy dwóch tarnowskich zespołów: Mercurius i Totentanz. Ci pierwszy na scenie tarnowskiego teatru zaprezentowali się z nowym wokalistą. Tak, tak – kolejnym. Grupa młodych, zdolnych i dobrze zapowiadających się muzyków (pisałem tak o nich już kilka lat temu, może warto wreszcie przekuć te słowa w coś namacalnego?) nie ma szczęścia do obsadzania tej pozycji. Częste zmiany osób odpowiedzialnych za wokal sprawiają, że formacja nie może zrealizować celu, jaki stawia sobie każda kapela będąca na ich etapie – nagranie debiutanckiej płyty. Kiedy materiał jest już wreszcie gotowy, do składu przyjęty zostaje nowy członek i całą zabawę w studio trzeba zaczynać od początku, co wiąże się przecież ze stratą czasu, pieniędzy, ale i pewnie zapału (w końcu jesteśmy tylko ludźmi i sytuacje kryzysowe mogą dopaść każdego z nas). Podczas poniedziałkowego występu dało odczuć się, że nowy wokalista ma za sobą dopiero kilka prób z zespołem. Momentami na wierzch wychodziły małe niedociągnięcia i brak pewności wynikający zapewne z niewielkiej liczby spędzonych wspólnie godzin, ale też – być może – nie do końca czucia muzycznego materiału zaproponowanego przez kolegów z grupy. Tutaj potrzeba po prostu czasu. Brzmieniowo nowe utwory w repertuarze zespołu wydają się bardziej przestrzenne w stosunku do tego, co pamiętam z koncertu, na jakim miałem okazję być kilka lat temu. Mercurius dojrzał. Kawałki nie są już proste jak kiedyś. Ich schemat został może podobny (instrumentalny wstęp, część wokalna, część przeznaczona na solówki, instrumentalne outro), ale wykonanie uległo znacznej poprawie. Muzycy stali się przede wszystkim mądrzejsi (podoba mi się praca sekcji rytmicznej, która na pewnym etapie działalności zespołu kulała), wiedzą, jakich błędów unikać, a co może „chwycić”. Nie wiem tylko, czy teatr był odpowiednim miejscem dla tego typu mocnego grania. Być może w innej przestrzeni znaleźliby się chętni do zmniejszenia dystansu dzielącego scenę do publiczności.
Z kolei zespół Totentanz, który wystąpił bezpośrednio przed Nosowską, to już sprawdzona marka. Kilka dobrze przyjętych płyt, nagrody, wyróżnienia, ogólnopolskie trasy koncertowe i tzw. fanbase wykraczający geograficznie poza Tarnów i okolice. Grupa tym razem zaprezentowała się w odsłonie akustycznej. Pierwszy raz miałem okazję usłyszeć autorów płyty „Nieból” w takiej formie i szczerze przyznam, że zrobiło to na mnie spore wrażenie. Chociaż wybrana wersja koncertu nie zakładała dużej mocy, zagranym utworom nie brakowało elektryzującej energii i pazura. Głos Rafała Huszno, lidera i wokalisty zespołu, brzmiał w takich warunkach zaskakująco dobrze. Być może zostanie odebrane to jako frazes, ale tym razem to właśnie on był na pierwszym miejscu – w przeciwieństwie do typowych koncertów Totentanz, w trakcie których natężenie dźwięku instrumentów momentami zabierało mu miejsce. Kto wie, jeśli muzycy dobrze czują się w takiej odsłonie, być może jest to pewien pomysł na kolejną płytę. Oczywiście nie nalegam, niczego nie sugeruję, tak tylko „rzucam w przestrzeń”.
Wydaje mi się, że to wyjątkowe wydarzenie, które przyniosło nie tylko korzyści kulturalno-muzyczne, ale także finansowe dla stowarzyszenia sprawującego pieczę nad osobami niepełnosprawnymi, idealnie podsumowały słowa jednej z piosenek, jakie zabrzmiały tego wieczoru w teatrze. „Jesteś cenny tak, jak ja / Jesteś piękna tak, jak ja / Jestem dzielna tak, jak wy” zaśpiewała Katarzyna Nosowska, świadomie czy też nie podkreślając, że osoby z dysfunkcjami fizycznymi lub umysłowymi nie są wcale gorsze od tych teoretycznie zdrowych, a piękno i pozywane wartości dostrzec można przecież w każdym z nas. (MAK)
*** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.
Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Twitterze.