Letters From Silence wracają z płytą pełną atutów.

Letters From Silence (foto: Agata Krajewska/materiały prasowe)
Kiedy po wciśnięciu play z głośnika zaczynają wydobywać się pierwsze dźwięki utworu „Suitcase Home”, będącego przykładem klasycznego rocka o mrocznym, dusznym klimacie, słuchacz zdaje sobie sprawę, że ma do czynienia z albumem, obok którego ciężko będzie przejść obojętnie.
Letters From Silence to projekt, którego na krajowej scenie zdecydowanie brakowało. Oczywiście członkowie tworzący zespół nigdzie nie zniknęli, wręcz przeciwnie – pojawiali się co jakiś czas jako twarze innych grup, wydając również płyty solowe. Pod szyldem LFS muzycy nie dawali jednak o sobie znać od zakończenia promocji wydanej w 2012 roku epki „One Foot On The Street”. Ciszę przerwano prawie dwa lata temu, kiedy grupa ogłosiła powrót w rozbudowanym składzie (oprócz Wawrzyńca Dąbrowskiego i Macieja Bąka do zespołu dołączyła sekcja rytmiczna, którą ostatecznie stworzyli basista Filip Jurczyszyn i perkusista Rudzi Wallace), prezentując pierwszy singiel – wspomniany już „Suitcase Home”.
„Lazy On Purpose” to propozycja dla miłośników spokojnego rockowego grania, nastawionych raczej na romans z folkiem, momentami post rockiem i typowym songwritingiem, aniżeli stylistykami hard lub punk (chociaż tej drugiej można doszukiwać się w „Doin’ Nothing” – tanecznym i bodaj najmniej ciemnym w swym wydźwięku numerze w zestawie). Materiał, jaki podzielony został na dziewięć części, nosi znamiona dojrzałego (czytaj: mądrzej skonstruowanego od debiutu), nastawionego na gitarowe brzmienia z dobrze dopasowanymi partiami perkusji, a także instrumentów klawiszowych, które w ciekawy sposób uzupełniają takie utwory, jak chociażby „Science-Fiction Haze” (organy Hammonda) i „Restive Soul” (pianino elektryczne). Słuchacz obcujący z kolejnymi piosenkami zostaje wciągnięty w świat, który oferuje sporo melancholii serwowanej naprzemiennie z rockową mocą. Część piosenek zawartych na „Lazy On Purpose” skomponowana została bowiem tak, aby rozwijać się z każdą sekundą i każdym taktem. Często zdarza się, że konkretny utwór rozpoczyna spokojna partia, by ostatecznie przemienić się w rockową bombę. Dobrymi przykładami będą „Fuss In Foyer” (zgrabne dodanie do perkusji dźwięków gitary, która w dalszej części kawałka ma swoje przysłowiowe pięć minut) i „Bukowski”, który kończy się klasycznym rockowym akcentem.
Płyta byłaby na pewno uboższa, gdyby nie wokalna forma Wawrzyńca Dąbrowskiego. Lider zespołu ze swoim charakterystycznym, nieco zachrypniętym i brudnawym wokalem wpasowuje się w ten styl iście wybornie. Odpowiednio wyśpiewywane frazy, które we właściwy sposób podkreślane są dodatkowo muzyką lub męskimi chórkami, wywołują emocje, których zapewne pożądał sam autor. Warto dodać, że Dąbrowski sprawdza się zarówno jako wokalista typowo rockowego bandu oraz specjalista od balladowych numerów, jak w „Talking To Myself” (rock mieszany z folkiem), „Raven Without Wings” (akustyczna perełka), „Dylan’s Dog” (ukłon w stronę amerykańskiej sceny) i „Restive Soul” (kawałek trochę w stylu brytyjskiej sceny folkowej z przełomu lat 60. i 70.).
Zdaję sobie sprawę (i tutaj należałoby dodać jeszcze słowo „niestety), że płyta „Lazy On Purpose” nie będzie komercyjnym hitem na miarę „Głupiego” Organka lub wspólnego dzieła Nergala i Johna Portera. Od pierwszej propozycji jest mniej przebojową, od drugiej dzielą ją lata świetlne PR-owej działalności wydawnictwa. Jest jednak coś, co sprawia, że pomimo pozytywnego postrzegania wszystkich trzech tytułów, najbardziej cenię sobie materiał autorstwa Letters From Silence. Jest nim klimat, jakiego dawno nie słyszałem na polskim albumie, klimat, który podczas obcowania z kolejnymi piosenkami sprawia, że zwyczajnie czuję się lepiej. (MAK)
![]()
Letters From Silence „Lazy On Purpose” |
|