Recenzja: Maryla Rodowicz „Ach świecie…”

Spokój, łagodność i świadomość przemijania czasu.

Okładka płyty „Ach świecie…” (foto: materiały prasowe)

Niektóre muzyczne ikony – a do tej grupy niewątpliwie zaliczyć należy Marylę Rodowicz – mają pewien problem z nowymi płytami i piosenkami. Ich premierowa twórczość pozostaje w cieniu utworów sprzed lat, dzięki którym zdobywali uznanie słuchaczy i pozycję w scenicznej hierarchii. Pamiętam koncert Rodowicz, który promował płytę „Jest cudnie” – w tamtym czasie najnowszy tytuł w dyskografii piosenkarki. Bez względu na wiek, osoby z publiki razem z artystką śpiewały stare hity, takie jak „Małgośka”, „Niech żyje bal” i „Kolorowe jarmarki”, nowe kompozycje niemalże przeczekując. Nie miało znaczenia nawet to, że numery z „Jest cudnie” były (są!) naprawdę dobre. Ludzie po prostu ich nie znali. Wydarzenie stało się niemalże idealnym przykładem tego, że jako słuchacze w większości lubimy to, co znane, w takiej sytuacji bawiąc się też najlepiej. Podejrzewam, że z przyjęciem płyty „Ach świecie…” będzie niestety podobnie. Szkoda, ponieważ album jest zestawem utworów zasługujących na coś więcej.

Czternaście nowych piosenek, jakie znalazły się na „Ach świecie…”, w żadnym wypadku nie przebije popularnością największych przebojów w dorobku Rodowicz. Nie są to również tytuły, które wnosiłyby coś nowego do jej repertuaru. To po prostu utwory utrzymane w klimacie, który chociaż nie przez wszystkich jest kojarzony z postacią tej wokalistki, to niewątpliwie ma z jej karierą wiele wspólnego. „Ach świecie…” jest bowiem albumem, na którym Maryla Rodowicz nawiązuje do swojego folkowego okresu, kiedy nie bała się zapuszczać na płaszczyznę gatunków, takich jak country czy blues. Sygnalizował to już singiel „Hello” – spokojny, łagodny, oparty na wyraźnej linii gitary, a potwierdził drugi numer promujący, „W sumie nie jest źle”. Co ciekawe, o ile pierwszy z wymienionych mógłby zostać zaakceptowany przez młodsze pokolenie, o tyle drugi wyraźne skierowany jest do nieco starszego odbiorcy. W obu przypadkach uderza za to pozytywna myśl przewodnia, która wyczuwalna jest w zasadzie w większości piosenek na płycie.

Album wypełniony został akustycznymi numerami, których muzycznych źródeł należałoby szukać w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, kiedy folk mieszał się z rockiem, wśród miłośników łagodnego grania królował Bob Dylan, a blues i country zaczynały przekonywać do siebie także polskiego odbiorcę. Taka aura towarzyszyła pierwszym dziełom w dorobku Maryli Rodowicz, taki duch unosi się również nad krążkiem wydanym w 2017 roku. „Las”, piosenka tytułowa i wsparta harmonijką ustną „Prośba” mają w sobie folkową moc, której mogłyby pozazdrościć współczesne gwiazdy gatunku. Dodając do tego „Jeszcze nie czas”, gdzie kompozycja została wzbogacona o instrumenty smyczkowe, oraz zamykający wszystko, zbudowany z największym muzycznym rozmachem soulowo-rockowy numer „Tadam”, okazuje się, że Maryla Rodowicz nagrywając tę płytę wcale nie miała zamiaru odcinać kuponów, ale wspólnie z Witkiem Łukaszewskim przygotowała materiał, przy słuchaniu którego wciśnięcie rewind nie będzie rzadkością.

OK, żeby nie było tak kolorowo, trzeba dodać, że „Ach świecie…” to album z kilkoma mankamentami. Być może ktoś uzna to za urozmaicenie, ja jednak nie dostrzegam potrzeby mieszania ze wspomnianą wcześniej muzyczną aurą czegoś na kształt piosenki francuskiej („Spłukane serce”, „Piosenka dla przyjaciela”), latynoskiej melodii („Rumba o gitarze”) oraz mającego największy radiowy potencjał utworu „Ty na wszystkie dni”. Numery te pozostawione same sobie nie są wcale tragiczne, ale zestawione z resztą kompozycji nie tylko ukazują swoje niedociągnięcia, ale rzutują na całą płytę, obniżając jej wartość.

Jest jedna rzecz, która uważnym słuchaczom lub fanom talentu Maryli Rodowicz na pewno nie umknęła uwadze: tytuł płyty, który wydaje się nawiązywać do debiutanckiego krążka „Żyj mój świecie” z 1970 roku. Wokalistka w jednej z piosenek pokazuje, że doskonale zdaje sobie sprawę z mijającego czasu („Wszystko jest już policzone, twoja wolność i mój oddech”), zadając przy okazji pytanie o przemiany, jakie dotknęły i ją, i świat („Ach świecie, mój świecie, co się z tobą, z nami stało, że wszystko na opak?”). Czy przekazem podprogowym jest to, że „Ach świecie…” będzie ostatnim londplayem w dorobku wokalistki? Jeśli tak, Rodowicz zamknie swoją dyskografię tytułem, który wcale nie będzie uznawany za zapchajdziurę, a chyba tego w przypadku muzycznych ikon trzeba bać się najbardziej. (MAK)

Maryla Rodowicz „Ach świecie…”
(2017; Sony Music)

*** *** *** ***

Bądź na bieżąco z publikacjami na blogu AxunArts. Zapisz się już dzisiaj do newslettera.

Jedna uwaga do wpisu “Recenzja: Maryla Rodowicz „Ach świecie…”

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s

Ta witryna wykorzystuje usługę Akismet aby zredukować ilość spamu. Dowiedz się w jaki sposób dane w twoich komentarzach są przetwarzane.