Perkusyjne show Granta Calvina Westona.

Grzegorz Kapołka Band na scenie Teatru im. L. Solskiego
Za nami inauguracja dziesiątej edycji festiwalu Jazz Contest, który niewątpliwie jest jedną z muzycznych wizytówek Tarnowa. Jubileuszowe granie rozpoczęło się 2 listopada w Teatrze im. Ludwika Solskiego dwoma koncertami, które – przynajmniej u mnie – wywołały mieszane uczucia.
Dziesiąta edycja imprezy to niewątpliwie powód do dumy i świętowania dla tych osób, które przyczyniły się do stworzenia marki, jaką na przestrzeni lat stał się tarnowski Jazz Contest. Festiwal będący na początku nastawiony głównie na warsztaty i konkurs dla młodych muzyków, przerodził się w międzynarodowe wydarzenie, w ramach którego miłośnicy jazzu mają okazję usłyszeć i zobaczyć na żywo najlepszych współczesnych instrumentalistów reprezentujących ten gatunek. Nie inaczej jest w tym roku – dzięki staraniom organizatorów i sponsorów (nie zapominajmy, że bez dużej kasy takie muzyczne „rarytasy” nie byłyby możliwe) do Tarnowa i pobliskich Lusławic przybędą m.in. Reggie Moore, Grant Calvin Weston, Zbigniew Jakubek i Paweł Dobrowolski. Tym bardziej szkoda, że koncert inaugurujący festiwal pozostawił mały niedosyt.
Na scenie tarnowskiego teatru po krótkiej części oficjalnej (naprawdę krótkiej, brawo!) w pierwszej kolejności zaprezentowała się formacja Grzegorz Kapołka Band (lider – gitara elektryczna, Dariusz Ziółek – gitara basowa, Grzegorz Poliszak – perkusja). Pochodzący ze Śląska gitarzysta miesza w swojej twórczości blues z jazzem, stawiając na swój instrument jako przewodni zarówno podczas nagrań studyjnych, jak występów na żywo. Doświadczyliśmy tego podczas czwartkowego koncertu, gdzie – mogę przesadzać, ale pewnie tylko nieznacznie – jakieś siedemdziesiąt procent materiału wypełniały partie Kapołki i jego solowe popisy. Nie krytykuję, kilka z nich było naprawdę dobrych, problem jednak w tym, że w ujęciu całościowym i im bliżej końca granie to stawało się powoli monotonne i prowadziło do lekkie znużenia. Żeby nie było, że narzekam, na plus świetny numer „She And He” dedykowany dzieciom muzyka, „Slowly, Baby Slowly” (kapitalna partia solowa Poliszaka), jazz-rockowa kompozycja „Sombrero” oraz numer tytułowy z wydanej w tym roku płyty „5th Avenue Blues”.

Piotr Pociask Quartet w ramach 10th Jazz Contest
Daniem głównym wieczoru był występ nie tyle kwartetu Piotra Pociaska, dyrektora festiwalu, co udział w tym koncercie jednej z gwiazd tegorocznej edycji imprezy, amerykańskiego perkusisty Grant C. Westona. Czarnoskóry muzyk, który w swoim CV zapisał współpracę nie tylko z jazzmanami (m.in. Ornette Coleman, John Medesky), ale także ikoną trip-hopu, jaką niewątpliwie jest Brytyjczyk Tricky, pojawił się na scenie wspólnie z pianistą Joachimem Menclem i basistą Adamem Kowalewskim, aby zaprezentować nagrania z płyty Piotra Posiaska zatytułowanej „I See”. Album, który wydany został w oficjalnej formie (piszę „oficjalnej” ponieważ materiał dostępny był wcześniej w wersji, nazwijmy ją, demo) dzięki stypendium Miasta Tarnowa, swoją premierę miał właśnie w dniu koncertu. Dla osób, które materiał ten już znały, wiadome było, czego można się spodziewać: sporo jazz-rockowego grania oraz partii solowych, ale – co ważne – w zbilansowanej formie i z rozłożonymi akcentami na wszystkich muzyków. Zacznę od pozytywów: wchodzące w lekki heavy metal gitarowe wprowadzenie do utworu „New York”, kunszt Westona słyszalny w niemal każdym uderzeniu, magiczne partie klawiszowe Mencla, dobra żywiołowość całego występu. Pomimo tego, że część utworów słyszałem na żywo już wcześniej, nie doświadczyłem uczucia wtórności. Tragiczna była za to partia solowa Adama Kowalewskiego, który bodaj w pierwszym utworze omal nie doprowadził mnie do całkowitego zniesmaczenia, a swoich kolegów ze sceny, którzy w pewnym momencie zaczęli jednoznacznie na siebie spoglądać, wyraźnie zaskoczył (śmiem twierdzić, ze negatywnie). Basista, owszem, zagrał technicznie na dobrym poziomie, ale od połowy partii ewidentnie nie miał pomysłu na jej kontynuowanie. Starał się, ale wychodziło z tego niewiele. W rezultacie jego solówka co chwilę powielała zagrane już dźwięki, była schematyczna i przybrała kształt czegoś, czego w jazzie nie toleruję, a nazywam „solówkowym onanizmem”. Jak się okazało, na szczęście był to jedyny taki „wyskok” Kowalewskiego, który później wzorowo współpracował z resztą zespołu (m.in. zabawa z perkusistą przy okazji drugiej obszerniejszej solówki).
Oba zespoły zagrały przyzwoite „sztuki”, ale jednocześnie przegrały z techniką. Nagłośnienie w teatrze – do poprawki, balans pomiędzy instrumentami – także do korekty (Joachima Mencla słyszałem prawidłowo może w trakcie połowy koncertu, z kolei gitary Pociaska i Kapołki akustyk momentami podkręcał zdecydowanie za bardzo, by za chwilę całkiem je wyciszać, jak miało to miejsce w przypadku tarnowskiego muzyka). To zresztą nie pierwsze tego typu problemy w popularnym Solskim. Wrażenie po koncercie Macieja Obary, który kilka lat temu odbył się w ramach festiwalu Jazz Contest, czy też występie zespołu Totentanz również zostały zepsute przez kwestie akustyczne. A to tylko przykłady pierwsze z brzegu.
Szkoda również, że wieczór zatytułowany „Gitarowe Zaduszki Jazzowe” (tak przynajmniej wynika z programu imprezy) z zaduszkowym klimatem nie miał wiele wspólnego. Zmarłych i ważnych dla jazzowej sceny muzyków wspomniano tylko w jednym przypadku, kiedy na początek występu kwartetu Pociaska wykonano kompozycję napisaną i dedykowaną Jarosławowi Śmietanie. Skupienie się tylko na autorskim repertuarze w celu promocji nowego albumu (w przypadku Pociaska) lub przekroju całej twórczości (zespół Kapołki), było w tej sytuacji wyborem dość samolubnym, żeby nie napisać mało wyszukanym.
Oczywiście mógłbym, mając na uwadze dobro lokalnego podwórka, które też przecież reprezentuję, chwalić Jazz Contest i jego organizatorów, a wszelkie niedociągnięcia przykrywać zasłoną milczenia. Mógłbym, ale nie mam tego w zwyczaju. Inauguracja dziesiątej edycji festiwalu wypadła średnio, ale trzeba jasno zaznaczyć, że stało się tak nie z powodu kiepskiej formy występujących tego dnia artystów, ale głównie z braku odpowiedniego zaplecza akustycznego i złych decyzji dźwiękowca w trakcie koncertów. Oby reszta wydarzeń pozwoliła skupić się wyłącznie na wrażeniach artystycznych
*** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.
Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Twitterze.