Trochę przynudzam, trochę kręcę nosem, ale czemu się dziwić, skoro zawartość wybranych płyt nie pozwala na inne zachowanie?

Foo Fighters „Concrete And Gold”
(2017; RCA Records/Roswell Records)
Dziewiąta studyjna płyta Foo Fighters ani nie mrozi, ani nie grzeje. Ekipa pod wodzą Dave’a Grohla wciąż utrzymuje „swoją” formę, a jej muzyczne poczynania emanują rockową energią, którą łatwo sprzedać publiczności podczas koncertu. Zresztą koncertowy potencjał to w zasadzie najlepsze określenie, jakiego użyć można w stosunku do „Concrete And Gold”. Trzy pierwsze ścieżki: „T-shirt”, „Run” i „Make It Right” dają pokaz rockowej siły zespołu. Mocne gitarowe riffy, dynamika perkusji, słyszalny i pulsujący bas oraz donośny wokal – wszystko to sprawia, że album Foo Fighters posiada jeden z ciekawszy początków spośród wszystkich zagranicznych tegorocznych wydawnictw. Jednak Foo Fighters nie byliby sobą, gdyby czegoś nie zepsuli. Balladowe numery typu „Dirty Water” i „Happy Ever After” nie są jeszcze wcale takie złe (wszak pomysł, aby po szybkich i głośnych utworach nieco zwolnić, jest bardzo trafny), stanowią jednak zapowiedź „Sunday Rain” i „The Line”, które w żadnej sposób mnie nie przekonują. Szczególnie kiepsko brzmi ten drugi, gdzie wokal Grohola niepotrzebnie został przetworzony przez psujące efekty. Zresztą ten sam problem pojawia się w „La Dee Da” (najgorszy numer na płycie). Całość kończy się pozytywnym akcentem w postaci piosenki tytułowej, jednak nawet ona nie zmieni faktu, że „Concrete And Gold” jest nierównym albumem, z którym więcej słuchaczy może mieć pod górkę.

Dee Dee Bridgewater „Memphis… Yes, I’m Ready”
(2017; Okeh/Sony Music)
Dee Dee Bridgewater na swojej nowej płycie powraca do rodzinnego miasta, prezentując przy okazji klasyki muzyki soul i rhythm and bluesa, które w prostej linii nawiązują do brzmienia Memphis – miejsca kultowego dla amerykańskiego dorobku muzycznego. Bridgewater sięga m.in. po „Yes’ I’m Ready” Barbary Mason, „Don’t Be Cruel” Elvisa Presleya i „The Thrill Is Gone” z repertuaru B.B. Kinga. Nie ma tu wielu zaskoczeń w kwestii jakości: Dee Dee swoim stażem na scenie oraz dorobkiem gwarantuje materiał wysokich lotów. Ewentualne wątpliwości dotyczyć mogły pomysłów na przerobienie przebojów sprzed ponad pół wieku. Wyszło interesująco, chociaż nie będę ukrywał, że kilka numerów w oryginalnej formie tak mocno zapisało się już w mojej świadomości, że ich nowsze wersje wywoływały u mnie lekkie zdziwienie. Nie jest to w żadnym wypadku zarzut. „Memphis… Yes, I’m Ready” to dobra płyta, którą z pewnością polubią miłośnicy gatunku i samej Bridgewater, ale czy będziemy do niej wracać z dużą częstotliwością?

Tricky „Ununiform”
(2017; False Idols)
W moim słowniku nie istnieje określenie, którym mógłbym wyrazić pozytywny stosunek do odbioru nowej płyty Tricky’ego. Powód jest bardzo prosty: „Ununiform” to materiał dość przeciętny, na którym zgrane i wiele razy wałkowane tematy przeplatają się z usilnym staraniem osiągnięcia czegoś, co chociaż w małym stopniu nadawałoby się do zaprezentowania szerszej publiczności. O ile utwory zaprezentowane przed premierą płyty („When We Die” z gościnnym udziałem Martiny Topley-Bird i „The Only Way”) dawały nadzieję na coś dobrego, o tyle cały materiał zawarty na krążku ma dość marne szanse, aby przekonać do siebie słuchaczy. Electro-popowe „Dark Days” brzmi jak niedopracowana ścieżka czekająca na ostatnie poprawki, a „New Stole” ze swoimi bluesowymi inspiracjami idzie w dobrą stronę, by zagubić się po drodze i ostatecznie przemienić się w pokraczne trzy minuty. To tylko przykłady pierwsze z brzegu. Po więcej odsyłam na „Ununiform” – oczywiście jeśli macie ochotę posłuchać płyty, która nie ma wiele do zaoferowania. (MAK)
*** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.
Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Twitterze.