Definicja progresu.

Okładka płyty „Amor Fati” (foto: materiały prasowe)
Progres – termin, którym często my, osoby piszące o muzyce, szachujemy w recenzjach; słowo, które nadużywane jest w tak zwanych notkach prasowych rozsyłanych do mediów; w końcu rzecz, której, wydaje mi się, nie jesteśmy – jako odbiorcy – do końca świadomi. Pojęcie postępu zostało na przestrzeni ostatnich lat tak niesamowicie zbanalizowane, że zrobienie czegoś o jedną setną lepiej w porównaniu do poprzedniego pomiaru, uznawane jest dzisiaj za coś, o czym należy poinformować niemal cały świat. Oczywiście nie pomniejszam wartości takich „małych kroków” – chociażby w rehabilitacji, gdzie niewielka poprawa u pacjenta jest niczym wejście zdrowego człowieka na K2. Chodzi mi bardziej o pojęcie progresu w muzyce, który często traktowany jest niewspółmiernie do rzeczywistości.
Krajowych wykonawców, którzy na przestrzeni 2017 roku poczynili prawdziwy progres, zliczyć można na palcach jednej ręki. Jednym z nich jest zespół Tatvamasi. Grupa, która na swoim koncie miała do tej pory trzy płyty, za każdym razem starała się wzbogacać repertuar o nowy element. Debiutancki materiał „Parts Of The Entirety” (2013, Cuneiform Records), uznawany w naszej układance za punkt odniesienia, był fuzją jazzu i rocka. Na „The House Of Words” (2015, Requiem Records) muzycy postanowili dodać do tego brzmienie trąbki (album nagrano z Jeanem Michalcem), by ubiegłoroczny „Dyliżans siedmiu” (Audio Cave) urozmaicić latynoskim posmakiem, który dołożyli brazylijski saksofonista i hiszpański perkusjonista. Na „Amor Fati” Tatvamasi zdecydowali się pójść w jeszcze inną stronę.
Czwarta studyjna płyta lubelskiego zespołu powstała przy użyciu smyczków. Skład grupy uległ zmianie, do formacji dołączyło trzech nowych muzyków: dwoje grających na skrzypcach i jedna wiolonczelistka. Z takiego prezentu nie mógł nie skorzystać lider Tatvamasi, gitarzysta i kompozytor Grzegorz Lesiak. O tym, że „Amor Fati” to kolejny brzmieniowy rozdział w życiu tego projektu, dowiadujemy się już na samym początku. Otwierająca płytę kompozycja „Coś mi się stało z twoją głową” wita nas grą odwołującą się do muzyki folkowej. Złączenie jazzu z elementami ludowymi to nic nowego, cieszy jednak fakt, że pojawiło się ono w twórczości Tatvamasi. Właśnie ta wartość świadczy o progresie zespołu. Muzycy świadomie sięgnęli po coś, co teoretycznie zostało już wcześniej zgłębione przez innych wykonawców, ale przefiltrowane przez ich autorskie sito, stało się wzbogaceniem dotychczasowego dorobku.
Oczywiście to jazz cały czas pełni funkcję dominującą. Jego improwizacyjny charakter, który ujawnia się chociażby w numerze „Zacne zajęcia wydają się nie mieć ani sensu, ani końca”, ma pierwszeństwo w stosunku do reszty stylistyk. Warsztat i talent muzyków tworzących grupę dały jednak możliwość sięgnięcia po inne gatunki, takie jak prog-rock i wspomniany już folk, będący nowością w przypadku Tatvamasi. Materiał oparty został w większości na długich, rozbudowanych formach (tylko dwa utwory nie przekraczają pięciu minut), które charakteryzują się spontanicznym, ale i wyrafinowanym podejściem do tematu oraz przestrzennością zarówno całych kompozycji, jak i poszczególnych fragmentów pojedynczych numerów.
Jeśli swoim tytułem tegoroczna płyta zespołu Tatvamasi miała nawiązywać do postawy filozoficznej wyrażającej akceptację losu człowieka, w którym do właściwej egzystencji konieczna jest obecność dobra i zło, to muzycznie artyści w ogóle się do niej nie dostosowali. Dobro reprezentowane jest przez zawartość krążka, a także jego oprawę graficzną (okładka!). Dla zła miejsca zwyczajnie zabrakło. (MAK)
![]()
Tatvamasi „Amor Fati” |
|