Najlepsze polskie płyty 2017 roku, pozycje od 20. do 11.
20. NSI Quartet „The Look Of Cobra”
(Audio Cave)
„The Look Of Cobra”, niczym tytułowy wąż, jest materiałem atakującym słuchacza z niezwykłą precyzją i skutecznością. Do tego wijącym się pomiędzy różnymi odmianami jazzu (od improwizacji, stylistyki free, przez współczesny mainstream, aż po partie swingujące) z dodatkiem dźwięków zaczerpniętych z muzyki latynoskiej. [Recenzja]
|
19. So Flow „Parallels”
(Audio Cave)
Na studyjny longplay So Flow czekaliśmy długo (a może to tylko moje mylne wrażenie?) i wypadałoby teraz napisać, że oczekiwania te wynagrodzone zostały świetnym materiałem. Częściowo tak właśnie jest, ponieważ „Parallels” od strony muzycznej jest przykładem rozwoju zespołu i dowodem, że ciągła praca nad brzmieniem oraz otwarta na inspiracje głowa zawsze przerodzą się w coś pozytywnego. Te utwory, które nagrane zostały jako stuprocentowe So Flow (tj. z wokalistką), czarują i hipnotyzują. Ze stanu tego wybudzają natomiast numery „Neuphoria” i „Immersive” z gościnnym udziałem raperów z The Black Opera, będące zdecydowanie najsłabszym elementem całej układanki. [Recenzja]
|
18. Mitch & Mitch & Kassin „Visitantes Nordestinos”
(Labo ABC)
Współpraca ze Zbigniewem Wodeckim była dla zespołu Mitch & Mitch czymś na miarę pamiętnego remisu z Anglią na Wembley. Recenzenci będą pisać o tym do – przepraszam za wyrażenie – usranej śmierci (rzecz jasna swojej, bo muzyka z „1976: A Space Odyssey” zostanie z nami na zawsze). Na szczęście Micze postanowili nie czekać na kolejny sukces tak długo jak nasi piłkarze i szybko dali kolejny powód do zachwytów. „Visitantes Nordestinos” to następny materiał w dorobku grupy czerpiący swoją moc z połączenia sił z innym wykonawcą. Tym razem jest nim Brazylijczyk Kassin. Muzycznie kooperacja okazuje się mniejszym zawodem niż emigracja polskiej biedoty do Kraju Kawy na przełomie XIX i XX wieku.
|
17. Kuba Płużek Quartet „Froots”
(For Tune)
Nie jestem entuzjastą pierwszej płyty kwartetu Kuby Płużka („First Album”, 2014), o wiele wyżej stawiam jego w pełni solowy materiał zawarty na „Eleven Songs” (2015), co znalazło zresztą finał w tym zestawieniu. Nie będę jednak pisał, że po „Froots” sięgałem z przesadnymi obawami. Nic takiego nie miało miejsca, ponieważ doskonale zdaję sobie sprawę, że pianista pomimo młodego wieku jest już artystą na tyle dojrzałym i inteligentnym, że jego muzyczne propozycje za każdym razem będą podnosić poprzeczkę. Nie inaczej jest z materiałem zawartym na płycie z 2017 roku. Album nagrany z Markiem Pospieszalskim, Dawidem Fortuną i Maxem Muchą to przejaw improwizacyjnego kunsztu („Homonto”), zabawy rytmem („Veehigster”) oraz oka puszczonego w stronę odbiorców („Ogumienie”). Muzyczny hołd złożony Januszowi Muniakowi („Ballad for Janusz Muniak”) również nie przechodzi bez echa.
|
16. Natalia Przybysz „Światło nocne”
(yMusic)
Koncerty, na których Natalia Przybysz prezentowała utwory z poprzednich płyt, zdawały się skręcać w rockowe klimaty. Tym razem wokalistka postanowiła przenieść to także do studia nagraniowego. Od strony lirycznej „Światło nocne” wydaje się próbą odpowiedzi na wszystkie zarzuty i pytania, jakie sporo osób zadawało artystce za pośrednictwem mediów, dotyczące tematu poruszonego przez artystkę w jednym z wywiadów (dla przypomnienia: aborcja i prawa kobiet, co w niedalekiej przyszłości zbiegło się z protestami pań przeciwko m.in. zaostrzeniu przepisów dotyczących możliwości usuwania lub przerywania ciąży). Autorka nie idzie na łatwiznę, ponownie daje z siebie wszystko, otwiera się przed słuchaczami. „Czarny”, numer tytułowy czy nawet „Mandala” mają w sobie pierwiastek samej wokalistki, dając wyraz nieco mrocznej (proszę nie mylić z negatywną) aury panującej w uzewnętrznianych myślach.
|
15. Jarecki „Za wysoko”
(Supa’High Music)
Niezwykle ciepła i pozytywna płyta, emanująca z jednej strony dojrzałością artystyczną i społeczną (linijki o synu), z drugiej celująca cały czas w rozrywkę i hedonistyczne uciechy. Całość zamknięta została w ramy trzech głównych gatunków, które towarzyszą Jareckiemu przez większość scenicznej kariery: hip-hop („Ten sam lot”, „Powstań”), soul („Za wysoko”, „Kochanie”, „Mogę Ci dać”) oraz funk („Ja chcę tylko funk”, „Zioła”, „Zróbmy to”). Nie brakuje też elementów reggae, te jednak nie wybijają się przed szereg, ale przenikają się ze wspomnianymi już stylistykami. Jeśli szukacie muzyki nienadętej i przesiąkniętej optymizmem, „Za wysoko” dostarczy jej w odpowiedniej dawce.
|
14. Hatti Vatti „Szum”
(MOST)
Krążek wydany przez MOST Records, którego wytwórnią-matką jest Prosto, to z pewnością pozycja dla słuchaczy, którzy nie idą na łatwiznę. Cierpliwość i dawanie drugiej szansy to cechy, jakie powinien posiadać ten, kto ma w planie włożyć „Szum” do odtwarzacza. Zaręczam, że wielu z was nie zakocha się w tym krążku od początku. Być może część nawet zrezygnuje i nigdy nie zazna szczęścia w trakcie jego słuchania. Bo ta płyta albo zniechęca, albo pochłania bez reszty. Ja stałem się ofiarą drugiej opcji. [Recenzja]
|
13. A_GIM „Votulia EP”
(Agora)
Polska muzyka elektroniczna ma się dobrze, a płyta „Votulia EP” jest tego kolejnym przykładem. A_GIM zabiera słuchaczy na wycieczkę do berlińskich klubów, świątyń europejskiej muzyki techno. Nie ma w tym niczego złego – inspiracja i podążanie za modą zza Odry w tym przypadku są warte przyklaśnięcia. Epka, na której znalazło się sześć kompozycji, ma wyraźnie dwie odsłony. Wyznacznikiem podziału będzie ten biorący pod uwagę utwory solowe oraz te, w których udzielają się goście. W ślad za nim idzie kolejne rozróżnienie: muzycznej intensywności. Numery z udziałem m.in. Noviki, Klarka (z Lilly Hates Roses) i duetu BeMy osadzone zostały w subtelniejszym klimacie, niosącym ze sobą nawet lekką nutkę popu, co nie jest akurat żadnym zarzutem. Utwory pozbawione ścieżek wokalnych („Panzerschokolade” i zamykający wszystko numer tytułowy) są bardziej mięsiste, a brzmienie nakręca się w nich niemal z każdą kolejną sekundą. Trudno nie wpaść w taneczny wir.
|
12. Flow „Kleśa”
(FloffArt)
Debiutancki album Flow przynosi ból duszy, ale jednocześnie niesie ukojenie zmysłom zmęczonym hałasem codzienności i bełkotem serwowanym przez radio. „Kleśa” to płyta, z którą trudno będzie się Wam rozstać, o ile dacie jej szansę nie tylko muzycznie, ale przede wszystkim tekstowo. Jest to bowiem materiał, z którym nie udacie się na poranną przebieżkę i którego nie puścicie znajomym na domówce. To sensualna uczta dla introwertyków przeżywana z jedynym właściwym na tę okazję towarzystwie – słuchawek i wygodnego fotela. [Recenzja]
|
11. Palmer Eldritch „Natural Disaster”
(Skwer)
Palmer Eldritch swój materiał zapowiadali, jako współpracę „dwóch producentów, trzynaście instrumentalnych utworów, bogate aranżacje, czystą radość tworzenia”. Myślę, że słowa te idealnie oddają to, co powstało, oraz to, co czeka słuchaczy, którzy dadzą tej płycie szansę. [Recenzja]
|