Ubiegłoroczna płyta Niemki doczekała się polskiego wydania.

Masha Qrella (foto: materiały prasowe)
Masha Qrella to niemiecka wokalistka, która fonograficzny debiut zaliczyła ponad dekadę temu. Pomimo znaczącego stażu na scenie, artystki urodzonej w latach siedemdziesiątych w Berlinie (w części należącej do NRD) do niedawna nie kojarzyła większość Polaków. Nie ma w tym jednak niczego złego. Brak znajomości utworów autorstwa tej pani nie powinien wywoływać u nikogo wstydliwego rumieńca na twarzy. Tak zwany słupek popularności w przypadku Niemki „poszybował w górę”, kiedy jesienią 2016 roku do wspólnego grania zaprosił ją Kortez. Jeden z młodszych idoli krajowego środowiska muzycznego umożliwił koleżance zza Odry zaprezentowanie talentu przed nadwiślańskimi słuchaczami. Spodobało się na tyle, że jej ubiegłoroczna płyta „Keys” w minionym miesiącu ukazała się także w Polsce.
Za występy na żywo artystka zebrała sporo pochlebnych recenzji. Osoby obecne na koncertach chwaliły repertuar oraz muzyczną stronę tych spotkań. Ogólnie sporo ochów i achów. Czy zachwyty te znajdują uzasadnienie również w przypadku albumu? I tak, i nie.
„Keys” to płyta, która na pewno ma prawo się podobać. Materiał na niej zawarty szczególnie przykuje uwagę tych słuchaczy, którzy w muzyce szukają rockowego grania wymieszanego z elementami indie, elektroniką i stylistyką lounge. Wszystko to zespolone zostaje spokojnym kobiecym wokalem, któremu daleko jest od szarżowania lub eksperymentowania. Chociaż o palmę pierwszeństwa wśród wykorzystanych na płycie instrumentów walczą gitara i syntezatory, to koniec końców niezwykle potrzebne, ba, wręcz niezbędne, okazują się klawisze. W zasadzie w żadnym z utworów nie dostają one szansy na bycie w tzw. pierwszej linii, ale jednocześnie są na tyle słyszalne, że osoba obcująca z kolejnymi utworami bez problemu dostrzeże ich spory wkład w ostateczne oblicze brzmienia. Przykładami otwierający płytę „Ticket To My Heart”, „Pale Days” i „Simple Song” (ostatni z wymienionych tytułów to ciekawa mieszanka basu i fortepianu oraz syntetycznych brzmień).
Receptą na sukces wydaje się też brzmienie gitary basowej. Mistrzostwem świata jest piosenka „Rescue Pills”, która podobnie jak wspomniany wcześniej utwór „Simple Song” daje świadectwo ciekawej mikstury basu na elektronicznym tle. Za udane uznać należy także „White Horses” (kolejny raz bas, ale tym razem ze znacznym wkładem gitary akustycznej), zagrany jakby na dziecięcej zabawce utwór „Bogota” oraz ocierający się o nieco popową rozrywkę kawałek „Pale Days”.
Wszystko to oczywiście na „tak”, a co z „nie”?
Największym problemem płyty „Keys” jest brzmieniowa jednowymiarowość. Przyznaję, że nie słyszałem w całości żadnego wcześniejszego albumu Niemki, dlatego nie mogę jednoznacznie stwierdzić, czy jest to kontynuacja obranego jakiś czas temu stylu, czy też jednorazowy pomysł na materiał. Wiem jednak, że „Keys”, jako zestaw dziewięciu piosenek, przy drugim-trzecim odsłuchu zlewa się w jedną melodię, z której trudno jest wyodrębnić poszczególne piosenki. Być może taki był właśnie koncept – OK, szanuję to i nawet doceniam (patrz nota końcowa), jednak pamiętać też trzeba, że słuchacze mają prawo szukać w muzyce czegoś innego (np. większej różnorodności). (MAK)
![]()
Masha Qrella „Keys” |
|
*** *** *** ***
Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.
Polub blog na Facebooku oraz obserwuj autora na Twitterze.