Najlepsze zagraniczne płyty 2017 roku, pozycje od 20. do 11.
20. Kaidi Tatham „Hard Times EP”
(First Word Records)
Wydając w lutym epkę „Changing Times”, a w grudniu kolejny krótki materiał zatytułowany „Hard Times EP”, brytyjski muzyk Kaidi Tatham objął 2017 rok swego rodzaju klamrą. Nowy tytuł w katalogu First Word Records to klasyczna fuzja jazzu i muzyki funk, w porównaniu do wcześniejszej płyty producenta mniej korzystająca ze współczesnej elektroniki, w zamian sięgająca po nieco starsze modele syntezatorów. Dzięki takiemu zabiegowi brzmienie „Hard Times EP” zostało znacznie ocieplone i rozjaśnione w stosunku do tego, co mogliśmy usłyszeć na „Changing Times EP”. Dominacja klawiszy zdaje się być wyraźna, ale trudno nie zauważyć elementów perkusyjnego boogie w utworze „Super Lion” czy wpływów progresywnego jazz-rocka pobrzmiewających w „We All Breathe The Same Air”.
|
19. Calvin Harris „Funk Wav Bounces Vol. 1”
(Columbia Records)
Na „Funk Wav Bounces Vol. 1” znajdziemy wszystko to, co zwykła posiadać muzyka na wakacje: przebojowość, lekkość, bujający rytm. G-funkowe „Holiday”, nawiązujący do stylistyki reggae „Skrt On Me”, „Slide” będący perfekcyjnym przykładem na to, jak robić muzykę nu-disco oraz „Heartstroke”, gdzie funkowy klimat otrzymujemy dzięki odpowiednio wpasowanemu klawiszowi – to wszystko nadawało tonu podczas wakacyjnych imprez. Dla fanów spokojniejszych melodii producent przygotował natomiast utwory „Prayers Up” i „Rollin”, a miłośnicy brzmienia wzorowanego na muzyce disco z lat osiemdziesiątych z aprobatą przyjęli zapewne „Cash Out”. Na dokładkę plejada gwiazd pokroju Snoop Dogga, Johna Legenda, Pharrella Williamsa, Franka Oceana i Nicki Minaj.
|
18. LCD Soundsystem „American Dream”
(DFA Records)
Dziękujmy, że James Murphy nie cuduje i nowa płyta LCD Soundsystem jest tym, co znamy i lubimy. Być może to niewłaściwe podejście, ale w tym wypadku jedyne słuszne. Zamiast eksperymentowania z brzmieniem i prób odkrywania nowych muzycznych płaszczyzn, amerykański zespół nagrał po prostu materiał w stylu, jaki wychodzi im najlepiej. Disco-punk, synth pop i post new-wave (jest w ogóle coś takiego?) nie są tutaj echem, ale wyznaczają kierunek, w jakim należy podążać. Momentami jest groźnie i mrocznie, momentami gorzko i niespecjalnie wesoło. „American Dream” to soundtrack amerykańskiego społeczeństwa, które od lat nie było tak podzielone, a bez dorabiania ideologii i politycznego tła – płyta, która nie nadaje się do rozweselenia, ale wyprodukowana została tak, że z miejsca staje się najważniejszym ogniwem w dyskografii LCD Soundystem.
|
17. Sampha „Process”
(Young Turks)
Mam do Brytyjczyka żal o to, że materiałem tym nie postawił kropki nad i. Oczywiście to dopiero debiutancki longplay, ale po współpracy z gwiazdami z tak zwanej pierwszej ligi i ciekawych epkach (szczególnie tej z 2013 roku) liczyłem na prawdziwą petardę. Tymczasem „Process” zbiera trochę zgranych patentów z przeszłości (np. przywołujący muzyczny kolaż z SBTRKT-em „Take Me Inside”), konfrontuje je z nowymi pomysłami i przedstawia jako premierowe utwory. Przeszkadza mi również to, że im bliżej do końca – album zwalnia. Początek – „Plastic 100°C” i „Blood On Me” – petardy. Im dalej tym smutniej, wolniej, bardziej lirycznie. Ta część płyty skupia się tak naprawdę wokół fenomenalnego „(No One Knows Me) Like The Piano” – niezwykle rozczulającej piosence, w której Sampha wraca wspomnieniami do dzieciństwa. Szczerością uderza z kolei „Kora Sings” – numer o orientalnym muzycznym posmaku, w którym wokalista wyrzuca z siebie emocje związane ze śmiercią matki. Słuchając tej płyty nie mam jednak wrażenia pełnego zadowolenia. Odczuwam brak niewypowiedzianego, brakującego elementu, który sprawiłby, że album „Process” stałby się dziełem kompletnym.
|
16. Dwight Trible „Inspirations”
(Gondwana Records)
Wokalista Dwight Trible nagrał płytę z angielskim trębaczem Matthew Halsallem, co wcale nie oznacza, że album „Inspirations” powstał jako materiał klasycznego duetu. Czołowy muzyk związany z Gondwana Records uczestniczył w nagraniach jako muzyk, ale jego wkład w całość jest na tyle duża, że pierwsze zdanie tej mini recenzji nie powinno być odczytywane jako nadużycie. Ktoś powie, że to tylko płyta z coverami. Ja wolę użyć określenia „dobra płyta z coverami”. Te osiem utworów, jakie w przeszłości wykonywali chociażby Donny Hathaway, Nina Simone i Jackie DeShannon, śpiewane przez reprezentującego Kalifornię artystę, to czysta magia. Klasyczny jazzowy męski wokal z domieszką soulowych elementów będący w stanie dotknąć nawet najgłębszych zakamarków twojej duszy. „Inspirations” to nie tylko hołd oddany wykonawcom, których utwory wzięto na warsztat. Album ten to przede wszystkim porcja solidnej dawki świetnego brzmienia połączonego z emocjonalnym wykonaniem. Te melodie, chociaż rozpoznajemy w nich pierwowzory, noszą odautorskie znamiona nadane przez Trible’a i towarzyszący mu zespół. Melodie momentami są arytmiczne, wychodzą poza wcześniej obraną ścieżkę, jednocześnie cały czas nie sprawiają kłopotu słuchaczowi. Powiecie, że się czepiam, ale odnoszę wrażenie, że pierwsze pięć kompozycji wydaje się być mocniejszymi punktami albumu. Być może Coltrane’owskie „Dear Lord” jest nadto przekombinowane, a na „Black Is The Colour Of My True Love’s Hair” cień kładzie wykonanie Niny Simone? Być może otwierający wszystko numer „What The World Needs Now Is Love” jest na tyle dobry (za dobry!), że spokojnie mógłby stanąć w szranki o tytuł najlepszej pierwszej piosenki na płytach wydanych w 2017 roku? A być może to ja niepotrzebnie szukam dziury w całym?
|
15. Arcade Fire „Everything Now”
(Sonovox Records)
OK, to nie jest album, który będzie rewolucyjnym tytułem na miarę „Sgt. Pepper’s Lonely Hearts Club Band”, ale nie każdy materiał musi być przecież ambitnym projektem niczym madagaskarskie disco robione przy pomocy bambusowych pałek i grzechotek ze skorup krabów. Arcade Fire nagrali bardzo przyjemną i rozrywkową (tak, nie boję się tego słowa) płytę, która w żadnym momencie nie jest cukierkowym, przesłodzonym popem. Piosenki na „Everything Now” maja radiowy potencjał („Put Your Money On Me”, „Sings Of Life” – aktualnie mój ulubiony utwór tego roku), ale sięgają jednocześnie po wzorce sprzed komercjalizacji rynku mediów. Przykładem „Infinite Content”, gdzie słychać echa frazowania The Clash i aż nadto Abbo-podobny kawałek tytułowy. Otwierająca wszystko „Everything_Now (Continued)” przywołuje z kolei na myśl niektóre kompozycje Damona Albarna, co też przecież złym wzorcem nie jest. Faktycznie, może za dużo tutaj kogoś innego niż samych Arcade Fire, ale zżynać tak, aby komuś się to podobało, też trzeba umieć. I ja to kupuję.
|
14. Depeche Mode „Spirit”
(Columbia Records)
Biorąc pod uwagę tylko albumy z tzw. komercyjnego topu, „Spirit” to obok „Is This The Life We Really Want?” Rogera Watersa i „DAMN.” Kendricka Lamara najbardziej zaangażowana płyta, jaka ukazała się w tym roku. Depeche Mode próbują oddać nastroje społeczne panujące aktualnie w kulturze Zachodu, nie zapominając przy tym o jednostce i bardziej uczuciowej stronie życia. Dzięki takiemu połączeniu udaje się osiągnąć coś, czego brakowało na ostatnim krążku („Delta Machine”, 2013) – balans pomiędzy rozrywką i refleksją. Muzycy na swojej najnowszej płycie skłaniają słuchaczy do myślenia i odpowiedzi na kilka pytań dotyczących kondycji współczesnego człowieka. Momentami używają do tego zgranych chwytów, ale pamiętać trzeba, że mieszanka brudnego gitarowego brzmienia, wolnej elektroniki oraz słodkiego i dusznego synth popu to przecież ten dźwiękowy kolaż, za który miliony fanów skoczyłoby za Depeszami w ogień. Przy tym wszystkim odbiorca w ogóle nie odczuwa, aby grupa myślała o osiadaniu na laurach, odcinaniu kuponów i opieraniu się na popularności zdobytej ponad trzy dekady temu.
|
13. Clap! Clap! „A Thousand Skies”
(Black Acre Records)
Z ziemi włoskiej do Anglii z przesiadką w Afryce – tak, używając nawiązania do podróży pociągiem, można w skrócie opisać to, co znajdziemy na płycie Cristiano Crisciego – włoskiego producenta tworzącego pod pseudonimem Clap! Clap!. „A Thousand Skies” to fuzja elektronicznego hip-hopu, stylistyki footwork oraz brytyjskiego house’u opartych na inspiracjach zaczerpniętych z muzyki afrykańskiej. Czarny Ląd kusi wieloma brzmieniami, rytualnym śpiewem, oryginalną rytmiką i pierwotnością przepuszczoną przez londyńską klubową cywilizacje. Od całości – w kwestii melodii i klimatu – odstaje nieco „Ode To The Pleiades”, który dzięki klawiszowym frazom kojarzy się raczej z jazzem niż tanecznym parkietem, ale nie jest to w żadnym wypadku zarzut. Ot, sześciominutowy przerywnik, który dziwi i intryguje zarazem. Zresztą jak cała płyta Crisciego.
|
12. Jay Som „Everybody Works”
(Polyvinyl Records)
Dwudziestodwuletnia Melina Duterte w lutym zaprezentowała swój debiutancki longplay. Zrobiła to pod pseudonimem Jay Som, ale nie to jest chyba najważniejsze. Istotny fakt jest taki, że wszystko, co słyszmy na „Everybody Works”, zostało nagrane i wyprodukowane przez samą artystkę w jej domu. Być może trudno będzie w to uwierzyć, szczególnie jeśli pod uwagę weźmiemy takie numery, jak chociażby synth popowy „Remain”, nasiąknięty progresywnym funkiem „One More Time, Please”, popowy i oparty na zabawnym koncepcie rozmowy dwójki dzieci „The Bus Song” czy odwołujący się do stylistyki shoegaze „1 Billion Dogs”. Gitary, perkusja, przeszkadzajki, smyczki, orkiestracje – słowem wszystko. Takie jednoosobowe projekty często kończą się klapą. Artystka z Oakland unika blamażu. Jej propozycja wbrew pozorom i temu, co napisałem dwa zdania wcześniej, jest bardzo spójna, a różne stylistyki, które pojawiają się na płycie, naznaczone są mocno alternatywnym stemplem.
|
11. Thundercat „Drunk”
(Brainfeeder)
Grał z innymi, ale w 2017 roku postawił na własne nazwisko. I dobrze, ponieważ „Drunk” to płyta, do której chce się wracać, a jej pozycja (chociaż poza pierwszą dziesiątką) wcale nie oznacza, że ten materiał muzyczny jest dużo słabszy od konkurencji. Krążek wziętego amerykańskiego basisty to eksploracja takich gatunków, jak hip-hop, jazz spod znaku stylistyki fusion, r&b oraz szeroko pojmowana elektronika. Największym atutem albumu jest chyba jego równy poziom. Bez względu na to, czy utwór prezentuje współczesne trendy, czy też odwołuje się do dawnej muzycznej mody, słuchacz otrzymuje zawsze produkt z tzw. górnej półki.
|