Wydarzenie było częścią 14. edycji festiwalu ArtFest.

Marcin „emiter” Dymiter (foto: materiały prasowe, emiter.org)
Praca w dwóch szkołach po „reformie Zalewskiej” to jakieś totalne wariactwo (nie narzekam, więc ewentualne docinki w stylu „jak ci źle, to zmień pracę” nie wchodzą w grę; kocham to, co robię i nie wyobrażam sobie porzucić nauczania), dlatego niech nikogo nie dziwi, że relacja z wtorkowego koncertu pojawia się na blogu dopiero w piątek późnym wieczorem, a w zasadzie wczesną nocą. Nawet gdyby się poważnie zastanowić, to tworzenie tego tekstu nie ma większego sensu. Powód jest bardzo prosty: lubię pisać kiedy emocje są jeszcze świeże, a konkretny występ mogę odtworzyć w pamięci ze szczegółami. Tym razem jest jednak tak, że pierwsze, co przychodzi mi na myśl, jeśli powrócę do wtorkowego popołudnia, to tragiczne spotkanie promocyjne z Aleksandrą Boćkowską (dziennikarką i autorką książek o PRL-u), jakie poprzedziło występ emitera. I o nim najpierw kilka słów (osoby zainteresowane wyłącznie kwestiami muzyczny zapraszam do „przeskoczenia” dwóch akapitów i ponownego rozpoczęcia czytania „pod playerem”).
Spotkanie określiłem mianem tragicznego nie dlatego, że okazało się nieciekawe (nic z tych rzeczy; wątek luksusu i polskiej mody sprzed 1989 roku to niezwykle interesująca tematyka), ale z powodu słabej formy wypowiedzi Boćkowskiej, która jako osoba operująca na co dzień słowami i tworząca z nich dłuższe formy wypowiedzi, zwyczajnie nie potrafiła złożyć ich w całość bez maniery polegającej na wtrącaniu „yyyy” oraz „iiii”. Zerowy brak warsztatu oratorskiego, dodatkowo brak świadomości językowej – to raziło i niezwykle męczyło. Do tego ciągłe mylenie „tę” z „tą” (np. kiedy trzeba było wskazać na książkę, o której aktualnie była mowa), które stało się w ostatnich latach swego rodzaju epidemią wśród Polaków. Ku mojemu zdziwieniu autorce „Księżyca z Peweksu” wtórowała w tym wszystkim prowadząca spotkanie Barbara Bułdys, która na co dzień kieruje Tarnowskim Towarzystwem Zachęty Sztuk Pięknych. Jak osoba pracująca „w kulturze” może kaleczyć język zwrotami w stylu „w każdym bądź razie”? Godzina prawdziwej katorgi, uwierzcie.
Część z was stwierdzi, że się czepiam, a skoro piszę o muzyce, to powinienem skupić się tylko na niej. OK, być może tak właśnie należałoby zrobić. Wszak obu paniom raczej już nie pomogę, jako użytkowniczki języka polskiego są już stracone ukształtowane i trudno będzie zmienić ich językowe nawyki. Cała nadzieja w młodszym pokoleniu, dzieciach i młodzieży, z którymi mam przyjemność pracować i udowadniać im, że język oraz to, w jaki sposób mówimy, świadczy o nas znacznie więcej niż modny ciuch, najnowszy telefon komórkowy i szykowna fryzura.
Przepraszam za ten przydługi fragment poświęcony sprawom innym niż muzyczne, ale właśnie dzięki temu przypomniałem sobie, że druga część wtorkowego popołudnia była znacznie przyjemniejsza i godna zapamiętania.
Solowy występ Marcina Dymitera, występującego i tworzącego jako emiter, promował wydany w październiku materiał „Sinus Balticus”. Nowe muzyczne dziecko polskiego artysty powstało pod wpływem nadmorskiego krajobrazu północnych terenów akwenu Morza Bałtyckiego. Brzmienie nie jest więc nawiązaniem do polskiej plaży, ale przejawem skandynawskiej melancholii i tamtejszego minimalizmu, dominującego chłodu Botnika Północnego oraz elektronicznych rozwiązań kojarzonych z takich stylistyk, jak ambient czy drone.

emiter live (foto: materiały prasowe, emiter.org)
„Sinus Balticus” w Tarnowie zabrzmiał w formie, w jakiej dostępny jest na płycie (nabyłem ją po koncercie i przesłuchałem na drugi dzień, więc mogę dać wam na to słowo harcerza, którym nigdy nie byłem): pięć kompozycji opartych na syntezatorze, loopach, field recordingu oraz wspomnieniach objawiających się jako teksty wyświetlane w tle, na ekranie za artystą. Jeden fragment przemówił do mnie szczególnie, cytuję z pamięci: „Prawie ze sobą nie rozmawialiśmy. Czasem tylko wymienialiśmy uwagi o pogodzie (…). Tempo spaceru wyznaczał zgrzyt piachu pod butami (…). Kiedy spojrzałem w kierunku plaży, uderzyła mnie jasnością. Woda, piach i drzewa lśniące na biało, żółto i zielono”. Natura. Spotkanie z nią. Chciałem zamknąć oczy i zdać się tylko na zmysł słuchu, w pełni dać się pochłonąć dźwiękom. Szukałbym wówczas w głowie obrazów, jakie zapamiętałem z licznych wizyt nad Bałtykiem począwszy od połowy lat dziewięćdziesiątych, skończywszy na 2009 roku, kiedy to ostatni raz stanąłem na polskiej plaży. Zrezygnowałem z tego tylko dlatego, że emiter zadbał o wizualizacje zawierające morski krajobraz. Horyzont, falująca woda, nagrania z dna, gra cieniem. Obraz morza – zarówno muzyczny, jak i obrazkowy; głębia, być może trochę ciemna w swym wydźwięku. Na pewno nie niepokojąca, jak wielu z pewnością sądzi. Dla mnie uspokajająca, kojąca nerwy i wciągająca.
Ku mojemu zaskoczeniu materiał „Sinus Balticus” świetnie zaadoptował się w przestrzeni Biura Wystaw Artystycznych w Tarnowie. Ściany głównej sali, które zwykle zdobią prace artystyczne, tym razem były puste. Pojedyncze tony, które zachodziły na siebie, tworząc coś w rodzaju nakładających się morskich fal, wcale nie przygniatały swoim basowym nastrojem. Wręcz przeciwnie – stylistyka drone music hipnotyzowała, przyciągała niczym magnes, dawała ukojenie, chociaż momentami także przygniatała i przypierała powodując bezdech – niczym mocny wschodni lub północny wiatr podczas nadmorskiego spaceru.
Nie jestem słuchaczem, który sięga po tego typu dźwięki. Zdecydowanie stawiam na jazz w jego różnych odmianach. Wtorkowy występ był dla mnie odskocznią, wyjściem poza schemat, zaczerpnięciem świeżego powietrza przed powrotem do zadymionego i dusznego jazzowego klubu. Cenię takie chwile nie tylko dlatego, że pozwalają złapać dystans i przewietrzyć głowę. Są pozytywne również ze względu na konfrontację z innym rodzajem sztuki, który przy pierwszym kontakcie nie wydaje się być stricte muzyką, ale czymś w rodzaju pogranicza między zabawą dźwiękiem a synestezyjnym oddziaływaniem na człowieka. Własnie dla takich chwil warto wyjść ze swojej bezpiecznej strefy i zmierzyć się z czymś, co na co dzień nie jest przez nas traktowane na poważnie. (MAK)
*** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.
Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Twitterze.