Dwa polskie tytuły, na które warto zwrócić uwagę, oraz koncertowa płyta Królowej Popu.

Coals „VHS Nightmare/Huntology EP”
(2017; Agora)
OK, Coals ewoluują niczym tamagotchi – elektroniczne zwierzątko, które końcem lat dziewięćdziesiątych było zabawką numer jeden, a teraz pojawi się tytule debiutanckiego albumu duetu. Zaprezentowane we wrześniu utwory – „VHS Nightmare” (feat. Hatti Vatti) i „Huntology” – są dowodem na to, jak długą drogę przeszli ci młodzi ludzie ze Śląska. Ich wcześniejsze dokonania skupiały się raczej na skandynawskim chłodzie, który dzisiaj zastąpiony został przez introwertyczną, bardzo pulsującą i mroczną elektroniką w stylu rave i trap. Jeszcze niedawno Coals byli czymś na wzór „drugich The Dumplings”. Teraz dobitnie pokazują, jak krzywdzące było dla nich to porównanie. Premiera albumu „Tamagotchi” już 13 października. Po takiej muzycznej zapowiedzi trudno będzie ją ominąć.

Alters „Dawn”
(2017; Musea Records)
Wydali ich najpierw Francuzi, a dopiero dobry odbiór materiału na tzw. Zachodzie sprawił, że zainteresowali się nimi Polacy. Cóż, bywa i tak. Czasy (wciąż) mamy takie, że przeciętny wykonawca przynoszący do wytwórni swój kiepski materiał przyjmowany jest z otwartymi ramionami, a autorzy ciekawych brzmień, które niekoniecznie znajdą uznanie w „uszach” odbiorców stacji radiowych, odsyłani są z kwitkiem. Na szczęście jest Internet. O zespole wspominałem jeszcze w ubiegłym roku, przy okazji recenzowania składanki „Requiem Records Sampler V/2016”. Na płycie „Dawn” panowie z tria Alters umieścili siedem utworów, którym przypiąć można łatkę post-rocka wymieszanego z psychodelią i brzmieniami elektronicznymi. Tylko właściwie po co szufladkować coś, co wymaga tylko podziału na dobre lub złe? „Dawn” wpisuje się do pierwszej z tych grup. Alters zadbali o ciekawe dźwięki, wykorzystując do ich stworzenia instrumentarium niezbyt często spotykane w przypadku tego typu projektów. Oprócz typowych „sprzętów”, jak perkusja, gitary i wszelkiego rodzaju elektronika, w pracy nad płytą użyto także dawnych i w dalszym ciągu egzotycznych dla Polaków instrumentów strunowych: viola da gamba (coś na kształt renesansowego kontrabasu), saz (wywodząca się z krajów Azji Mniejszej „gitara”) i psaltery (instrument z grupy chordofonów). Czasami są one przepuszczane przez „komputerową maskę”, innym razem gra na nich nie jest niczym zagłuszana. W obu przypadkach efekt jest zaskakująco udany.

Madonna „Rebel Heart Tour” (CD+DVD)
(2017; Eagle)
Podsumowanie ostatniej trasy koncertowej Madonny, która za zadanie miała promować album „Rebel Heart”, wreszcie ukazało się w postaci multimedialnej. „Wreszcie” nie oznacza wcale, że wszyscy czekali na tę premierę z wypiekami (oczywiście wszyscy fani Madonny – tak, wszyscy ludzie – na pewno nie), ale podkreślać ma fakt, że zamieszanie z ukazaniem się „Rebel Heart Tour” przybierało już powoli formę komedii (i to takiej kiepskiej, z Tomaszem Karolakiem w roli głównej). Ale zostawmy ten wątek – było, minęło. To, co ostatecznie trafiło do naszych rąk, nie powinno nikogo zdziwić. Madonna postawiła na sprawdzoną metodę pracy nad materiałem audio i wideo zgromadzonym podczas trasy. Są rzeczy cieszące oko (przede wszystkim zbliżenia, a więc coś, co pomaga zobaczyć rzeczy, których będąc na koncercie fizycznie nie dalibyśmy rady dostrzec; technika slow motion, która była wykorzystana także na wcześniejszej płycie DVD, w kilku momentach okazuje się niezwykle pomocna), ale i te, które irytują. Do tych drugich zaliczyłbym np. mieszanie ujęć z różnych występów przy wykonywaniu tej samej piosenki („Like A Virgin”), wklejanie obrazów publiczności, które czasami nie zgrywają się z tym, co dzieje się na scenie, oraz nagłe przejście w czarno-białą kolorystykę obrazu („Music”). Krążek DVD dodatkowo wzbogacony został o koncertowe wykonanie „Like A Prayer” (najlepsze cztery minuty płyty) oraz najciekawsze – zdaniem twórców – momenty muzyczno-standupowego show „Tears Of A Clown” (tutaj też nie rozumiem żonglowania ujęciami piosenkarki, która raz stoi, by sekundę później kucać i ponownie stać). Wersja DVD+CD, do której się odwołuję, podobnie jak w wielu przypadkach (czy to z dorobku Madonny, czy też innych wykonawców), nie zawiera tych samych tracklist na obu płytach. Materiał audio z racji mniejszej pojemności krążka jest w zasadzie kwintesencją tego, co można było usłyszeć na koncertach w ramach promocji płyty „Rebel Heart”. Patrząc na listę piosenek bez przekłamania stwierdzam, że składanka typu the best of też mogłaby posiadać taką selekcję utworów. Są numery z dawnych lat („Burning Up”, „Deeper And Deeper”, „La Isla Bonita”, „Holiday”) oraz te kojarzone z ostatnimi muzycznymi ruchami artystki („Iconic”, „Bitch I’m Madonna”, „Living For Love”). To nie będzie żadne odkrycie: fani Madonny powinni być zadowoleni – obejrzą ten materiał z uśmiechem na ustach. Reszta może sprawdzić, ale to, co znajdzie na DVD (bo głównie o ten nośnik rozchodzi się w przypadku takich wydawnictw) w żadnym wypadku nie jest gwarantem polubienia twórczości pani Ciccone. Tę – ze wszystkimi jej aspektami – trzeba raczej poznać trochę głębiej. (MAK)