Recenzja nowej płyty Pawła Ignatowicza.

Okładka płyty „Here And Now”
Pochodzący z Żywca, ale mieszkający w Nowym Jorku gitarzysta Paweł Ignatowicz zaprezentował nowy album. Materiał „Here And Now”, który oficjalnie ukazał się pierwszego grudnia, powstał jako mariaż inspiracji różnymi odmianami muzyki – od akustycznej, przez hinduską, aż po aktualne trendy w jazzie. Duża w tym zasługa nie tylko Polaka, który jest autorem wszystkich kompozycji, ale także instrumentalistów towarzyszących liderowi.
Płytę inicjuje utwór „Facing West” – typowy jazzowy numer, w którym dominującą rolę pełni gitara. Ignatowicz wyraźnie akcentuje w nim swoją pozycję, pokazuje, kto tu rządzi. Szczególnie wyraźnie słyszalne jest to mniej więcej w połowie, kiedy następuje coś w rodzaju przerywnika, pauzy będącej niczym innym jak solową partią muzyka. Właściwie kawałek ten dość szybko mógłby się znudzić przez ciągle powracający gitarowy motyw, ale dzięki wstawkom innych instrumentów (szczególnie warta uwagi jest końcowa partia pianina), daje możliwość dotrwania do końca bez wrażenia monotonności.
To, co pozwoliłem sobie napisać o kompozycji otwierającej płytę, można w zasadzie podpiąć do wszystkich numerów znajdujących się na albumie „Here And Now”. Każdy utwór zbudowany został bowiem na bazie podobnego schematu, w którym pierwszeństwo otrzymało brzmienie gitary, a pozostałe instrumenty, czyli perkusja (Ferenc Nemeht), klawisze (Julian Shore) i kontrabas (Edward Perez), pełnią w nich rolę uzupełnienia, tła lub przejścia pomiędzy kolejnymi partiami granymi przez Ignatowicza. Nie jest to w żadnym wypadku zarzut lub coś, co odbierać należy jako argument przeciwko płycie. Gdy włączymy wybrane pozycje z dyskografii chociażby Marka Napiórkowskiego, Marka Raduliego lub Mike’a Sterna, dojdziemy do podobnych wniosków. Taka specyfika stylistyki fusion. Cała sztuka w tym, aby z dźwięków tych ulepić rzecz nieprzeciętną i dającą wyróżnić się z szeregu innych, nagranych w podobnym tonie krążków. O wszystkim finalnie decydują detale. Te na szczęście na płycie Ignatowicza zostały nie tylko godnie zaprezentowane, ale i dość dobrze podkreślone. Przykładem niech będzie chociażby „Predawn” i moment, w którym dominuje gitara, ale tak naprawdę to pojawiająca się w tle perkusja skupia uwagę słuchacza i wprowadza go na rytmiczny szlak. Podobnie dzieje się w „Darkness At Noon”, gdzie o całym klimacie tajemniczości i lekkiej grozy decyduje właśnie perkusista. „Come And Go” także przełamuje schemat i wprowadza ciekawy element towarzyszących gitarze bębenków (konkretnie chodzi o tabla, na których gra Jonathan Singer).
Najsłabsze na „Here And Now” wydają się z kolei utwory „High Hopes”, „San Sebastian” oraz (częściowo) „Open Skies”. W porównaniu do reszty materiału wymienione tytuły są bezbarwne. Same numery nie są może tragicznie złe, jednak wydają się bardzo (za bardzo!) rozwleczone, wręcz mułowate, jakby nagrane zostały na siłę i bez pomysłu na ich rozwinięcie. Brakuje mi w nich nawet nie tego urozmaicenia, jak chociażby w przywoływanym wyżej „Come And Go”, ale akcentu stawiającego swoistą kropkę nad i. Zamiast tego otrzymujemy rozmyty obraz, z którego nijak nie można wyłowić kształtów i konkretów.
Nie powinniśmy oczywiście popadać w paranoję i z powodu tych, moim zdaniem, niedociągnięć, przekreślać cały materiał zebrany na płycie. „Here And Now” w ogólnym rozrachunku daje radę, będąc ciekawym połączeniem różnych inspiracji, które, podobnie jak miało to już miejsce na debiutanckim albumie Pawła Ignatowicza („Talk To You Later”, 2008), łączą zarówno szacunek dla tradycji, jak i brak bojaźni przed wplataniem brzmień współczesnych i aktualnych, jeśli chodzi o trendy w jazzie. (MAK)
![]()
Paweł Ignatowicz „Here And Now” |
|
*** *** *** ***
Bądź na bieżąco z
na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.
Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Twitterze.